Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna polonus.forumoteka.pl
Archiwum b. forum POLONUS (2008-2013). Kontynuacją forum POLONUS jest forum www.konfederat.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Trzeci punkt widzenia": TVP Kultura, ndz. ok.22.
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> SPRAWY BIEŻĄCE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 11:48 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Euro na Słowacji
31 stycznia 2009

Cytat:


Narrator: 1 stycznia Słowacja stała się pierwszym członkiem Unii Europejskiej spośród krajów postkomunistycznych, w którym można płacić euro. Jednak z powodu wzrostu cen Słowacy szturmują polskie sklepy, a polscy klienci zniknęli ze sklepów słowackich. Nie tylko Polska jest tańsza. Jak podaje dziennik „Nowy Czas”, szafy, biurka i stoły w Ikei pod Wiedniem, 70 km od Bratysławy, są tańsze niż w słowackiej stolicy. W długoterminowej perspektywie wprowadzenie euro najprawdopodobniej się opłaci, gdyż gospodarka zyskała walutę odporną na wahania kursowe i dostęp do tanich kredytów. A właśnie wahania kursów, o których przekonali się ostatnio Polacy, szczególnie ci, którzy mają kredyty w obcych walutach, są bardzo bolesne. Od wakacji złotówka straciła wobec euro ponad 20%. Jak wynika z sondażu GFK Polonia, za przyjęciem euro opowiada się dziś 65% ankietowanych, 11% więcej niż latem 2008 roku. 70% Polaków uważa, że o wprowadzeniu euro powinno zdecydować referendum.



Marek Cichocki: Panowie, na samym początku trzeba powiedzieć, że żaden z nas nie jest ekonomistą ani jakimś specjalistą od spraw ekonomiczno-finansowych. Ale ciekawi nas tocząca się od jakiegoś czasu debata na temat europejskiej waluty i przystąpienia Polski do unii walutowej. Mam wrażenie, że ona się wpisuje w ciąg charakterystycznych w Polsce debat o Europie i Polsce w Europie. O dyskusjach, które toczyły się u nas i toczą się w dalszym ciągu, można powiedzieć, że jedną z ich głównych cech jest bezalternatywność. Z tego powodu są one na ogół nudne, bo właściwie trudno się fascynować czymś, co jest jednowymiarowe i nie dopuszcza żadnych innych możliwości. Debaty te charakteryzuje również ekskluzywizm toksycznych elit. To zawsze jest tak, że my mądrzy mówimy do was głupoli i musicie się po prostu słuchać. Do cech tych dyskusji należy również bezrefleksyjne kopiowanie cudzych wzorów, nastawienie na to, co inni będą sądzić o tym, co my zrobimy. To wszystko powoduje, że debaty te są, jak powiedziałem, wyjątkowo nudne i bezowocne. W obecnej debacie na temat euro powtarzają się chyba wszystkie cechy polskich debat europejskich.



Dariusz Gawin: Wszystkie, wszystkie. Ja sam osobiście należę do grona tych Polaków, którzy każdy dzień zaczynają od sprawdzenia w Internecie kursu franka szwajcarskiego. Nie jest to w ostatnich tygodniach czynność bardzo miła. Powróćmy do naszego tematu, czyli do debaty o euro. Wydaje mi się, że dolegliwości, które ty opisałeś, składają się na coś, co nazwałbym syndromem prymusa. Mamy taki przymus, by być prymusem, żeby Europejczycy myśleli, że jesteśmy najlepsi w robieniu czegoś, co w danym momencie powinno zostać zrobione i żeby zasłużyć na uznanie. (Dariusz Karłowicz: Ja bym to mocniej nazwał syndromem lizusa.) Tylko mi się wydaje, że owszem, taka taktyka miała być może sens wtedy, gdy przystępowaliśmy do Unii, bo wówczas nie należało za mocno dyskutować, trzeba już było się znaleźć w środku. Ale kiedy jesteśmy już w środku, to jest to trochę śmieszne. Opowiada się więc, że jeżeli nie zrobimy Lizbony, będzie to straszne i znowu nie będziemy prymusem, bo ktoś tam to zrobi przed nami. Jak nie będziemy ładnie rozmawiali z Putinem, to też będzie straszne, i na koniec, jak nie przyjmiemy euro, chociaż Słowacja już przyjęła, to też będzie straszne. Tutaj jest jeszcze jeden element, który w tym widzę. Przy okazji kolejnego sporu tak się ustawia jego płaszczyznę, by jasno rozdzielić rolę w manichejskiej strukturze naszej debaty publicznej. Spór o euro staje się więc kolejnym instrumentem, by rozdzielić siły ciemności od sił światła. Jak ktoś próbuje dyskutować, czy to się opłaca, kiedy i w jakiej perspektywie, jest to straszne, bo jest on po stronie sił ciemności i ci od światła go zakrzyczą. Taki sposób dyskutowania nie dopuszcza kalkulacji, nie tylko ekonomicznej.



Dariusz Karłowicz: Polityka stała się obszarem, gdzie reprezentowane są, i to w nadmiarze, postawy religijne z typów religijności fanatycznej. Wydaje mi się, że mamy dziś do czynienia z nowym fetyszem, ze świętym euro. Miejsce fetysza zajmował do niedawna traktat konstytucyjny. Swoją drogą nie wiem, czy panowie zwróciliście uwagę, jak wstydliwie do środkowych części gazet przerzucane są informacje o sporze wokół traktatu konstytucyjnego w Niemczech. Nagle się okazało, że w samych Niemczech pojawili się wrogowie i to jeszcze uczeni, i jeszcze mający coś wspólnego ze Stauffenbergiem. Teraz jest tak, że w związku z tym parareligijnym klimatem wokół tej sprawy i to powiadam jeszcze, z typu religijności nie szczególnie mi bliskiej, pojawia się taki typ argumentacji, który wprost urąga zdrowemu rozsądkowi. Można by odnieść wrażenie, że jednym z ważniejszych powodów, dla których mamy wprowadzić euro jest to, że ktoś jest od nas większym prymusem w klasie, czyli ponieważ Słowacja wprowadziła euro. To z kolei wywołuje lawinę kompletnie już nie mającą nic wspólnego z jakąś jasnością umysłu. Nagle Słowacja staje się przedmiotem ogólnego zachwytu, ponieważ światło odbite przez euro w Słowacji oświeca całą Słowację. Jakiś polityk powiedział, że podziwia Słowację, zazdrości Słowacji. Dość paradoksalnie zbiegło się to z czasem, kiedy tam mało brakowało, koksownikami opalano by dworce. Więc to jest w ogóle jakaś histeryczna sytuacja, w której brakuje najprostszej argumentacji. Ja już nie mówię, że nie ma argumentacji przeciwko euro, choć media ochoczo poszukują pierwszego, który zgłosi się na rolę naczelnego głupka Rzeczpospolitej i będzie przeciwko - swoją drogą pewnie za chwile ktoś taki się pojawi, żeby można było na nim zogniskować niechęć - ale że ta argumentacja jest w ogóle taka - jak się mówiło w czasach naszej młodości – od czapy.



Marek Cichocki: Dlatego, tak jak powiedziałem na początku, mam wrażenie, że ta polska dyskusja o euro odzwierciedla wszystkie stare błędy, które cały czas towarzyszą nam w dyskusjach o Europie. Tylko, że nic bardziej nie szkodzi wizerunkowi Europy w Polsce i całej dyskusji na temat tego, w jakim stopniu chcielibyśmy uczestniczyć w tym projekcie, niż właśnie bezalternatywne, nudne i wygłaszane ex cathedra przedstawianie tej kwestii, bez jakiejkolwiek możliwości odpowiedzi czy zgłoszenia wątpliwości.



20 rocznica Okrągłego Stołu.



Cytat:
Narrator: 23 stycznia wszystkie kluby sejmowe przyjęły uchwałę w sprawie uczczenia rocznicy obrad Okrągłego Stołu. Uchwała przypomina, że spośród uczestników tamtych wydarzeń wywodzą się kolejni prezydenci: Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński, pominięto jedynie generała Wojciecha Jaruzelskiego. Rozmowy Okrągłego Stołu rozpoczęły się 6 lutego 1989 roku, a zakończyły 5 kwietnia. W obradach wszystkich czterech zespołów wzięły udział 452 osoby. Idea zorganizowania Okrągłego Stołu została po raz pierwszy sformułowana 31 sierpnia 1988 roku, podczas spotkania generała Kiszczaka z Wałęsą. Obrady doprowadziły do pierwszych nie w pełni wolnych wyborów 4 czerwca 1989 roku. Ordynacja wyborcza przewidywała podział mandatów poselskich na trzy grupy: 60% dla partii PZPR, ZSL i SD, 5% dla Stowarzyszeń wyznaniowych i 35% dla bezpartyjnych. Wybory do senatu były w 100% wolne i niemal w całości wygrane przez kandydatów Solidarności. W pierwszej turze głosowało 62% uprawnionych Polaków, w drugiej już tylko 25%.



Dariusz Karłowicz: W tym roku szykuje się ciąg rocznic. Ironiści powiedzą, że w Polsce będzie teraz trochę tak jak w Krakowie ze „Znaszli ten kraj” Boya, gdzie tylko obchody, obchody i wszystko jest bardzo poważne. Na naszą korzyść przemawia, że nie będzie pewnie takiej namaszczonej jednomyślności, chociaż muszę powiedzieć, że ta uchwała sejmowa była jednomyślna. Jest to rzecz zaskakująca, ale nie jest wykluczone, że ta jednomyślność to tylko cisza przed burzą. Powiedzmy tak, mamy już 20 lat, czyli stuknęła nam dwudziestka, a mam wrażenie, że wszyscy myślą, że wolna Rzeczpospolita ciągle dobrze się zapowiada. A przecież parę lat minęło i przyszedł czas na pełnoletniość. Na takie dziecko Europy i świata jest już trochę za późno. Można za Starszymi Panami powiedzieć, że człowiek przestał się już dobrze zapowiadać, a przestał się też zapowiadać źle. Skoro osiągnęliśmy pełnoletniość i mamy za sobą jakąś historię, to zrozumiała jest nasza potrzeba symbolu. Jak wygląda dyskusja wokół tej sprawy, waszym zdaniem?



Dariusz Gawin: To jest tak, że nic nie ujmując zasługom Okrągłego Stołu, to na legendę nie bardzo się nadaje. Było to wielkie wydarzenie, ale nie legendotwórcze. I tutaj uderzające jest fiasko wysiłków kwaśniewszczyzny. Dużo było wysiłków w czasie rządów Kwaśniewskiego, żeby z Okrągłego stołu zrobić akt założycielski. (Dariusz Karłowicz: Polacy nie chcieli drzazg ze stołu świętego kupować.) Co więcej, chciano z Okrągłego Stołu zrobić relikwię legitymizacyjną, z której promieniowałaby świętość tego aktu założycielskiego. Ale jak ty powiedziałeś, Polacy tych kawałeczków drewna jakoś nie rozchwytywali i to się nie udało. Jakie są tego możliwe wytłumaczenia? Pierwsze jest takie, że wolna Polska zaczynała się na raty i prawdę powiedziawszy, nie można jako jej początku wskazać wyraźnego jednego punktu. Po pierwsze jest Okrągły Stół, po drugie jest 4 czerwca i wreszcie zaprzysiężenie rządu Mazowieckiego we wrześniu. Tutaj jest tak jak w dramaturgii, jak coś się zaczyna trzy razy, to jest w tym błąd dramaturgiczny. Ten dramat jakby źle się rozpoczął. Po drugie wydaje mi się, że trzeba tu powiedzieć o rzeczach głębszych, sięgających w zasadzie filozoficznej antropologii. Wydarzenie to nie nadaje się na to, by stać się legendą, ponieważ ludzie wolą traktować jako legendę coś, co było ich zwycięstwem, a nie kompromisem. To zwycięstwo daje powód do chwały, współuczestnictwa odczuwania dumy, a Okrągły Stół był remisem. 4 czerwca Polacy odrzucili ten remis i umożliwili narodzenie się wolności.



Marek Cichocki: Tylko, że jest jeszcze jeden element, który sprawia, że to wydarzenie, zwłaszcza w szerokiej wyobraźni społecznej, niezbyt dobrze się komponuje jako początek. Mianowicie Okrągły Stół w wyobraźni zbiorowej był jednak tym, który uruchomił pewien proces doprowadzający do zwycięstwa, którym był 4 czerwca. (Darek Karłowicz: Bo Darek mówi, że to jest kompromis versus zwycięstwo, a to jest raczej stan przygotowujący.) A teraz ci, którzy się koncentrują na tym, żeby wyjaśnić niechęć dużej części Polaków do Okrągłego Stołu w taki sposób spiskowy, że w Magdalence coś umówiono i nie powiedziano, abstrahują właśnie od logiki zbiorowej wyobraźni. Polacy uczestniczyli w Okrągłym Stole poprzez telewizję, ewentualnie stali przed Pałacem Namiestnikowskim i patrzyli tępo bądź z zaciekawieniem w te limuzyny, które wjeżdżały na dziedziniec pałacu. 4 czerwca ludzie ci mieli poczucie autentycznego współuczestnictwa, ponieważ poszli do urn wyborczych i własnymi rękoma wrzucając kartkę, odwołali komunistów.



Dariusz Karłowicz: Przy czym, ja myślę, że wyobraźnia zbiorowa zapisała to w taki sposób, że przy Okrągłym Stole przygotowano pewne warunki możliwości - wcale nie myśląc o tym, że to był kompromis - do wyborów 4 czerwca. A 4 czerwca Polacy obalili komunizm, a przy okazji obalili też kompromis Okrągłego Stołu. To dlatego można z powagą dyskutować o doniosłości Okrągłego Stołu jako takiej fazie pośredniej, ale trudno o nim myśleć jako o akcie założycielskim. Uparte forsowanie Okrągłego Stołu jako aktu założycielskiego mogło dawać wrażenie, że ktoś woli remis od zwycięstwa i tu, moim zdaniem, jest kłopot. Dlatego te próby są skazane na niepowodzenie i wywołują tak dużo, mówiąc potocznie, złej krwi, bo ludzie mają wrażenie, że chce się kultem Okrągłego Stołu unieważnić skutki 4 czerwca.



Dariusz Gawin: Używaliście pojęcia aktu założycielskiego i to jest pojęcie nie tylko polityczne, ale i filozoficzne. Tutaj warto powiedzieć, że ustanowienie wspólnoty politycznej musi wymagać połączenia rozumu i porywu serca wiernego jakimś określonym wartościom. Tu można zbudować takie równanie: rozum plus serce równa się wartości. W Okrągłym Stole jest coś takiego, że ludzie rozumieją rozumowe argumenty za wyznaczeniem tego wydarzenia jako aktu założycielskiego, ale nie mają do niego serca. Dlatego Okrągły Stół nie za bardzo się nadaje na legendę i w tym tkwi słabość legendotwórcza tego zdarzenia w historii Polski.



Dariusz Karłowicz: Problem jest też z tymi wartościami, które Okrągły Stół miałby reprezentować. Wtedy za dużo było strachu, tajnej policji, tajemniczych morderstw - przypomnijmy choćby morderstwa trzech księży zabitych w 1989 roku - żeby udawać, że Okrągły Stół może reprezentować takie wartości jak dialog, kompromis, otwartość czy tolerancja, tego się nie da zrobić. Okrągły Stół jest wielki, bo stworzył możliwość zwycięstwa i te szanse wykorzystały miliony Polaków, którzy de facto 4 czerwca odrzucili ustalenia Okrągłego Stołu i to odrzucili je w imię wartości, które rozumiemy rozumem i czujemy sercem, chodzi o prawdę, wolność, sprawiedliwość, solidarność i niepodległość.




Dariusz Gawin: Zobaczymy jak będzie obchodzony 4 czerwca.


Perypetie Kazimierza Marcinkiewicza



Cytat:
Narrator: Rozwód nie zaszkodzi byłemu premierowi Kazimierzowi Marcinkiewiczowi w dalszej karierze politycznej, sądzi większość Polaków. Według badań GFK Polonia dla Rzeczpospolitej, uważa tak 54% badanych, 34% jest przeciwnego zdania, a 4% twierdzi, że rozwód może nawet pomóc, jedynie 8% nie ma zdania. Według dziennikarzy jednej z gazet, Marcinkiewicz sam przesłał im zdjęcia swoje i swojej partnerki oraz opowiedział, jak przy bożonarodzeniowym stole oznajmił swojej dotychczasowej rodzinie, że zamierza założyć nową. Były premier nie miał też nic przeciwko zorganizowaniu sesji zdjęciowej przy okazji zakupu pierścionka dla nowej narzeczonej. Wielu obserwatorów życia politycznego twierdzi, że premier sam na siebie doniósł mediom, aby wyprzedzić uderzenie i przy okazji przypomnieć o swoim istnieniu potencjalnym wyborcom. Według nieoficjalnych doniesień prasowych, Platforma Obywatelska zawarła z Marcinkiewiczem umowę, zgodnie z którą miałby on otwierać warszawską listę PO w wyborach do europarlamentu i zaangażować się w kampanię prezydencką Tuska.



Dariusz Gawin: Wydaje mi się, że nie ma sensu mówić o tym, że polityką w Polsce rządzą PR-owcy, bo to jest banał, tyleż bolesny, co mało odkrywczy. Już nie ma co się nad tym rozwodzić, bo to wszyscy wiedzą. Tutaj nie powinno się też rozważać tego, że polityka się tabloidyzuje, bo to również jest temat cokolwiek drugiej świeżości. Mi się wydaje, że przy tym wydarzeniu warto skoncentrować się, pomijając wymiar prywatny tej sprawy, na tym, że do polityki wkraczają takie techniki i zjawiska, które do tej pory były znane raczej z popkultury i show-biznesu.



Dariusz Karłowicz: Mam wrażenie, że tutaj rzeczywiście do rangi symbolu urasta to prorocze spotkanie dwóch światów, jakie Sekielski i Mrozowski urządzili panu premierowi z panią Dodą Elektrodą. Chodzi o to, że niektórzy politycy zaczynają stosować techniki, które dotąd dla tak zwanego istnienia, a to jest kategoria ontologiczna, stosowały tylko gwiazdy show-biznesu. Bo przecież zapraszanie na śluby, rozwody, pogrzeby rodziców, to jest jedno z takich podstawowych zajęć gwiazd estrady. A to „mam chłopaka”, a to zdrada, a to „jestem gejem”, a to „znowu się zakochałem”, a to „jestem w ciąży”. Moim zdaniem, najzabawniejszy jest tu tak zwany tragizm celebryta prześladowanego przez paparazzi, od którego większą tragicznością naznaczony jest tylko tragizm celebryta, którym nie interesują się paparazzi. Zderzenie się tych dwóch tragizmów jest tu tematem zasadniczym.



Marek Cichocki: Ja myślę, że cała ta historia byłego premiera, skądinąd smutna, prawdopodobnie w ogóle by nie była godna tego, żeby się nad nią zastanawiać, gdyby właśnie nie aktywna rola głównego bohatera tej całej historii. Jeżeli wierzyć może nie do końca potwierdzonym plotkom, ale chyba jednak dosyć prawdopodobnym, że to on sam zainteresował jedną z gazet tym, że będzie kupował jakiś pierścionek zaręczynowy dla swojej wybranki, po to właśnie, żeby znaleźć się na pierwszej stronie gazety. To właśnie pokazuje ten mechanizm, o którym ty przed chwilą mówiłeś, tzn. że sama osoba zainteresowana uruchamia ten proces, po to, żeby później móc się również przedstawić, jako osoba prześladowana przez paparazzich. Z jednej strony krokodyle łzy nad brutalnością tabloidów i brudem, który zostaje wylany na nieszczęsnych ludzi, gdzie prywatne zostaje poszargane. Z drugiej strony aktywne działanie, żeby się w tym oku zainteresowania mediów znaleźć.



Dariusz Gawin: Tak jak powiedziałeś, to pojawiło się po raz pierwszy i to na tym polega specyfika tej sprawy, bo wcześniej też były sprawy rozwodów itd., ale one się pojawiały wbrew tym ludziom, a tu sama osoba zainteresowana jest uwikłana w ten proces. I to trzeba stwierdzić z pewną melancholią, bo tego się powstrzymać raczej nie da, że rodzi się typ polityka, którego można by było nazwać, nie mężem stanu, tylko polityka celebryty, popkulturowego polityka, który nie tyle jest znany z tego, że dokonał wielkich rzeczy, że przeprowadził całe społeczeństwo przez kryzys, że przeprowadził wielkie reformy, tylko jak to o celebrytach mówią – polityka, który jest znany z tego, że jest znany. Tyle o obiektywnych wymiarach tej politycznej techniki, która rodzi się na naszych oczach. A żeby na sam koniec wrócić do samej sprawy, warto powtórzyć za artykułem Piotra Semki w „Rzeczpospolitej”: „i tylko rodziny żal”.



Dariusz Gawin: Dziękujemy państwu za uwagę i zapraszamy za tydzień na kolejny nasz program. Do widzenia.


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1045&Itemid=100[/quote]
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 11:54 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Czy Niemcy wstrzymują Trakat Lizboński?
7 lutego 2009


Cytat:

Narrator: Zdaniem prawników, ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego w Niemczech znacznie się opóźni. Do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe wpłynęła już druga skarga z zapytaniem, czy przyjęcie traktatu będzie zgodne z niemiecką konstytucją. Skierowały ją cztery osoby: były szef zarządu koncernu Thyssen AG Dieter Spethmann, były europoseł z ramienia CSU Franz Ludwig Stauffenberg, specjalista gospodarczy Joachim Starbatty oraz berliński profesor prawa Markus Kerber. Zarzucają oni rządowi, że ratyfikując Traktat lizboński, stwarza zagrożenie dla stabilności polityki monetarnej państwa. 10 i 11 lutego Federalny Trybunał Konstytucyjny zajmie się także pierwszą skargą złożoną przez deputowanego CSU Petera Gauweilera, który uważa, że przekazywanie tak dużych kompetencji Brukseli jest sprzeczne z głównymi zasadami demokracji. Według autorów protestu, Bundestag decydując się na ratyfikację nowej europejskiej konstytucji, przekroczył swoje kompetencje, bowiem o takich kwestiach powinno decydować jedynie społeczeństwo w referendum. Obie skargi będą prawdopodobnie rozpatrywane osobno, bez ich rozstrzygnięcia prezydent nie może podpisać traktatu. Według pani kanclerz Merkel, decyzja prezydenta Niemiec o wstrzymaniu się z podpisaniem traktatu do czasu wydania orzeczenia przez Trybunał nie ma nic wspólnego z jakimikolwiek wątpliwościami, co do oceny Traktatu.



Marek Cichocki: Panowie, w Polsce Traktat lizboński, tak jak wcześniej Traktat Konstytucyjny, stał się właściwie miernikiem europejskości. Jeżeli ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości, co do któregoś z tych dokumentów, oznaczało to, że jest nie Europejczykiem, ale barbarzyńcą, że nic nie rozumie, niczego się nie nauczył, że z punktu widzenia europejskich salonów jest kompletnym burakiem. Z tego prawdopodobnie powodu, kiedy Irlandczycy zagłosowali przeciwko Traktatowi Lizbońskiemu, to Sarkozy powiedział, że takich to trzeba wyrzucić z Unii Europejskiej. A kiedy prezydent Czech Vaclav Klaus zaczął otwarcie mówić o wadach tego dokumentu, to Pottering z Cohn-Benditem pojechali do niego na Hradczany i zgodnie z zasadami dobrego zachowania, na tychże Hradczanach właściwie zwymyślali prezydenta Czech. Teraz jest pewna konsternacja, ponieważ okazało się, że wątpliwości pojawiły się tam, gdzie właściwie pojawiać się nie powinny, a mianowicie w Niemczech, w samym serduszku Europy.



Dariusz Karłowicz: Ja czytałem takie komentarze w Polsce, w których pytano, o co właściwie chodzi z tym Klausem, bo przecież go nie uderzyli. Problem dotyczy nie tylko Niemiec. Jest niesłychanie zaskakujące to, jak z oficjalnego dyskursu europejskiego całkowicie został wykluczony fakt, że to Francuzi jako pierwsi posłali do kosza Traktat Europejski. To jest taka smaczna historia, w której widać, jak łatwo jest wykluczać tych, którzy są na granicach, a trudniej tych, którzy są w centrum. Logika jest taka, że Europa za złe zachowanie do kąta stawia Irlandię, Polskę, Czechy. Wtedy nie ma z tym problemu, bo zachowanie tych krajów dowodzi, że nie dorosły do Europy, że się powinny wstydzić. Natomiast jeśli taka sprawa dotyczy Niemiec czy Francji, podobna kwestia w ogóle znika. Proszę zwrócić na to uwagę, gdyby w którymkolwiek kraju doszło do półrocznego przesunięcia momentu podpisania traktatu, tak jak się to stało, w wyniku ostatnich działań, w Niemczech, wyobraźcie sobie, co by się wówczas działo. Dzisiaj żadna bodaj gazeta nie wspomniała o tym na swojej pierwszej stronie i chyba w ogóle nie był to szczególnie żywy temat w mediach. „Dziennik”, na przykład, podał tę informację w zeszłym tygodniu bardzo głęboko w środku wydania.



Dariusz Gawin: A to dlatego, że w głównych ośrodkach europejskiej opinii publicznej jeszcze nie ustalono, co o tym sądzić. Swoją drogą, to by musiała być piękna scena, gdyby niemiecki Trybunał Konstytucyjny wykluczył możliwość podpisania traktatu i ze swoim przesłaniem pojechaliby do Niemczech Pottering z Cohn-Benditem. Ciekawe, jak by to wyglądało. Zostawmy jednak political fiction i wróćmy do faktów. Rzeczywiście, prawdą jest, że Niemcy są stawiane za wzór europejskości i sami Niemcy są dumni z tego, że przezwyciężyli swoją przeszłość i że teraz to od nich wszyscy powinni się uczyć, czym ten europejski projekt naprawdę jest. To wiedzą politycy, ale też filozofowie np. Jurgen Habermas, który od dziesiątków lat naucza, czym ten wielki projekt jest i czym być powinien. Teraz okazuje się, że te problemy stają się większe niż w przypadku Warszawy. Bo jest tak, że od dawna już nie ma podpisu prezydenta Niemiec pod dokumentami ratyfikującymi ten traktat, a skargi zgłaszane są przez najróżniejsze siły polityczne: bawarską CSU oraz skrajniejszą lewicę, i co ważniejsze, przez bardzo poważnych ludzi cieszących się autorytetem, z establishmentu z kręgów konserwatywnych, m. in. hrabiego Stauffenberga, nazwisko którego, jeśli tak można powiedzieć, cieszy się w Niemczech wielką estymą, szczególnie od jakiegoś czasu. Jak to niedawno przypomnieliśmy, to przecież Stauffenberg umierając w czasie wojny, krzyknął: „Niech żyją święte Niemcy!”. Zastrzeżenia do Traktatu Konstytucyjnego idą zatem w takim kierunku, że podmiotowość Niemiec może na nim ucierpieć i wobec tego Trybunał Konstytucyjny powinien się nad nim zastanowić. Morał z tej historii jest rzeczywiście taki, że wobec Niemców nikt nie używa argumentu, że powinno być im wstyd. Wszyscy w ciszy i skupieniu pochylają się nad kilkuset stronnicowym wnioskiem. Tutaj nie ma żadnej histerii, jak w przypadku czy to Irlandii, czy Polaków, których się rozstawia po kątach i wymusza na nich poczucie winy i wstydu za to, że psują ten piękny europejski projekt.



Dariusz Karłowicz: A istota tego sporu, jeśli tak można powiedzieć, dotyczy tego, czy Traktat Lizboński nie będzie zagrożeniem dla podmiotowości niemieckiej polityki. To jest bardzo ciekawe. Nie chciałbym uchodzić za znawcę prawnych rozstrzygnięć, które są tam poszukiwane, ale wszystkie relacje wskazują na ten właśnie aspekt, czy po podpisaniu Traktatu lizbońskiego Niemcy nie stracą swojej politycznej podmiotowości.



Marek Cichocki: Ale to się wpisuje w pewną tradycję rozumienia i interpretowania państwowości w Niemczech. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie Traktatu z Maastricht na początku lat 90. stał się klasyką, dlatego że tam po raz pierwszy postawiono w tak wyraźny sposób problem, o którym mówiłeś, tzn. jaka jest relacja pomiędzy procesem integracji europejskiej i zmianami w tym procesie, a suwerennością, podmiotowością państw członkowskich. Więc mnie nie dziwi, że również dzisiaj Niemcy w obliczu Traktatu Lizbońskiego w sposób poważny traktują własną państwowość. Bo cała ta historia dowodzi właśnie tego, że Niemcy są narodem, który naprawdę poważnie traktuje swoją państwowość, niezależnie od całej tej retoryki europejskiej czy pseudoeuropejskiej. Natomiast tym, co mnie martwi, jest to, że jak się do tego przyłoży polską debatę na temat Traktatu Lizbońskiego, to można odnieść wrażenie, że jesteśmy takim narodem, który nie tylko cały czas niepoważnie traktuje swoją podmiotowość, swoją państwowość, ale wręcz się jej wstydzi, uważa, że czymś niewłaściwym jest o niej mówić i że lepiej byłoby schować ją pod dywan.


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1067&Itemid=100
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 12:19 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O kryzysie gospodarczym i renacjonalizacji przemysłu w Unii Europejskiej
14 lutego 2009
Cytat:

Narrator: Kryzys gospodarczy doprowadził do bezprecedensowego załamania we wszystkich gałęziach przemysłu w Europie - wynika z raportu Komisji Europejskiej, do którego dotarł niemiecki dziennik „Financial Times Deutschland”. Autorzy raportu piszą, że Unia nie doświadczyła dotąd takiej skali tempa kryzysu gospodarczego. Źle jest zarówno starych, jak i nowych krajach Unii. Gospodarka Wielkiej Brytanii ma się skurczyć w tym roku o 3%, a bezrobocie sięgnie 8%. W krajach bałtyckich z powodu załamania ludzie wyszli na ulicę. Łotwa jeszcze w 2006 roku rozwijała się w fantastycznym tempie 12% rocznie. W tym roku jej PKB zmniejszy się o 7%. Rząd zapowiada 25-procentowe cięcia w budżecie. W Polsce rząd obciął budżet o 20 miliardów złotych, bezrobocie przekroczyło już pułap 10%. A złotówka osłabiła się znacznie wobec głównych walut, co stawia w trudnej sytuacji osoby spłacające kredyty zaciągnięte we frankach, euro i dolarach. Na Węgrzech krach finansowy powstrzymała pożyczka z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Na Ukrainie produkcja stali, głównego źródła dewiz, spadła o połowę. I w tym przypadku także przed całkowitym załamaniem ukraińskie finanse ocaliła pożyczka z Międzynarodowego Funduszu Walutowego wysokości 16,5 miliarda dolarów. Z powodu braku środków opóźniają się wypłaty zarobków dla budżetówki i świadczeń społecznych.



Marek Cichocki: Myśmy już mówili o kryzysie wcześniej, tylko wówczas wyglądało na to, że dostrzegliśmy tylko błysk wielkiego wybuchu gdzieś z oddali, a fala uderzeniowa była jeszcze daleko. W tej chwili można powiedzieć, że fala uderzeniowa się właśnie przetacza przez Europę, czyli także przez nas.



Dariusz Gawin: No tak, największy skok bezrobocia w Polsce od dziesięciu lat zanotowano w tym tygodniu, a Islandia stanęła na progu załamania. Węgry otrzymują wsparcie z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Ukraina pogrąża się w kryzysie… Do tego zaczęła się teraz „dziwna wojna” w Europie, pomiędzy Paryżem, a choćby prezydencją, czyli Czechami, o protekcjonizm. Bo przecież Sarkozy chce ratować na siłę francuski przemysł motoryzacyjny.



Dariusz Karłowicz: I redefiniuje się relacja centrum-peryferie. To jest tak, że cały projekt sanacyjny, który polega na typie nacjonalizacji tych wielkich finansowych przedsiębiorstw, które mają kłopoty, doprowadza do takiej koncentracji kapitału, która skutkuje jeśli nie odprowadzaniem kapitału z peryferii, to przynajmniej nie inwestowaniem. Także te niesłychane nadzieje na to, że nowy ład europejski zbuduje pewne gwarancje solidarności, okazują się dość płonne. I muszę powiedzieć, że niesamowicie mnie śmieszy wizja euroentuzjastów, żeby nie powiedzieć europroroków, czy europensjonarek, które twierdzą, że gdyby była eurokonstytucja, to Angela Merkel inwestowałaby w Polskę, a nie w Niemcy. Ale to jest oparte na takiej wiedzy bezpośredniej (Dariusz Gawin: Telepatii.). Mamy kłopot.



Dariusz Gawin: Jest tak, że rysuje się pewne centrum i peryferie i prawdę powiedziawszy widać, że te kraje, które znajdują się w centrum, wzmacniają swoje instrumenty. I to być może, niestety, przyjmuje taki kierunek, że koszt tego zapłacą właśnie peryferia. Tu się oczywiście wskazuje strefę euro. I mówi się w tym duchu, że nie jesteśmy w środku bo nie mamy euro. Ale euro też zaczyna pękać. Ostatnio „The Economist” pisze o tym, że w strefie euro też już jest dobra strefa euro, czyli na przykład Niemcy i Francja i gorsza, czyli kraje, które zaczynają mieć kłopoty z własnym długiem i deficytem. Takie jak Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Irlandia. Czyli tam też zaczyna coś trzeszczeć i prawdę powiedziawszy ten kierunek rozwoju jest jeszcze niejasny.



Dariusz Karłowicz: To jest dość ciekawe, bo to jest taka sytuacja, w której, jak mówią Francuzi, ekstrema się stykają. To znaczy ta nacjonalizacja, która jest ratunkiem dla wielkiego kapitału, doprowadza, ku radości nowej lewicy, zaczytanej w diagnozy Marksa, do sytuacji, w której właściwie zostaje zlikwidowany prywatny kapitał w jakiejś ogromnie ważnej części. Więc pytanie, co będzie dalej, czy dalej będzie wizja prywatyzacji czegoś. Uderzające jest, jak mały jest dostęp faktów do teorii, bo nowa lewica czy w ogóle lewica powiada tak: „Upadek kapitalizmu, bardzo dobrze, wreszcie to się rozsypało, to nie może działać”. A z kolei radykalni liberałowie powiadają: „Przecież to jest zdrowy objaw, samoregulacja działa, kiedy właśnie niezdrowy organ miał zostać wyrzucony, to tutaj głupi socjaliści interweniują i pomagają przeżyć takiemu osobnikowi”. Ale w obu tych postawach - no bo jest tak, że jedni teraz tańcują z radości oberki, drudzy próbują mistyfikować upadek - pojawia się jedna uderzająca rzecz. Że wszyscy wyobrażają sobie przyszłość jako powrót do przeszłości. Że w Europie jakby wyczerpał się pewien zbiór wizji myślenia o przyszłości. Kiedy słucham z jednej strony Leszka Balcerowicza, a z drugiej kogoś z zarumienionych przedstawicieli nowej lewicy, to mam takie wrażenie, że oni opowiadają stare bajki. Tak, jakby Sokrates powiedział - takie bajki starych babek. Wszyscy myślą sobie, że to wróci do którejś ze znanych form. Nie wiem czy lewicy chodzi po prostu o PRL, a liberałom o ten raj wyśniony samoregulującej się gospodarki, ale naprawdę to jest bardzo zaskakujące.



Marek Cichocki: Myślę, że rzeczywistość jak zwykle okaże się bogatsza, niż skąpy zasób wyobraźni różnych ludzi w Europie. Najbardziej niebezpieczne jest jednak moim zdaniem to, że reintegrowanie się centrum jest tak naprawdę wzmacnianiem się tych, którzy są najsilniejsi, którzy potrafią się wzmocnić w wyniku kryzysu. A to tak naprawdę dla nas, którzy cały czas jesteśmy na peryferiach, oznacza, że być może pociąg znów zaczął odjeżdżać gdzieś daleko bez nas. A my stoimy na peronie i nie ma żadnego znaczenia, czy jesteśmy w Unii Europejskiej, nie ma większego znaczenia, czy jesteśmy w NATO, czy mamy euro. Bo po prostu pociąg zaczął znowu odjeżdżać i gdzieś tam majaczy na horyzoncie.



Dariusz Karłowicz: Jak w stadzie szympansów, przewodnik stada je pierwszy.



Marek Cichocki: Dziękujemy Państwu za uwagę, zapraszamy za tydzień na nasz program o zwykłej porze. Do widzenia.


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1094&Itemid=100
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 12:51 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O gospodarczych planach Rosji w sprawie Arktyki
21 lutego 2009

Cytat:
Narrator: Prezydent Rosji Miedwiediew nazwał Arktykę rosyjską bazą surowcową na XXI wiek. Według szacunków, kontynent ten kryje ponad 1/5 nieodkrytych, ale technicznie możliwych do eksploatacji zasobów energetycznych Ziemi. Najpóźniej za 40 lat pokrywa lodowa na Arktyce zmniejszy się o połowę. Otworzy to dla żeglugi przejście północno-zachodnie między Atlantykiem a Pacyfikiem, co skróci morski szlak handlowy z Europy do Azji o 40% i ma niebagatelne znaczenie militarne. Zdaniem władz rosyjskich należy uznać ten szlak za historycznie ukształtowaną, rosyjską narodową trasę komunikacyjną przez Arktykę. Dlatego Moskwa powinna mieć prawo do kontroli sytuacji ekologicznej w tym regionie oraz do decydowania, na drodze dyplomatycznej, o żegludze obcych okrętów wojennych. Jest to projekt specjalnej ustawy autorstwa Artura Czilingarowa, wiceszefa parlamentarnego klubu rządzącej partii Jedna Rosja, i zarazem polarnika. Jego ekspedycja polarna w ubiegłym roku wbiła rosyjską flagę w dno Oceanu Lodowatego na Biegunie Południowym, co miało być symbolicznym rozciągnięciem jurysdykcji Moskwy w tym rejonie.


Dariusz Karłowicz Człowiek z naszego kręgu kulturowego sporo wie o Attyce, ale o Arktyce już niewiele. Oczywiście, posiadamy jakieś powidoki: polarnicy, dramatyczne przygody, lodołamacze… Ale kiedy nagle dowiadujemy się z gazet, że ta wielka, tajemnicza bryła lodu skupia ogromne emocje, to jesteśmy trochę zaskoczeni.


Dariusz Gawin: Podobno cała sprawa ma związek z globalnym ociepleniem, co jest bardzo ciekawe. Ponieważ globalne ocieplenie ma potworną prasę, to znaczy jest przedstawiane jako wersja apokalipsy, która czeka nas w przyszłości. A nagle okazuje się, że globalne ocieplenie stwarza też szanse na rozwój. Ale tam, gdzie jest wielka szansa, tam pojawia się też rywalizacja i ryzyko. Wchodzi polityka, gospodarka, a w przyszłości być może także bazy wojskowe i wyścig zbrojeń, bo na przykład będą potrzebne odpowiednie okręty, które będą w stanie tam pływać. Sprawa jest oczywista, bo są tam wielkie bogactwa naturalne, 30% światowych zasobów gazu, ropa. Ale pozostaje jeszcze inna sprawa – to może otworzyć szanse dla światowego handlu i transportu. Podobno tak zwane przejście północno-zachodnie wzdłuż wybrzeży Kanady skraca o cztery tysiące kilometrów drogę z Pacyfiku i Azji do Europy. Dla kontenerowców, które nie musiałyby wtedy pływać Kanałem Panamskim. Więc stawka jest duża.


Marek Cichocki: Tylko to otwiera nowy, ogromy problem. Wcześniej patrzono na tę część kuli ziemskiej jak na lodową pustynię. Dlatego Arktyka ma status kompletnie nieuregulowany, jeśli chodzi o strefy czy terytoria wpływów poszczególnych państw. Wygląda na to, że będziemy wkrótce, a może już jesteśmy, świadkami nowej wojny czy konkurencji o stricte kolonialnym charakterze. Rosja już dała sygnał do ataku, wysyłając okręt podwodny, który umieścił flagę na dnie, z czego bardzo cieszyły się rosyjskie media. Żeby zaznaczyć, że odwieczne prawa rosyjskie do wszystkiego, a więc także do tej części globu, istnieją.


Dariusz Karłowicz: Ta sprawa wydaje się niesłychanie egzotyczna. Posprawdzałem i okazało się, że od 1973 roku toczy się spór między Danią i Kanadą o niezamieszkałą wysepkę w Cieśninie Naresa. Chodzi oczywiście o kontrolę nad ewentualnym szlakiem handlowym. Dzieją się tam różne rzeczy – ministrowie lądują na zmianę na wyspie i zostawiają tam flagi, które później znikają, rzecz wygląda operetkowo. Ale to jest zupełnie inna, dużo poważniejsza muza. Bo chodzi oczywiście o kontrolę nad szlakiem handlowym, ale także o polityczne zasady podziału tego terytorium. Kto je narzuci, jak to zostanie rozwiązane. Topniejące lody to metafora ocieplenia w polityce, coraz lepszych stosunków. A tymczasem okazuje się, że spod tych topniejących lodów wyłania się coś wręcz przeciwnego – konflikt i polityczność. I to w postaci, o której mieliśmy nadzieję, że w ogóle została zapomniana.


Marek Cichocki: No właśnie, właściwie po co mówimy o tej Arktyce? Ponieważ tam staje się widoczne, że gadanie o zanikaniu państwa narodowego we współczesnym świecie jest nic nie warte. I że całą historię o tym, że państwa narodowe nie będą już miały żadnego znaczenia, że w przyszłości nie będą już do niczego potrzebne, że trzeba myśleć innymi kategoriami, że są nowe paradygmaty, postnarodowość i postpaństwowość, należy włożyć między bajki. Zobaczmy, jak zachowują się wobec problemu Arktyki ponadnarodowe struktury. Komisja Europejska wypichciła jesienią zeszłego roku strategię dla Arktyki, kilkanaście stron. I czym zajmuje się Komisja w tym dokumencie? Głównie tym, że trzeba dbać o środowisko, zrównoważonym rozwojem i tak dalej. Natomiast realnym graczami w tej sprawie są państwa, a nie Komisja Europejska: Stany Zjednoczone, Kanada, Rosja, Norwegia. Państwa, które są w stanie wyznaczyć nowe kryteria, które są miarodajne. Które są w stanie narzucić nowy porządek rzeczy w obszarze, który do tej pory był niezdefiniowany. I to pokazuje, że państwo, w sensie nowoczesnego państwa jako mechanizmu, który na zasadach monopolistycznych definiuje porządek w obrębie danego terytorium, nadal funkcjonuje. Tu nie chodzi o żaden nacjonalizm, tylko o nowoczesną państwową strukturę, która wcale nie odchodzi do przeszłości, a wręcz przeciwnie – można odnieść wrażenie, że jest w natarciu.


Dariusz Karłowicz: Powiedziałbym, że mamy teraz takie praktyczne ćwiczenia z Hobbesowskiego Lewiatana. Lód się roztapia i odsłania stan natury. I obawiam się, że zasada, która obowiązuje jest prosta – najwięcej weźmie najsilniejszy i najbardziej zdeterminowany.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 1:02 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O spekulacjach skierowanych przeciwko złotówce
28 lutego 2009

Cytat:
Narrator: "Osłabienie walut Europy Wschodniej przestaje być związane z sytuacją gospodarczą, a staje się wynikiem gry spekulacyjnej. Nie zamierzamy dłużej brać w tym udziału." - czytamy w oświadczeniu analityków banku Goldman Sachs. Jednak życie pokazało, że hasło "Pewne jak w banku" już nie obowiązuje. W czwartek Goldman Sachs wydał kolejne oświadczenie, w którym prostuje doniesienia prasowe z 19 lutego. Zdaniem banku był to jedynie zbiór sugestii dla klientów, który nie świadczył o strategii inwestycyjnej i Goldman Sachs nadal może spekulować na złotym. Przez prawie 6 miesięcy złotówka straciła na wartości do Euro ponad 45%, do dolara 63% i 58 % do franka szwajcarskiego. Danske Bank, który od miesięcy prognozuje potężne kłopoty polskiej gospodarki, przyznaje się również do spekulowania na naszym rynku walutowym. Czeka, aż euro będzie kosztować 4 złote 90 groszy. Pd koniec ubiegłego roku inny wielki bank JP Morgan w swoich rankingach sugerował, że Polskę czeka finansowe i gospodarcze załamanie. Eksperci ostrzegali jednak, że tezy JP Morgana są tylko spekulacjami. Zdaniem George'a Sorosa, zarządzającego jednym z największych na świecie funduszy opartym między innymi na spekulacjach, kraje Europy Wschodniej znalazły się w kryzysie z powodu polityki wielkich międzynarodowych banków, które wycofują z regionu pieniądze, żeby podreperować swoje bilanse.



Dariusz Gawin: Temat kryzysu finansowego pojawia się nie pierwszy raz i niestety pewnie będzie nam towarzyszyć w tym roku. Dobrze byłoby, gdyby w tym roku się skończył, gorzej byłoby, gdybyśmy dyskutowali o tym równiez za rok. Jednak w sprawie ataku na złotówkę przeprowadzonego między innymi przez Goldman Sachs... W tym kontekście nie będziemy mówić o wielkim zainteresowaniu, jakie wzbudza Kazimierz Marcinkiewicz i pewne wiersze, które są z tym związane. (Dariusz Karłowicz: Ani słowa o najsławniejszej poetce języka polskiego. Mimo, że jest to TVP Kultura.) Niestety, trzeba powiedzieć, że jej dwa wiersze wzbudziły większe zainteresowanie mediów niż ostatni tomik Wisławy Szymborskiej, ale niestety w takim świecie żyjemy. Nie będziemy o tym mówić, chociaż o Kazimierzu Marcinkiewiczu będzie, ale w trochę innym kontekście.
Mówi się, że "gęba nie cholewa", ale kiedy myślę o tym zdaniu w wypadku analityków finansowych, którzy jeszcze kilka miesięcy temu mówili, że kryzys jest straszny, bo tamte banki dawały bardzo złe kredyty.... Ale w Polsce to się nie przydarza, bo tutaj nie ma złych kredytów, a banki mają dużo lokat. (Dariusz Karłowicz: Wsi spokojna, wsi wesoła.) I po paru miesiącach zupełnie inna atmosfera. Banki jakby trzeszczą, złotówka spada - ogólnie sytuacja nie jest dobra. Jeśli zgrać to w czasie, to wszystko wskazuje na to, że biznes z opcjami walutowymi kwitł wtedy, kiedy analitycy mówili tego rodzaju rzeczy. Czy słyszeliście, żeby ktokolwiek z nadzoru finansowego podał się do dymisji, albo wyciągnięto wobec niego jakieś konsekwencje?



Marek Cichocki: Dobre pytanie, bo skutki działania spekulantów są rzeczywiście katastrofalne. Katastrofalne z perspektywy indywidualnej, czyli ludzi którzy mają kredyty i mogą stracić zdolność ich spłacania. A także z perspektywy gospodarki: firmy zaczynają mieć problemy z wymianą handlową, niepokojąco szybko rośnie bezrobocie, do tego dochodzi problem samych opcji, o którym wspominałeś, będący wielkim obciążeniem dla firm i dla systemu bankowego. To wszystko zaczyna bardzo niebezpiecznie trzeszczeć i nie wiadomo, jaki będzie efekt końcowy. Nie wiadomo, czy nie będziemy świadkami jakiegoś wielkiego "bum". Ciekawe jest to, że o tym wszystkim mówi się posługując się najczęściej "się". To znaczy: "się zrobiło", "się stało". Bezosobowo, bezpodmiotowo. Nie ma instytucji, nie ma ludzi, zupełnie tak jakby meteor tunguski uderzył w polską gospodarkę. Myśli się w kategoriach dopustu Bożego, co mało mi pasuje do racjonalności instytucji finansowychi i ludzi, którzy są tacy racjonalni. Albo racjonalizm, albo dopust Boży.



Dariusz Karłowicz: W Polsce, zwłaszcza w latach 90., ale ten klimat ciągle jest obecny, wciąż powtarza się mantrę, że rynek jest neutralny aksjologicznie. Ogólnie jest dobry, ale to co się na nim dzieje to tylko mechanizmy, nie ma lichwy, chciwości, bezwzględności, wyzysku. Są za to reguły gry rynkowej, instrumenty finansowe - tak się mówi nawet o tych opcjach. A jak przypadkiem czyjaś chciwość albo bezwzględność doprowadzi do tak opłakanych skutków jak ostatnie, w najlepszym razie można uzyskać wytłumaczenie, że w tym doskonale zharmonizowanym chórze interesów, w którym wszyscy wszystkim pomagają, trafia się hiena i sęp. Może to jest nieco odpychająca postać ale gra bardzo ważną rolę, bo pożera słabsze sztuki i zjada padlinę.
Oczywiście, nie chodzi o to, żeby obrazić się na rynek i tak jak Kserkses u Herodota karać morze biczowaniem łańcuchami za to, że nie odpowiada naszym wyobrażeniom. Ale wydaje mi się, że nadszedł taki czas, że warto stanowczo zrezygnować z tego głupiego, neutralistycznego języka. Bo czasem są dobre powody, żeby spekulantów traktować po prostu surowo.



Dariusz Gawin: Uważam, że nie jest istotna kwestia, czy Kazimierz Marcinkiewicz doradzał jak spekulować na złotówce czy nie, czy też czy doradzał jak zaszkodzić Polsce czy nie. W normalnym kraju wszyscy powinni mówić, że niezależnie od tego, jeżeli się znajduje w takiej instytucji, powinien po prostu odejść. To niespecjalnie podlega dyskusji, jego tłumaczenia nie są zbyt istotne. Po prostu powinien odejść z instytucji, która działała na szkodę Polski. Nazwijmy rzecz po imieniu - na rynku są także narodowe interesy i były premier nie może stawiać całego kraju w takiej sytuacji, że działa wspólnie z wrogami Polski. W momencie drastycznego kryzysu, kiedy wszystko lata dookoła i sytuacja przypomina wolną Amerykankę. Tak po prostu nie można.



Dariusz Karłowicz: To już drugi raz pojawia się nam "Sposób na Alcybiadesa".


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1142&Itemid=100
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 1:05 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O nowym rozdaniu w kwestii Centrum przeciwko Wypędzeniom
7 marca 2009

Cytat:
Narrator: Jedno z trzech miejsc przeznaczonych dla Związku Wypędzonych w 13-osobowej radzie fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" pozostanie nie obsadzone - poinformowali przedstawiciele Związku. Miejsce to miała zająć przewodnicząca związku Erika Steinbach. Steinbach jest córką podoficera Wermachtu urodzoną w Rumii, polskim mieście okupowanym po agresji niemieckiej w 1939 roku. Trudno ją określić mianem przyjaciółki Polski. Podczas swojej kariery parlamentarnej głosowała przeciw polsko-niemieckiemu traktatowi granicznemu, wejściu Polski do NATO i Unii Europejskiej. Gdy 10 lat temu wystąpiła z ideą powołania Centrum przeciwko Wypędzeniom, myślała o stworzeniu centralnego miejsca pamięci o Niemcach wysiedlonych z Polski i Czech po II wojnie światowej. Postawiono jej zarzut, że to okupowani a nie okupanci mieli być oprawcami. W 2005 roku Steinbach zorganizowała wystawę „Wymuszone drogi. Ucieczka i wypędzenia w Europie w XX wieku". Polskie władze ekspozycję skrytykowały. Rząd w Berlinie opracował projekt pod hasłem „Widoczny znak" - odpowiedź na pomysł Związku Wypędzonych. Niemcy zapewniają, że projekt pokaże wysiedlenia jako konsekwencję wojny rozpętanej przez III Rzeszę. Dwa lata temu Berlin dostał sygnał, że Polska nie będzie już głośno protestować i rezerwuje sobie prawo do późniejszej oceny projektu. Stała wystawa poświęcona wypędzeniom będzie miała swoje miejsce w Deutschlandhaus w Berlinie, opiekę merytoryczną nad nią ma sprawować Niemieckie Muzeum Historyczne.



Marek Cichocki: Panowie, mamy kolejny odcinek sensacyjnego serialu w stosunkach polsko-niemieckich. Główną postacią tego serialu jest przedziwna postać, która nazywa się Erika Steinbach (Dariusz Karłowicz: To jest sequel. "Steinbach", "Powrót Steinbach", "Steinbach nadchodzi"...). Jest to postać tak przedziwna, że właściwie gdyby jej nie było, to mam wrażenie, że trzeba by było ją wymyślić.



Dariusz Gawin: Ostatni odcinek tego tasiemca miał bardzo żywą akcję, bo nastąpiła ułańska szarża Władysława Bartoszewskiego i Berlin został zdobyty. Media wpadły w euforię. Co prawda, muszę to powiedzieć, były to te same media, które przy okazji takich spraw jak pierwiastek, piszą o potrząsaniu szabelką. A tu nie - pełna euforia.



Dariusz Karłowicz: Ja muszę powiedzieć, że w tej sprawie entuzjazm bardzo mnie niepokoi. Bo sprawa wcale nie wydaje mi się tak doskonale załatwiona. I żeby był jasne, tak na wszelki wypadek, wcale nie chodzi mi o usprawiedliwianie pani Steinbach, która wydaje mi się dość odpychającą osobą, zresztą działająca bardzo konsekwentnie przeciwko Polsce. Jeśli dobrze pamiętam, to głosowała przeciwko naszemu przystąpieniu do NATO, Unii Europejskiej i przeciwko polskiej granicy. Robienie z niej symbolu czegokolwiek pozytywnego nie ma żadnych szans. Chodzi wyłącznie o sprawę, w jakiej rozwiązuje się tę kwestię, bo to jest jednak polityka i to jest jednak dyplomacja. W polityce wykręcanie ręki, wymuszanie na partnerze rozwiązań, które nie pozwalają mu wyjść z twarzą, jest po prostu błędem. Polska zamiast działać konsekwetnie na rzecz pewnej polityki historycznej, dla Polski ważnej, podejmuje wojnę z jedną osobą. To jest jakieś nieporozumienie. Ten sposób działania sprawia po pierwsze, że pani Steinbach staje się w kręgu swoich entuzjastów i niestety nie tylko, ofiarą, osobą skrzywdzona. A my gramy okropną rolę napisaną dla nas właśnie przez jej przyjaciół - kraju rządzonego obsesjami historycznymi, do tego nieuprzejmego dla kobiet. Jeżeli pani Steibach uosabia jakąś linię, to czy to oznacza, że ta linia doznała porażki? Mam wrażenie, że nie.



Marek Cichocki: Może krótko przypomnijmy, dla naszych telewidzów, sekwencję zdarzeń. Przed rokiem przyjechała do Polski delegacja rządu niemieckiego na rozmowy na temat właśnie pani Steinbach i "Widocznego Znaku", czyli instytucji, która ma upamiętnić wypędzonych. Gotowa na daleko idące ustępstwa. Ale wyjeżdża z tego spotkania z głównym przeświadczeniem, że strona polska tak właściwie nie ma z tym problemu, bo nie stawiane są żadne warunki. Przez 12 miesięcy nie dzieje się nic. W Niemczech zbliżają się wybory. Chadecja niemiecka jak zwykle przed wyborami porozumiewa się ze Związkiem Wypędzonych, gdzie prawdopodobnie powstaje umowa: Steinbach dostaje miejsce w "Widocznym Znaku", a oni głosują na chadecję. Wtedy nagle wpada szarża profesora Bartoszewskiego do Berlina, wymachując szablami. I w niemieckiej prasie mówi się o szantażu i o bohaterskiej ofierze ze strony Eriki Steinbach.



Dariusz Gawin: Powiedzmy jaki jest bilans. Steinbach została męczennicą. Jej wizerunek w Niemczech paradoksalnie się wzmocnił. "Widoczny Znak" i tak będzie realizowany. Polska straciła prawo do krytycznych uwag, bo gdyby je zgłosiła powiedzianoby: "Bez przerwy jeteście niezadowoleni. Macie jakieś kłopoty? Nie chcieliście Steinbach? Nie ma jej już.". (Dariusz Karłowicz: Nie da się już ani kroku utargować.) A na koniec skończy się tak, że powstanie wystawa, na której wypędzenia będą przedstawione jako największa zbrodnia XX wieku, a nie to, że na przykład były dwa totalitaryzmy. A po wyborach i tak będzie można Steinbach mianować.



Dariusz Karłowicz: Powiem więc tak: powalający sukces, śpijmy dalej, może przyśni się nam jakiś sen o kolejnym wielkim sukcesie polskiej dyplomacji.



Marek Cichocki: Dziękujemy Państwu za uwagę i zapraszamy za tydzień na nasz program o zwykłej porze. Do widzenia.


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1174&Itemid=100
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 1:07 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O historii powstania tarczy antyrakietowej w Polsce
14 marca 2009
Cytat:

Narrator: Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych zapowiada, że chce „zresetowania” stosunków z Rosją. Ofiarą tego „resetu” może paść tarcza antyrakietowa, której elementy mają być rozmieszczone w Polsce. Według wypowiedzi anonimowych urzędników Białego Domu, tarcza nie ma sensu ponieważ Iran nie zagraża Stanom Zjednoczonym i jeszcze długo nie zagrozi, a amerykańska instalacja w Polsce niepotrzebnie drażniłaby Rosję. Kiedy 14 sierpnia ubiegłego roku Polska podpisał porozumienie o budowie i stacjonowaniu w Polsce bazy antyrakiet wydawało się, że nic nie zatrzyma budowy tej instalacji. Główne punkty umowy oprócz budowy bazy zakładają, że Stany Zjednoczone znacząco pomogą w wyposażeniu w nowoczesną technikę Wojska Polskiego. Ponad to Amerykanie zobowiązali się do ochrony wojskowej Polski, w razie ataku militarnego. Polska armia zakupi od Stanów do 2018 roku kilka baterii rakiet Patriot, które mają chronić naszą przestrzeń powietrzną. Polska cześć systemu tarczy antyrakietowej czyli silosy z rakietami ma powstać w Redzikowie. Radar, który będzie nakierowywać pociski, zostanie zbudowany w Czechach. Na razie Amerykanie nie potwierdzili oficjalnie, że mają zamiar zaprzestać budowy w Polsce, zapewnili jedynie, że jeżeli do tego by doszło to wywiążą się z pozostałych punktów porozumienia.



Marek Cichocki: Panowie, wygląda na to, że perspektywa tarczy antyrakietowej w Polsce i w Czechach oddala się w przyspieszonym tempie. A może w ogóle nie ma już szans, żeby ta instalacja powstała w Europie Środkowowschodniej. Co się właściwie dzieje? Czy to jest jakiś geopolityczny, historyczny fatalizm Polaków, że zawsze muszą na koniec zostać z pustymi rękoma?



Dariusz Karłowicz: Nie z tarczą, tylko na tarczy...



Dariusz Gawin: Rzeczywiście, jest pewien ton przygnębienia w mediach. Głównie w taki sposób rozmawia się o tym (Dariusz Karłowicz: Niektórzy już przekonują, że jest bardzo fajnie. Że jest nawet fajniej.). Wydawało się wszystkim i taki jest sposób myslenia o tym, że tylko Ameryka może być realną gwarancją, szczególnie w stosunkach z Rosją. Tarcza jest elementem włączenia nas w amerykańską strukturę obronną. Każdy potencjalny agresor musiałby się liczyć z istnieniem amerykańskich instalacji na tym terenie. Oczywiście jest jasne, że w Polsce nie wszyscy byli zwolennikami budowy tarczy. Ale także ten sam mechanizm pojawia się w Stanach Zjednoczonych. W końcu to demokraci wyciągają rękę do Rosjan i wygląda na to, że robią to ponad naszymi głowami, co w polskiej historii zawsze kojarzy się koszmarnie źle.



Dariusz Karłowicz: Rozumiem, że to jest sugestia scenariusza zdrady.



Dariusz Gawin: Może zdrady, a może tego, że nas sprzedali. Źle to wygląda. Nawiązując jeszcze do demokratów. Nie wiem, czy historia może się nie powtórzyć, bo w latach 70. administracja Cartera miała raczej nędzne osiągnięcia w relacjach z ZSRR. Potem po demokratach musiał przyjść Reagan, który z naszej perspektywy - oczywiście Amerykanie wewnętrzną politykę Reagana pamiętają źle - był twardy w stosunku do Sowietów i to on przyczynił się do odzyskania wolności przez Polskę.



Marek Cichocki: To ja muszę powiedzieć, że nie. Myślę, że ci, którzy nam czasami zarzucają, że tak bardzo łatwo się ze sobą w tym programie zgadzamy... (Dariusz Gawin: Zamierzasz się ze mną nie zgodzić?) Tak, zrobię "coming out" i powiem, że się nie zgadzam. Nie zgadzam się z tą narracją, która dominuje w polskiej debacie na temat tarczy. Dlatego, że ona zawsze wraca do tego starego argumentu, że zostaliśmy zdradzeni przez złych demokratów, bo republikanie nie zdążyli. Albo coś się wydarzyło i znowu mieliśmy pecha. Wydaje mi się, że na sprawę tarczy i w ogóle relacji polsko-amerykańskich trzeba patrzeć w kategoriach politycznych, a nie sentymentalnych. To znaczy, że nie powinniśmy oczekiwać od Amerykanów, że zawsze będą nam pomagać, albo nas bronić czy ratować. Tylko jeżeli to ma byćsojusz, to w kategoriach politycznych. Moim zdaniem tarcza nigdy tak naprawdę nie była realnym projektem. Amerykańska polityka globalna opiera się czasami na tworzeniu wirtualnych projektów, po to żeby uzyskać odpowiednie polityczne konsekwencje. Wymyślono tarczę po to, żeby stworzyć rzecz, z której można później na przykład ustąpić w stosunku do Rosji za coś. Zresztą Rosja postępuje zupełnie tak samo. Też tworzy różnego rodzaju fakty. (Dariusz Gawin: Mówi że pośle rakiety, których nie posłała, a potem ustępuje, chociaż ich nie ma.) Tak jak było z iskanderami w Kalinigradzie. Było dokładnie w ten sam sposób. To jest pewna gra. I myśmy rzeczywiście w pewnym momencie do tej gry weszli. Zaczęliśmy kokietować tym, czy się zgodzimy, czy się nie zgodzimy, podpiszemy, nie podpiszemy... Tak naprawdę dlatego Ławrow przyjeżdżał do Polski. Nie dlatego, że nagle zmieniliśmy ton i Tusk zaproponował jakieś nowe otwarcie w sprawach Rosji. Przyjeżdżał dlatego, że Rosjanie zorientowali się, że Polacy rzeczywiście wchodzą do jakiejś globalnej, istotnej, politycznej gry. Mam wrażenie, że podpisując umowę o tarczy wypisaliśmy się z tej gry. Odkąd się zgodziliśmy, jest to już gra między Waszyngtonem, Europą Zachodnią i Rosją. Mam wrażenie, że problem polega na tym, że my po prostu nie potrafimy grać w tego typu grę, bo brakuje nam w polityce trochę cynizmu i pewnej dozy hipokryzji. A przede wszystkim w relacjach polsko-amerykańskich jesteśmy zbyt sentymentalni, a za mało polityczni.



Dariusz Karłowicz: Ale nie ulega wątpliwości, że mimo że zwolenników w Waszyngtonie pogodzenia się z Rosją przybywa, to jednak jest ich pewnie więcej po stronie demokratów niż republikanów. Więc ta sytuacja się jednak wraz z wyborami zmieniła. Przygnębiający w tym co mówisz jest fakt, że jak się zdaje znowu wypadliśmy z gry. I pewnie warto zadać sobie pytanie dlaczego. Czy to jest tylko kwestia niedostatku tych arcypolitycznych cnót? Czy po prostu pewien skutek tego, co nie pierwszy raz nazywamy tutaj "Polską zdziecinniałą"?


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1193&Itemid=100
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 4:25 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O filmie Rafała Wieczyńskiego „Popiełuszko – Wolność jest w nas”
21 marca 2009

Cytat:
Narrator: Na ekranach kin można zobaczyć film „Popiełuszko. Wolność jest w nas” w reżyserii Rafała Wieczyńskiego. Podtytuł filmu – „Wolność jest w nas” – odnosi się do kazań księdza Popiełuszki, w których podkreślał on wewnętrzną zdolność człowieka do stawiania oporu „w imię wyższych wartości”. Film opowiada o życiu i śmierci tego wielkiego Polaka, choć sam zapewne przez swoją skromność nigdy by tak o sobie nie powiedział. W filmie „Popiełuszko” reżyser prowadzi narrację chronologicznie, przedstawiając najważniejsze epizody z życia księdza, od dzieciństwa na podlaskiej wsi do brutalnej śmierci. Poznajemy tych, których wspierał, między innymi strajkujących robotników Huty Warszawa oraz przyjaciół i zwyczajnych ludzi zafascynowanych jego niezłomną postawą. W głównej roli wystąpił Adam Woronowicz. Na ekranie oglądamy też grających samych siebie Kazimierza Kaczora, Annę Nehrebecką oraz Halinę Łabonarską. Poza tym reżyser umieścił w drugim planie wielu zwyczajnych świadków tamtych wydarzeń. Film rozpowszechniany jest w Polsce w 180 kopiach, co jest rzadkością, jeśli chodzi o rodzime produkcje.



Dariusz Karłowicz: Uważam, że ten film to jest ogromne wydarzenie. Natomiast trudno przejść do porządku nad faktem, który z jednej strony cieszy, z drugiej zasmuca. Bo ten film wchodzi na ekrany w roku, w którym będziemy obchodzić 25. rocznicę śmierci księdza Jerzego. Jest coś niesłychanie kłopotliwego w fakcie, że trzeba było czekać ćwierć wieku, z czego 20 lat w wolnej już Polsce, żeby powstał film o najważniejszym chyba symbolu walki lat 80. i jednym z najważniejszych patronów naszej wolności. Trzeba powiedzieć, że wdzięczność dla bohaterów to nie była naczelna cnota III Rzeczypospolitej. Wobec kapusiów, oprawców było dużo więcej wyrozumiałości, a zwłaszcza chęci obrony ich przed potwornym, ciemnym tłumem żądnym zemsty. I dlatego pewnie "Psy" Pasikowskiego mieliśmy od razu, a na "Popiełuszkę" przyszło nam czekać ćwierć wieku.
Zacząłbym od rozmowy gatunkowej. Ten film jest nazywany zupełnie nietrafnie film fabularnym. Tymczasem jest to raczej rodzaj fabularyzowanego dokumentu, czy takiego fresku historycznego z głównym wątkiem biograficznym. Ale jak porównuje się go po prostu z filmami fabularnymi, to mam wrażenie, że porównuje się gruszki do jabłek. To jest bardzo dobra metoda, żeby ten film schlastać. Ale moim zdaniem zupełnie nietrafna, żeby powiedzieć o nim coś ciekawego. Bo w tej kategorii, w której został stworzony - a jest tam mnóstwo sygnałów, że to nie jest zwykła fabuła - to jest film świetny.



Dariusz Gawin: A twoją tezę potwierdza zabieg, który jest dosyć interesujący. To znaczy obsadzenie realnych osób w rolach, które grały one naprawdę 25 lat temu. W tych czasach wiele wybitnych postaci skupiało się w otoczeniu księdza Jerzego.



Dariusz Karłowicz: To jest dość oczywisty sygnał tej osobliwości gatunkowej, prawda?



Dariusz Gawin: Tak. Pojawia się Joanna Szczepkowska, Maja Komorowska, Kazimierz Kaczor... Co ciekawe, te postaci występują, jeśli można tak powiedzieć, we współczesnym emploi, bez żadnych zabiegów odmładzających, komputerowych czy jakichkolwiek innych.



Dariusz Karłowicz: To świetne, trochę jak w filmach historycznych BBC, w których często jest rola świadka, który opowiada. Oni odgrywają swoje sceny.



Dariusz Gawin: W pewnym sensie odgrywają swoje świadectwa. Zaświadczają sami, że właśnie tak było. Ale przy tej okazji jest jeszcze wyjątkowy ewenement. To znaczy w roli księdza prymasa Józefa Glempa został obsadzony ksiądz prymas Józef Glemp, co jest dosyć niezwykłym zabiegiem. Pojawia się dwa razy w rozmowach z księdzem Popiełuszko, w czasie których poruszany jest temat ewentualnego wyjazdu księdza Jerzego na studia do Rzymu (Dariusz Karłowicz: Trudnych rozmowach zresztą. ) Trudnych rozmowach i prawdę powiedziawszy świadczy to o wielkim ludzkim formacie księdza prymasa. Dlatego że, jak pamiętamy, sugeruje się, iż te relacje między dwoma duchownymi nie były najprostsze, były dosyć trudne. Dlatego to był akt pewnej osobistej, cywilnej odwagi księdza aprymasa. A tutaj ten zabieg używania realnych postaci, które odgrywają swoje role sprzed lat, przypomina trochę i idzie trochę dalej niż to, co zrobił Andrzej Wajda w swoim "Człowieku z żelaza". Pamiętacie na przykład, jak w scenie chrztu pojawiał się sam Lech Wałęsa z Anną Walentynowicz (Marek Cichocki: Dzisiaj już niemożliwe.) Tak, dzisiaj to już byłoby niemożliwe, żeby wystąpili razem w jednym epizodzie jakiegoś filmu. A z drugiej strony ten film idzie dużo dalej niż "Człowiek z żelaza" Wajdy, jeśli chodzi o wykorzystanie materiałów archiwalnych. Których tam jest też dosyć dużo i narracja filmowa płynnie przechodzi w posługiwanie się zdjęciami starych kronik filmowych czy starymi nagraniami.



Marek Cichocki: Ale jakkolwiek byśmy nie nazwali gatunek tego filmu, bo można mówić, że to jest taka historyczna fabuła, albo paradokument, to jedno jest pewne. Że on niesamowicie celnie trafił w oczekiwania publiczności. Bo zdaje się, że w przeciągu trzech tygodni obejrzało ten film już milion widzów. To jest olbrzymi sukces reżysera tego filmu, Rafała Wieczyńskiego oraz oczywiście również jego ekipy. Oraz zdaje się także historia sukcesu obarczonego indywidualnym ryzykiem, bo z tego co czytałem, ten człowiek wziął kredyt na to, żeby ten film zrealizować. Więc można powiedzieć, że jest to podwójna satysfakcja, że to ryzyko się zwróciło. Ale ta celność filmu, jeśli chodzi o oczekiwania widzów, też potwierdzona jest w ostatnich badaniach, które umieściła "Rzeczpospolita". Badaniach dotyczących tego, na jakie tematy historyczne filmy byłyby najchętnej oglądane przez Polaków. Cały czas przewijały się podstawowe trzy wydarzenia: Monte Cassino, 1918 rok i Powstanie Warszawskie. Jako te wydarzenia, które chcielibyśmy najchętniej zobaczyć zekranizowane w telewizji. I to jest bardzo ważna informacja. Bo jeżeli telewizja jest obok internetu, książek i filmu jest najważniejszym, a być może nawet ważniejszym od wymienionych źródłem informacji o historii, to jest właściwie informacja bezcenna. Myślę, że różnego rodzaju reżyserzy powinni się rzucić natychmiast i zaciągać kolejne kredyty. Tylko sytuacja się pod tym względem nieco zmieniła. Ale tym bardziej wydaje mi się, że można zrozumieć tym większą wagę takich działań i takiej misji, jakie podejmuje chociażby Wanda Zwinogrodzka w jej "Scenie Faktu".



Dariusz Gawin: A propos "Sceny Faktu". Odtwórca głównej roli w filmie "Popiełuszko", Adam Woronowicz, kilka miesięcy temu wystąpił w produkcji "Sceny Faktu", w "Golgocie Wrocławskiej". Tylko tam grał zupełnie inną postać. To znaczy potwornego stalinowskiego oprawcę, Feliksa Rozenbauma, ubeka, prokuratora śledczego. Postać historyczną, który w kompletnie sfingowanej sprawie posłał na śmierć trzech kompletnie niewinnych ludzi, posługując się najpotworniejszymi stalinowskimi metodami. I to był Woronowicz, który zagrał stalinowca, a po paru miesiącach gra ofiarę przemocy. Nie chodzi tylko o to połączenie postaci i znakomitą grę Woronowicza w obu wypadkach. Z tymi dwiema postaciami łączy się pewien problem, mianowicie problem totalitaryzmu. I sposobu opowiadania doświadczenia totalitarnego w Polsce. Bo jest taka powszechnie przyjęta teza, że totalitaryzm w Polsce skończył się w 1956 roku. Potem PRL był już systemem posttotalitarnym, autorytarnym, i tak dalej. "Golgota Wrocławska" opisywała szczyt totalitarnego systemu w Polsce. Tam było wszystko: wyrywanie paznokci, sfingowanie procesu, absolutna brutalność, metody śledztwa jak na gestapo. A kiedy oglądałem "Popiełuszkę", to teza, że totalitaryzm skończył się zdecydoanie w 1956 roku jest zbyt prosta. Oczywiście, to prawda, że po 1956 roku nie było tysięcy wyroków śmierci, nie rozstrzeliwano ludzi strzelając w tył głowy. Ale w pewnym sensie można powiedzieć, że nie jest tak, że totalitaryzm zniknął, tylko totalitarna machina została jakby zamrożona. Został jakby wciśnięty przycisk stand-by. Maszyna nie działała, ale cały czas stała na podorędziu. I zdarzały się takie sytuacje czy ludzie, w których ktoś podejmował decyzję, żeby wcisnąć ten guzik. Wokół tej osoby zaczynał się absolutny mechanizm, który funkcjonował wcześniej. Bo wszystko było na podorędziu. Były instytucje, było prawo, była bezpieka, sprzedajni sędziowie a na końcu zawsze jacyś intelektualiści czy autorytety, które zawsze mogły powiedzieć, że inaczej być nie może. Ta machina normalnie nie działała na wielką skalę. Ale od czasu do czasu zdarzali się tacy ludzie w latach 80. Pyjas wcześniej w latach 70, czy Przemyk, który też pojawia się w tym filmie, górnicy z "Wujka"(Dariusz Karłowicz: To jest nasze pokolenie, nasza matura.). Popiełuszko czy inni księża jak Niedzielak czy ksiądz Zych. Ktoś podejmował decyzję, że ta machina w tym wypadku będzie uruchomiona i ona działała. I była tak samo straszna, bo scena zabójstwa księdza Popiełuszki przywodzi mi na myśl to, co się działo w "Golgocie Wrocławskiej", kiedy pokazywano wydarzenia z 48, 49, 50 roku. W tym sensie tutaj jest rzeczywisty problem.



Dariusz Karłowicz: To samo osaczenie. Dzisiaj chętnie myślimy o historii PRLu jako o takim procesie stopniowej liberalizacji. Wszystko było coraz łagodniej, coraz spokojniej. Tylko że tę tezę da się utrzymać tylko kosztem zafałszowania historii lat 80. A przecież to jest tak naprawdę drugi po czasach stalinowskich okres takiej wszechwładzy bezpieki. Mówią o tym liczby. Jak się patrzy na statystyki zatrudnienia w instytucji generała Kiszczaka, to jest to taki poziom etatowych pracowników i agentów, który nie miał precedensu w poprzednich latach. Oczywiście jest prawdą, że Kiszczak to nie jest Różański, a Jaruzelski to nie Bierut, ale stopień represywności ich rządów z całą pewnością przewyższa to, co robili Gomułka czy Gierek. Co do tego nie ma wątpliwości. A jest jakoś tak, że dzisiaj Kiszczakowie i Jaruzelscy chętnie występują dzisiaj w roli takich Wallenrodów, walczących po cichu o nadchodzące zmiany, demokratyzację i tak dalej. A jednak gdy spojrzeć na to z pewnej perspektywy, na co pozwala choćby perspektywa tego filmu, to widać tak naprawdę, że ich bardzo istotnym dziełem była pewna próba retotalizacji rzeczywistości PRLowskiej. Próba chybiona, nieudana (Dariusz Gawin: Na szczęście.). Być może już niemożliwa, ale podjęta z ogromnym impetem.



Marek Cichocki: Oczywiście szczególnie dzisiaj ludzie, którzy nie mają jakiegoś bezpośredniego odniesienia do tamtych wydarzeń, nie pamiętają ich, bo urodzili się po nich, mogą uważać, że na przykład proces w sprawie zabójstwa księdza Jerzego był jednak dowodem na umiłowanie pewnych zasad praworządności Polski Wojciecha Jaruzelskiego. Ale przecież każdy, kto pamięta nawet sceny z telewizji z tego okresu - cała Polska oglądała ten proces... Nikt nie miał wątpliwości, że jest to od początku do końca wyreżyserowana farsa. Że ci ludzie występują tam jako aktorzy albo ewentualnie jako kozioł ofiarny. Natomiast ci, którzy tak naprawdę podejmowali decyzje. Ci, którzy chcieli, tak jak powiedziałeś, retotalizować Polskę, z całą pewnością się na ławie oskarżonych nie znaleźli. Ci, którzy tworzyli tą całą atmoseferę, ten klimat zbrodni. Ci, którzy wreszcie nacisnęli ten guzik, który spowodował, że maszyna terroru wyszła ze stanu stand-by'u i pokazała tę samą, jak zawsze, przerażającą twarz. Ciekawe jest zresztą, że w tym filmie o księdzu Popiełuszce akurat te elementy zostały pominięte. Nie ma tam tak naprawdę właśnie tych, którzy tworzą ten klimat terroru, nie ma też spisku ani procesu. Naturalnie, tam pojawiają się kreatury - Jerzy Urban, służalcza pani prokurator, jeden z zabójców...



Dariusz Karłowicz: Ten film nie uległ moim zdaniem takiej pokusie przekonania, że kat jest ciekawszy od ofiary.



Marek Cichocki: Tak. Tylko, że ten film się skoncentrował na perspektywie księdza Jerzego. Na jego duchowej drodze (Dariusz Karłowicz: Jego i jego kręgu.). Wydaje mi się, że dzięki temu właśnie udało się reżyserowi pokazać bardzo istotną rzecz. To znaczy, że ksiądz Jerzy odróżniał zło od ofiar tego zła. Czyli sprawców, którzy stając się ofiarami zła czynili innym ludziom zło.



Dariusz Gawin: To jest słuszna uwaga, na takim wysokim diapazonie. Ja chciałbym jeszce zwrócić zwrócić uwagę na dwie ciekawe rzeczy. Pierwszą jest rola kobiet. Jest taka feministyczna teza, że polskie katolickie społeczeństwo jest patriarchalne, że kobiety są w nim gdzieś na dole.. A tutaj na tej plebanii u świętego Stanisława Kostki, wokół księdza Popiełuszki, kłębią się energiczne, pełne pasji kobiety - Joanna Szczepkowska i inne postaci kobiece. I to jest tak, że jako żywo nie pasuje to w ogóle do tej tezy. Bo w stanie wojennym, tak jak częściej w powstaniach, w konspiracji, w czasie wojny, znaczny ciężar tego wszystkiego, co się działo, spoczywał właśnie na kobietach. Bardzo dobrze widać w tym filmie, co zawdzięczała kobietom w latach 80. idea "Solidarności". Bez tego nie byłoby podziemia. A druga sprawa to jest kwestia sprawiedliwości. Ty wspominałeś o tej pani prokurator. Patrzyłem na postać tego dyspozycyjnego sędziego i tej pani prokurator, która próbowała zaszczuć księdza Jerzego. I tak sobie myślałem: ilu do nich podobnych pracowników PRLowskiego wymiaru sprawiedliwości ma się dobrze w wolnej Polsce i nie odczuwa żadnych wyrzutów sumienia.



Dariusz Karłowicz: Bo my jesteśmy z pokolenia Grzegorza Przemyka. W tym samym roku co on zdawaliśmy maturę. Ja się nieraz zastanawiam, co my zawdzięczamy takiemu świadectwu, jak to księdza Jerzego. I myślę sobie, że dla wielu z nas to było doświadczenie Absolutu poprzez niego. Dla wielu z nas było to doświadczenie ontologicznego zła. I że dla bardzo wielu, to znaczy tych, w których ta sprawa wyzwoliła jakiś potencjał religijny i tych, którzy pozostali po prostu na poziomie pewnego politycznego doświadczenia - dla wszystkich to był rodzaj antyrelatywistycznej szczepionki. Jest rzeczą bardzo znaczącą, że dla pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków i ludzi starszych na przykład moda na postmodernizm zawsze jest rodzajem czegoś niepoważnego. Jakąś taką słowną, śmieszną igraszką, która nie dotyka w najmniejszym stopniu rzeczy ważnych i poważnych.


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1215&Itemid=100
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 4:30 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O prawnym charakterze Unii Europejskiej i co z tego wynika
28 marca 2009

Cytat:
Narrator: Sukcesem zakończył się ubiegłotygodniowy szczyt Unii Europejskiej w Brukseli, pod przewodnictwem Czech. Bogate kraje Wspólnoty zgodziły się, w obliczu kryzysu przeznaczyć więcej pieniędzy na łagodzenie jego skutków. I tak 4 miliardy euro mają być przeznaczone na projekty energetyczne, między innymi na rozpoczęcie budowy gazociągu, Nabucco, którym ma być dostarczany gaz z Turkmenistanu i Azerbejdżanu z pominięciem Rosji. 330 milionów, najwięcej w całej Wspólnocie, na projekty energetyczne przypadnie Polsce, między innymi na modernizacje elektrowni w Bełchatowie i budowę gazo portu w Szczecinie. Jednak Niemcy postawiły jeden warunek, że cała pomoc ma być wykorzystana do 2010 roku. Co zdaniem ekspertów, może być bardzo trudne do wykonania. Podwojono również do 50 miliardów euro sumę, funduszu gwarancyjnego dla krajów, które mogą mieć problemy z płynnością finansów. Z tej puli po kilka miliardów euro dostały już kraje najbardziej dotkniętych kryzysem, jak Węgry i Łotwa.



Marek Cichocki: Nie chciałbym, żebyśmy komentowali szczyt Unii Europejskiej, czy różne szczyty Unii Europejskiej, tylko raczej skoncentrowali się na tym w jaki sposób te spotkania później są przedstawiane przez samych polityków i w jaki sposób są komentowane przez dziennikarzy. Będziemy komentować komentarze, dlatego, że moim zdaniem, sprawa jest arcyciekawa i arcyważna. Myślę, że możemy się zgodzić bez żadnych problemów co do tego, że Unia Europejska nie jest wspólnotą polityczną, nie jest nawet proto-wspólnotą polityczną. Prawdę powiedziawszy nawet trudno założyć, że kiedykolwiek nią się stanie. Natomiast z drugiej strony nie ma też wątpliwości, że Unia Europejska jest wspólnotą prawną. Dlatego, że posiada wspólny system prawa, jak również zbudowana jest na tym, że decyzje polityczne są definiowane poprzez pojęcia stricte prawne. Jest to jednak konstrukcja traktatowa i w związku z tym ten charakter dominuje w Unii Europejskiej. Jest bardzo istotna pozycja prawników, jest bardzo istotna pozycja Trybunału, który później to prawo wykłada. Oczywiście to ma też taki negatywny skutek na który każdy narzeka, że ta Unia posługuje się takim poplątanym prawnym językiem, który jest kompletnie niezrozumiały dla zwykłego człowieka. Ale z drugiej strony ma też tę pozytywną stronę ten fakt, że jest się do czego odnieść. Znaczy słowo pisane w takiej wspólnocie prawnej ma swoja wagę. No i teraz jak się słucha polskich polityków, albo polskich dziennikarzy, to ma się wrażenie, że oni ten fakt kompletnie ignorują, ale tak totalnie ignorują.



Dariusz Gawin: Mówisz wspólnota prawna. Ja mam takie wrażenie jak patrzę na polskich polityków za każdym razem jak oglądam konferencję prasową , że oglądam wyjazd naszej reprezentacji na decydujący mecz piłkarski, a premier przypomina, czy jakaś głowa delegacji tym razem, selekcjonera, który mówi, ze znowu nie wygramy. Tylko różnica jest istotna dlatego, że kibice na koniec meczu od razu widzą jaki był wynik, bo od razu to widać jasno. A tutaj u nas jest taka różnica, że nasza drużyna za każdym razem wygrywa. Potem trener-selekcjoner wraca do Warszawy, robi konferencję prasową i mówi, że wygrał. W przeciwieństwie do futbolu, to jest tak, że nam tam raczej różnie idzie, tutaj zawsze wygrywamy. Ale tak naprawdę dopiero po jakimś czasie okazuje się, że „tak, obiecali nam pięćset milionów, ale to nie jest pięćset milionów, tylko sto milionów, i to nie jest w tym budżecie, tylko w tamtym, które trzeba wydać w pięć miesięcy, albo…”. A przy okazji to jeszcze jakaś gałąź naszej gospodarki zniknie, ale tak cichcem jak stocznie. I to mnie ciekawi skąd się bierze ten fenomen takiego opowiadania, tego jak to się dzieję.



Dariusz Karłowicz: To jest taki mechanizm, który sprawia, że polityka w tej chwili zagraniczna, ta w obrębie Unii, chociaż nie tylko, staję się coraz bardziej show, tak jak jest już nim od pewnego czasu polityka wewnętrzna. Z resztą nie mam wrażenia, żeby było to zjawisko tylko polskie. Jak się przyjrzeć na sposób w jaki swoje wielkie międzynarodowe sukcesy obchodzą przywódcy Francji czy Niemiec. Cała ta sfera symboliczna, podpisywanie traktatów i tak dalej, to teatrum władzy, takie pr-owskie teatrum władzy, teraz zaczyna przeważać nieraz coraz silniej, mam wrażenie, nad sensem. Rzecz jest o tyle dziwna, że akurat w wypadku takich traktatów, takich spotkań jak tych, o których mówicie, takich szczytów, rzecz jest dzięki temu prawnemu charakterowi Unii niezwykle łatwa do sprawdzenia, bo ostatecznie te rzeczy są po prostu spisywane. I to jest tak, że efekty takiego spotkania są tak jednoznaczne jak wynik meczu piłkarskiego. Wiadomo jak było trzy – jeden, czy dwa – zero, czy remis na cudzym boisku, wszystko jedno, ale to jest do sprawdzenia, bo to jest napisane. Ciekawe, bo ja mam wrażenie, że jeśli idzie o dziennikarzy i komentatorów, to nikt tam potem nie zagląda.



Marek Cichocki: Wiec właśnie, to jest moim zdaniem właśnie clue problemu. Bo niby to jest łatwe do sprawdzenia, ale nikt nie sprawdza. A jednocześnie zdobycie, na przykład dokumentu, w którym jest napisane są wyniki takiego szczytu, zajmuje normalnemu człowiekowi góra dwie minuty, minutę tak naprawdę. Jeżeli ma komputer, no ale zakładam, że dziennikarze mają komputer, powinni mieć komputer. A tu się okazuje, że nikt tego nie sprawdza, że nikt nie czyta dokumentów. W ogóle nie ma kultury czytania dokumentów wśród tych ludzi, którzy komentują później tego typu wydarzenia. Najprostszy przykład z ostatniego szczytu na którym wszyscy się fascynowali czy premier się uśmiechnął do prezydenta, a prezydent do premiera, i oczywiście, że odnieśliśmy kolejny wielki sukces związany z Partnerstwem Wschodnim na które przeznaczono sześćset milionów euro. Wielki sukces, wszyscy wracają z tarczą. No ja właśnie tak, zajęło mi to minutę, usiadłem do komputera, wydrukowałem sobie konkluzję tej rady, no i czytam tę konkluzję rady i naglę zauważam, że wszystkie te rzeczy, które niby żeśmy odnieśli taki wielki sukces, te wszystkie pieniądze, te wszystkie rozwiązania - one są zapisane w deklaracji załączonej do tego. Je jestem prosty filozof, ja się nie muszę znać, ale przynajmniej tego mnie na uniwersytecie nauczyli, że istnieje zasadnicza różnica, prawna różnica, między dokumentem właściwym, protokołem do tego dokumentu a deklaracją. Deklaracja jest najniższym z możliwych poziomów zapisywania czegokolwiek , ponieważ jest to deklaracja , czyli coś, co w każdej chwili można tak naprawdę zmienić. Prawne zobowiązanie tych rzeczy, która zapisane są w deklaracjach jest naprawdę bardzo niskie. Ale nikt jakoś absolutnie nie zwraca na to uwagi.



Dariusz Gawin: Na koniec powiem, że to jest niesamowity kompletny brak odpowiedzialności za zgodność interpretacji z rzeczywistością. W przypadku polityków to nie dziwi, bo Ty powiedziałeś, że oni mają swoją pracę i na tym polega też ich praca, by za każdym razem wracać z wynikiem trzy – zero dla własnej reprezentacji. Ale, że tak robią dziennikarze, to dziwi.


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1242&Itemid=100
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Kwi 13, 2009 4:33 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O nowych formach kolonializmu w Europie
5 kwietnia 2009

Cytat:
Narrator: Minął już rok od powstania Republiki Kosowa. 17 lutego 2008 roku parlament w Prisztinie proklamował niepodległość, którą uznały 54 kraje na świecie, w tym Polska. Państwa tego nie uznała przede wszystkim Serbia i Rosja. Największymi problemami kraju są: 50% bezrobocie, brak zagranicznych inwestycji, przerwy w dostawach prądu. W kraju 45% mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa za 1,5 euro dziennie. Wydaje się, że głównym pomysłem państw zachodnich, na zaprowadzenie pokoju na Bałkanach, jest podział dawnej Jugosławii na mniejsze państewka, co nie koniecznie gwarantuje sukces. Kiedy po krwawej wojnie w latach 90-tych, w której zginęło ponad 100 tysięcy ludzi a 3,5 miliona musiało ucieka ze swoich domów, powstało państwo Bośnia i Hercegowina. Wydawało się, że będzie ono kompromisem, który umożliwi normalne życie ludności cywilnej. Jednak dziś rządzący Bośnią i Hercegowiną politycy są tak skłóceni, że z trudem podejmują najprostsze decyzje. Nawet z pozoru niewinne kwestie, jak przeprowadzenie pierwszego po wojnie spisu powszechnego, stają się przedmiotem politycznej gry. Dlatego coraz więcej zwolenników ma pomysł stworzenia czterech regionów zamiast dwóch, jak jest dziś. Każdy naród – Muzułmanie, Serbowie i Chorwaci – miałby wtedy swój region. Taki jest pomysł polityków, który ma wyciągnąć kraj z zastoju politycznego i gospodarczego.



Marek Cichocki: Kosowo rzeczywiście jest bardzo jaskrawym przykładem. Ponieważ Europa zaangażowała się w tej części kontynentu pod, można powiedzieć, bardzo szczytnymi hasłami. Mówiąc o wolności, o niepodległości, o suwerenności (Dariusz Karłowicz: Trochę nie było wyjścia, mówiąc szczerze.). Być może nie było wyjścia, ale rzeczywiście to zaangażowanie było na bardzo wysokim diapazonie różnego rodzaju chwytliwych idei. Szczególnie chwytliwych na przykład w przypadku Polaków, którzy są bardzo przywiązani do idei samostanowienia i wolności. To nie jest ironiczne. Tylko zastanawiające jest to, że te ideały nie do końca współgrają z rzeczywistością. Jeżeli zobaczymy, co dokładnie stało się w Kosowie, to tak naprawdę nikt nikomu nie zwracał żadnej wolności i żadnej suwerenności. Tylko Kosowo stało się właściwie unijnym protektoratem. Takim terenem, gdzie Unia Europejska sprawuje rządy. I powstaje zasadnicze pytanie: co to właściwie jest za twór? Z czym mamy tutaj do czynienia? Czy to nie jest jakaś nowa formuła europejskiego kolonializmu?



Dariusz Gawin: Sprawa wydaje się poważna, bo oczywiście Kosowo do pewnego stopnia jest nową formą takiej niby-kolonii. Państwo jest formalnie niepodległe, ale w gruncie rzeczy niezdolne do samodzielnego funkcjonowania. A propos kolonializmu, przychodzi mi do głowy artykuł opublikowany w jednym z ostatnich numerów "the Economist" na temat Bułgarii. Wcale nie Kosowa, tylko normalnego, niepodległego państwa, członka Unii Europejskiej. Bułgaria ma bardzo duże problemy z korupcją (Dariusz Karłowicz: Najdelikatnie mówiąc.). W związku z tym został wstrzymany dopływ środków unijnych, bo sprawa przekroczyła już granice tolerancji Unii Europejskiej. I z tego powodu kraj jest poddany stałemu monitorowaniu z jej strony. Co więcej, doradca bułgarskiego premiera Siergiej Staniszew proponuje, żeby do tego monitorowania dołączyli także dyplomaci i politycy z innych krajów unijnych. Którzy będą mogli monitorować pracę sądów, prokuratury i przeprowadzać własne dochodzenia. To jest niesamowita rzecz! Zaproszenie polityków i sił zewnętrznych do tego, żeby monitorowali pracę państwa bułgarskiego na bieżąco i na miejscu. Można zadać pytanie, czy nie jest to rezygnacja z własnej suwerenności i podmiotowości?



Marek Cichocki: Ja też czytałem ten artykuł, o którym wspomniałeś, i tam jest jeszcze jeden bardzo ważny element. Mianowicie to, co ty nazywasz zjawiskiem niesłychanym, tam spotyka się z szeroką akceptacją społeczną. A to wynika z tego, że bodajże ponad 80% ludzi żyjących w Bułgarii nie ma kompletnie zaufania do instytucji swojego państwa, które są skorumpowane, niewydolne i tak dalej. I jednocześnie obdarza tym zaufaniem instytucje unijne. Trzeba też powiedzieć, że jest to zjawisko charakterystyczne dla całego regionu Europy postsowieckiej, także Polski. Gdzie rzeczywiście towarzyszy daleko idącej nieufności wobec własnego państwa daleko idące zaufanie dla instytucji europejskich.



Dariusz Karłowicz: Jest tak, że słabość nowych członków Unii sprawia, że zamiast partnerami stają się oni dla starych członków, nazywając rzecz po imieniu, obszarem ingerencji. Żeby nie powiedzieć wewnątrzeuropejskiej kolonizacji. Zresztą, pamiętając tezy z prac pani profesor Ewy Thompson czy Tony'ego Jadta, rozszerzenie Unii może okazać się nie "zjednoczeniem Europy", ale rodzajem kolonizacji tak zwanych obszarów "nowoeuropejskich". Tym bardziej, że tak naprawdę w społeczeństwach tradycyjnie posiadających kolonie, na przykład we Francji, w Niemczech, czy w Anglii, duch kolonialny ma bardzo silne oparcie. Ten duch cywilizowania, niesienia oświaty, jakiegoś uniwersalnego przesłania jest obecny. Moim zdaniem tłumaczy tą niedawną, bulwersującą wszystkich scenę arogancji na Hradczanach wobec Vaclava Klausa, prezydenta Czech, w końcu suwerennego kraju. Zresztą rzecz jest o tyle ciekawa, że moim zdaniem ten rodzaj kolonialnego entuzjazmu wobec krajów "nowej" Europy znajduje zwolenników nie tylko w Bułgarii, ale jest silny również w Polsce. Widzę ten entuzjazm kolonialny na przykład w popularnym haśle, że Polska powinna się roztopić w Europie. To jest taka potrzeba posiadania pana, który "zrobi tu porządek".



Dariusz Gawin: Z tym nowym kolonializmem jest pewien kłopot, bo w XIX wieku kolonializm brał się z agresji, a tutaj oficjalnie nikt nie chce być kolonizatorem. Jest to raczej wchodzenie w obszary, które dopadła jakaś implozja, collapse. To nie jest podbój, tylko zajmowanie strefy, która potencjalnie może stać się chaosem. Przypomina to dziwaczne formy. Mówiłeś o Francji, Anglii czy Niemcach. Oni w XIX wieku wszyscy ścigali się o kolonie, zresztą Bruksela też była stolicą potężnego państwa kolonialnego. Przecież to, co zrobili Belgowie w Kongo, przekroczyło wszelkie granice brutalności, co opisał Joseph Conrad w "Jądrze Ciemności". Ale wracając do współczesnej Europy. To wszystko rodzi taki problem, szczególnie w naszej części kontynentu europejskiego, z tym jak będzie wyglądała podmiotowość państw niezachodnich w Europie. To znaczy takich, które są w Europie i strefie wpływów Europy, ale które nie są zachodnioeuropejskie. I tutaj kryzys oraz to, co dzieje się w polityce światowej, wyznacza pewien dosyć istotny próg, który moim zdaniem nie wszyscy przejdą. To znaczy nie wiadomo, czy uda się zachować czy też uratować podmiotowość niektórych z tych tworów. Kosowo jest dobrym przykładem, ale mamy inne, chociażby państwa bałtyckie na granicy bankructwa, czy Węgry, które też mają dosyć duże kłopoty. Różne są te szczeble i różne bedą sposoby walki o tą podmiotowość. To, co będzie się działo w ciągu najbliższych dziesięciu lat, będzie dosyć istotną cezurą. Polski też to dotknie. Polska też będzie musiała sobie jakoś z tym problemem poradzić.



Marek Cichocki: Czyli co, egzamin z podmiotowości?



Dariusz Gawin: Egzamin z podmiotowości i to, niestety, który raz...


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1270&Itemid=100
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pią Wrz 18, 2009 9:48 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O końcu Europy Środkowej

Cytat:

Narrator: W sierpniu ukazał się list otwarty podpisany przez siedmiu byłych prezydentów, byłego premiera oraz kilku byłych szefów dyplomacji i ministrów obrony z krajów Europy Środkowej do prezydenta Baracka Obamy. Autorzy listu podkreślają, że państwa Europy Środkowo-Wschodniej wiele zawdzięczają Stanom Zjednoczonym - zwłaszcza w kontekście obalenia komunizmu. Podkreślają również, że były one wiernym sojusznikiem i zwolennikiem niepopularnej w krajach „starej” Unii wojny w Iraku. Autorzy listu zauważają, że administracji Obamy bardziej zależy na zbliżeniu amerykańsko-rosyjskim i robi ona to kosztem bezpieczeństwa krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Piszą, że „Rosja znów jest siłą rewizjonistyczną, która chce osiągać XIX-wieczne cele za pomocą XXI-wiecznych metod", a jej działania - zarówno jawne, jak i tajne, mają godzić w interesy Europy Środkowej i poluzować sojusz państw regionu z Ameryką. Autorzy listu proponują, by Stany Zjednoczone i Europa silniej ze sobą współpracowały i nawołują do podjęcia próby odrodzenia NATO. Po ukazaniu się listu komentator „The Economist” napisała, że postulaty byłych europejskich przywódców brzmią lamentacyjnie i naiwnie. Państwa Europy Środkowej powinny skupić się na własnym rozwoju i dobrobycie, ponieważ to najbardziej przyczyniłoby się do długoterminowej demokratyzacji Rosji i porzucenia przez Kreml polityki imperialnej.

Marek Cichocki: Panowie, o Europie Środkowej w naszym programie rozmawiamy bardzo często, to trzeba przyznać, ale powód jest oczywisty, bo jednak losy tej części Europy są jakoś splecione bardzo silnie z losami Polski. Samo pojęcie Europy Środkowej jest oczywiście nieostre, ale z grubsza można powiedzieć, że to jest ta cześć Europy pomiędzy Niemcami a Rosją. (Dariusz Karłowicz: Ale Niemcy wyłączasz?). Tak, wyłączam jednak. I mamy teraz dosyć wiele znaków mówiących o tym, że dla Europy Środkowej być może nadchodzą czasy dekoniunktury. Inaczej mówiąc, że będzie raczej dla tej części Europy trudniej niż łatwiej. Pisał o tym np. ostatnio, zresztą w bardzo dobrym artykule, Jan Maria Rokita i my się mam wrażenie z tą diagnozą jego zasadniczo zgadzamy. Ta dekoniunktura rzeczywiście nadchodzi. Z drugiej strony jak się czyta wypowiedzi czy teksty obecnych luminarzy polityki zagranicznej, czy to praktyków takich jak minister Sikorski, czy takich teoretyków jak prof. Kuźniak, to można się dowiedzieć, że właściwie nigdy tak dobrze dla Europy Środkowej nie było jak w tej chwili. Więc właściwie jak jest?

Dariusz Gawin: A to jest ciekawe, bo dekoniunktura kojarzy się z kryzysem, bo głównie tutaj ta cała część Europy jest w jakimś kryzysie, nie chodzi tylko o gospodarczy, bo on tak naprawdę zbiega się z kryzysem geopolitycznym. Bo ta dekoniunktura może być nazwana kryzysem geopolitycznym. I ciekawe jest to, że silny kraj pewny swojej pozycji wykorzystuje taki kryzys do wzmocnienia swojej pozycji. Jednym z istotnych elementów tego co się dzieje w tej części Europy jest abdykacja Polski z roli regionalnego lidera. Bo w zasadzie taki jest sens ostatnich dwóch lat polskiej polityki zagranicznej. Ja wiem, że to takie jest naśmiewanie się, że „Polska liderem, Polska liderem”, a my tacy malutcy, nas jest w zasadzie w zasadzie niewiele więcej ponad 10 mln, nam się nic więcej nie należy, ale sprawa była na poważnie. To tylko Polska w tym całym obszarze między Polska a Niemcami jest krajem, który może się pokusić z racji swojego potencjału po prostu, o odgrywanie takiej roli. Polska świadomie z tej roli rezygnuje, podkreślam świadomie, bo Ty powiedziałeś o tekście ministra Sikorskiego. Więc on prawdę powiedziawszy w stosunku do swojej treści przemknął niezauważony, bo w sposób szokująco otwarty została odwołana doktryna Giedrojcia o odpowiedzialności Polski i zadaniach na Wschodzie. W zasadzie odwrócono się plecami. I świadomie przechodzi się na pozycję takiego świadomego minimalizmu. Czyli minimalne zobowiązania, minimalna polityka, dobre relacje z Rosją, dobre relacje z Niemcami, to wszystko co jest pomiędzy nami a Rosją nas niespecjalnie interesuje. I to oczywiście zaczynają się tam narzekania w Wilnie czy gdzie indziej. Ja nie chcę być złośliwy, bo kiedy znowu myśmy walczyli z Europą o różne rzeczy w imieniu Europy Środkowej to kraje wcale nam nie pomagały, ale zawsze rękę podsuwały, żeby też dostać jak Polacy coś wywalczą. Polska abdykuje i jest naturalne, że oni idą po protekcję do Berlina (Marek Cichocki: czy do Moskwy) albo do Moskwy.

Dariusz Karłowicz: Jest jeszcze jeden element bardzo wyraźny takiej zmiany, która idzie w stronę dekoniunktury, to jest bardzo wyraźne wycofywanie się z Europy Stanów Zjednoczonych, które jest juz faktem. Właściwie sposób w jaki przyszłość Europy planuje się w Paryżu, Berlinie, Moskwie to jest taki obraz, który zakłada właściwie już nieobecność Ameryki. To szczególnie wyraźnie widać w Rosji. Plan takiej konstrukcji pokoju, którą przedstawia Miedwiediew, to co było widać powiedzmy trochę więcej niż między wierszami w wystąpieniu Putina na Westerplatte, to jest taki obraz, że na zachodzie zasadniczymi spoiwami jest sojusz francusko-niemiecki, a na wschodzie, czy też w Europie Środkowej, sojusz niemiecko-rosyjski. I trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że ten sojusz jest naprawdę bardzo solidny. Ja nie wiem czy Panowie na to zwrócili uwagę, bo to jest taki na pozór drobny fakt, ale po konflikcie gruzińskim, kiedy wydawało się, że sympatie prorosyjskie muszą nieco się w Europie ochłodzić, liczba i chyba wysokość kontraktów rosyjsko-niemieckich, tych, które posiadają gwarancje państwowe, znacznie wzrosły, nie zmalały.

Marek Cichocki: A gdzie tu jest w takim razie miejsce dla Polski? Jest jakieś miejsce?

Dariusz Gawin: To ja bym w takim razie odpowiedział na to pytanie. Mi się wydaje, że to wygląda na to, że jest taka propozycja, żeby się Polska w tym ciężkim czasie się w mysią dziurę schowała, tylko z Polską i mysią dziurą jest taki kłopot, że jak tam wsadzimy głowę i jak myślimy, że nas już nie widać to dostatecznie dużo jeszcze na zewnątrz zostaje, żeby tam ponieść jakiś uszczerbek i to bolesny. A wracając do Ameryki, bo mówiłeś o Ameryce – to co robi Obama i jego demokratyczna administracja niestety mi się tak rymuje z tym co kiedyś inna demokratyczna administracja, tzn. Roosvelta. W czasie wojny myśmy na tym strasznie wyszli, tamci też robili new deal i Ci zawsze obiecują new deal i jednocześnie to tak naprawdę w ogóle nie maja serca do Polski i do całego tego wiecznego źródła kłopotów jakim jest ta część Europy.

Dariusz Karłowicz: Oczywiście trudno o optymizm taki jak ministra Sikorskiego, jak się zdaje czasy dekoniunktury nadchodzą.


http://www2.teologiapolityczna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1814&Itemid=100
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> SPRAWY BIEŻĄCE Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum