Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna polonus.forumoteka.pl
Archiwum b. forum POLONUS (2008-2013). Kontynuacją forum POLONUS jest forum www.konfederat.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Punkt równowagi - opinie polityczne
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> SPRAWY BIEŻĄCE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Nie Lis 11, 2012 5:31 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Abp Michalik: Bolejemy, że partie nie potrafią znaleźć wspólnego języka
Niedziela, 11 listopada (13:09)

Bolejemy, że istniejące partie nie potrafią znaleźć wspólnego języka dla dobra ojczyzny - mówił przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, metropolita przemyski abp Józef Michalik podczas mszy św. w intencji ojczyzny z okazji Święta Niepodległości.

Metropolita przemyski ocenił ponadto, że obserwujemy bezradność państwa m.in. wobec katastrofy smoleńskiej.

- Przecież to już ponad dwa lata i nic nie wiemy, i dalej nie będziemy wiedzieli. Przecież widzimy, jakie to upokarzające i dla mnie, i dla każdego zdrowo myślącego człowieka, że dzisiaj dokonuje się rekognicji pomieszanych, poplątanych zwłok pochowanych bohaterów narodowych - powiedział hierarcha.
"To nie jest mieszanie się do polityki"

- Kościół nie może odejść od oceny moralnej zjawisk społecznych i politycznych. To nie jest mieszanie się do polityki. To jest uzdrawianie polityki. To jest nasz obowiązek. Ilekroć widzimy chorobę, musimy tę chorobę leczyć - podkreślił abp Michalik w homilii podczas mszy św. odprawionej w intencji ojczyzny w Narodowe Święto Niepodległości w archikatedrze przemyskiej.

- Nasze refleksje nie mają nic wspólnego z programem wyborczym żadnej partii - zastrzegł.

I kontynuował: "Przeciwnie, bolejemy, że istniejące partie nie potrafią znaleźć wspólnego języka dla dobra ojczyzny, dla dobra bezrobotnych, dla dobra wykształcenia przyszłych pokoleń, dla dobra budzenia zdrowego patriotyzmu przywiązanego do ojczyzny i opartego o znajomość historii".

Dodał, że "Kościół nie pragnie przejmować władzy, ale czuje się odpowiedzialny za to dziedzictwo, któremu na imię Polska".

- Prawdziwy upadek Polski następuje wtedy, gdy ludzie zaczynają być obojętni na zło, na nadużycia - mówił abp Michalik.

- Katolicy, chrześcijanie, Kościół nie mogą dezerterować z terenów wspólnoty społecznej - podkreślił.

Jak przekonywał, "w prawdziwie dobrze zrozumianym państwie, dobrze zrozumianym społeczeństwie wszystko musi się liczyć". - Nie ma niepotrzebnej pracy, nie ma niepotrzebnego trudu, nie ma niepotrzebnego wysiłku w tej wielkiej sprawie jaką jest moralność, etyka, jaką jest obraz kultury narodu - zauważył abp Michalik.

Zaznaczył, że "wielkość narodu można mierzyć różnymi miarami (...), ale najważniejsze jest kryterium moralności".

- Naród moralny, społeczeństwo moralnie żyjące będzie społeczeństwem szanowanym i będzie społeczeństwem, które dojdzie w perspektywach dalszych do duchowej moralnej potęgi - dodał hierarcha.

PAP


http://fakty.interia.pl/polska/news/abp-michalik-bolejemy-ze-partie-nie-potrafia-znalezc,1861634
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Lis 20, 2012 8:02 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Śledztwo bez śledztwa
Rafał A. Ziemkiewicz 18-11-2012,

Opublikowany przez tygodnik „Wprost" wywiad z Andrzejem Seremetem, prokuratorem generalnym RP, to publikacja wstrząsająca.

Dobitnie wynika z tej rozmowy, że człowiek sprawujący jedną z kluczowych dla bezpieczeństwa Polski funkcji rażąco nie dorasta do wyzwania, przed którym stanął.

Prokurator generalny, który po dwóch i pół roku od takiej tragedii jak katastrofa w Smoleńsku opowiada beztrosko, że nic nie wie, nic nie może, do niczego nie widzi podstaw, i konkluduje, że „jeśli jest wiele wersji wydarzeń, to ocena ich wiarygodności należy do obywatela", to kuriozum na skalę światową i polski wkład do Księgi Rekordów Guinnessa".

Wśród innych spraw dziennikarze pytają między innymi o taśmy z jaka-40, na których nagrane są rozmowy wieży kontrolnej z załogą tupolewa. Dowódca Jaka oraz nieżyjący już technik pokładowy zgodnie zeznali, iż padło w nich polecenie zejścia na wysokość 50 metrów. Jeśli mają rację, to znaczy nie tylko, że rosyjska kontrola lotu złamała wszystkie procedury bezpieczeństwa i prawdopodobnie doprowadziła do tragedii, ale także iż kopie nagrań wciąż przetrzymywanych w Rosji („do czasu zakończenia śledztwa", choć przy innych okazjach rosyjski rząd twierdzi stanowczo, iż śledztwo jest ostatecznie zakończone i nic do wyjaśnienia nie pozostawia) czarnych skrzynek zostały sfałszowane. Taśmy z jaka mogłyby natychmiast sprawę wyjaśnić, ale nikt ich nie zna, bo wciąż są badane w Instytucie Ekspertyz Sądowych. „Panie prokuratorze, na Boga, minęło ponad dwa i pół roku!" − nie wytrzymują dziennikarze, na co Andrzej Seremet odpowiada: „Mnie też to irytuje! Też się zastanawiałem, co tam można badać".
(...)


Całość - http://www.rp.pl/artykul/952998.html#.UKq4Bvfx-tI.facebook

Wywiad z Andrzejem Seremetem - http://www.wprost.pl/ar/356252/Seremet-o-materialach-wybuchowych-uslyszalem-od-prokuratorow/
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sro Lis 21, 2012 10:57 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Piotr Skwieciński w Rzepie:
Cytat:
Trudniej idzie mi (...) z przyjęciem za dobrą monetę całej historii Brunobombera w jej oficjalnej wersji. Jest ona tak nieprawdopodobnie naiwna, że nawet media mainstreamu, z reguły bardziej wspierające niż krytykujące rząd, mają ewidentne trudności z kupieniem urzędowej narracji. Bo przecież nawet dziecko oglądające wyłącznie TVN musi dostrzec, że ABW kontrolowała krakowskiego chemika od co najmniej roku. Że był on obstawiony funkcjonariuszami, którzy znaleźli się tak uprzejmie, iż stworzyli mu – z samych siebie! – zalążek grupy terrorystycznej. Że od co najmniej roku nie był on w stanie zrobić pół kroku, o którym służby nie wiedziałyby, jeszcze zanim podniósł nogę. A w ogóle nasi dzielni Bondowie „wpadli na trop" Brunobombera dlatego, że na otwartych forach internetowych ogłaszał w zasadzie otwarcie, że przyszedł czas walki zbrojnej i poszukuje rekrutów...

Wszystko to razem wzięte uprawdopodabnia do granic pewności co najmniej taką tezę, że służby „hodowały sobie" nienawidzącego Żydów i Tuska chemika, i czekały z jego zatrzymaniem na odpowiedni moment. Odpowiedni politycznie, rzecz jasna.


Całość - http://www.rp.pl/artykul/954158.html#.UK1Cb0aPC-w.facebook
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Nie Gru 09, 2012 10:54 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rafał Ziemkiewicz:
Cytat:

Świadomość, że trzeba odrzucić ideologię i "pryncypia" komunizmu narodziła się na zapleczu władzy gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych. 13 grudnia Jaruzelski na pewno wierzył, że ratuje "realny socjalizm". Jego plan, zapomniany dziś, był zresztą bardzo racjonalny, ale został zburzony przez Lecha Wałęsę. Kluczem była tu operacja kryptonimowana jako "Renesans" - odtworzenie "Solidarności" jako "zdrowego ruchu robotniczego", oczyszczonego z "elementów imperialistycznych". W planach tych Lech Wałęsa miał się spektakularnie pogodzić z generałem Jaruzelskim, a wyrzec się Geremka, Michnika, Kuronia i innej "ekstremy".

Hala "Oliwii" była już przygotowywana na zjazd odnowionego związku, na którym miało się to dokonać. Wtedy stan wojenny miałby sens: ludowe wojsko wyszło z koszar i oczyściło z jednej strony związek, z drugiej Partię - to dlatego internowano także gierkowskich prominentów - i dokonawszy tego dzieła, wróciło do koszar. "Zdrada" Wałęsy, który, odczekawszy, odmówił współdziałania w tej operacji, wysadziła wszystko w powietrze: zamiast się podeprzeć bagnetem, jak zamierzał, Jaruzelski musiał na nim siedzieć, a to wiadomo, jak się zawsze kończy.

- Przecież nie ma na to dowodów.

- Wszystkie znane fakty układają się w taki scenariusz. Generałowie byli pewni, że Lech Wałęsa, którego agenturalne papiery mieli przecież w ręku, pójdzie na współpracę. Jego wolta musiała być dla nich kompletnym zaskoczeniem.

- Szantażowali Wałęsę?

- Sądzili, że całkowicie mają go w ręku. Jeśli wyżmie się cały ten słowotok, który od lat wylewa z siebie Wałęsa, z tych jego dziwacznych stylistycznych ozdobników, to zostają z niego dwa zdania. Pierwsze: "Mogli i chcieli mnie zabić". To nie ulega kwestii - bezkarne zamordowanie przez SB Tadeusza Szczepańskiego, niezłomnego działacza gdańskich Wolnych Związków Zawodowych, latem 1980, nie mogło nie wywrzeć na Wałęsę wpływu, przekonało go, że z komunistami trzeba postępować inaczej, chytrze. Stąd zdanie drugie: "Oszukałem ich".

- A kogo Wałęsa miał oszukać? "Solidarność" czy władzę?

- Przede wszystkim komunistów, oczywiście. Nie wiem, czy obiecał im współpracę, ale w każdym razie nie wyprowadzał ich z takiego przekonania. Do momentu, aż zamknęli go w Arłamowie. W tym momencie już mu włos mu z głowy spaść nie mógł. Nie mogli już też wyciągnąć na niego kwitów, nikt na świecie by im nie uwierzył. Stał się panem sytuacji i wykorzystał to: przewidział, że jeśli odmówi współpracy, to Jaruzelski znajdzie się w ciemnej, powiedzmy, uliczce, i to z każdym rokiem coraz głębiej. Im bardziej PRL będzie się sypać, tym bardziej będzie musiał jakoś rozszerzyć bazę dla komunistycznych rządów, a to będzie możliwe tylko poprzez porozumienie z nim, Wałęsą, noblistą, człowiekiem-symbolem. Tak oto cwany chłop z Popowa Górnego diabła wyonacył, podbił stawkę wyżej, niż sowiecki generał w polskim mundurze był w stanie przewidzieć. I za to Wałęsie należałby się wielki medal..

- I wielka chwała…

- …i wielka chwałą, bo był tym cwanym szewczykiem, który smokowi podłożył zatrutą owieczkę, bo wiedział, ze po rycersku ze smokiem wygrać się nie da. Tylko, że on dziś się pochwalić tą zasługą nie może! Bo musiałby się przyznać, dlaczego mu się udało, dlaczego smok uwierzył i nafaszerowaną siarką przynętę chwycił - dlatego, że mu ją podłożył jego własny TW, jego "Bolek", wydawałoby się, całkowicie kontrolowany.

Problem w tym, że Wałęsa po zwycięstwie zapragnął uchodzić właśnie za rycerza, a nie za sprytnego szewczyka, zaczął więc fałszować historię, niszczyć papiery, brnąć w kłamstwa i krzywoprzysięstwo. A za nim zabrnęła w piramidalne kłamstwa cała elita III RP, przestraszona, że jeśli do ludzi dotrze, iż przy Okrągłym Stole komuniści oddali władzę własnemu agentowi, to nikt nie będzie już pytał o szczegóły i niuanse, po prostu cała legitymizacja III RP runie.


http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/ziemkiewicz-wolta-walesy-musiala-byc-dla-generalow,1,5326493,wiadomosc.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sro Gru 12, 2012 11:07 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Ziemkiewicz: ilekroć sondaże PiS zaczną rosnąć, Kaczyński musi pieprznąć coś od rzeczy
dzisiaj, 09:48

Z Rafałem A. Ziemkiewiczem, pisarzem, publicystą, autorem m.in. "Myśli Nowoczesnego Endeka", "Polactwa", "Wkurzam Salon", rozmawia Jacek Nizinkiewicz.

Jacek Nizinkiewicz: Jak Pan dzisiaj ocenia gen. Czesława Kiszczaka i gen. Wojciecha Jaruzelskiego, którzy byli współtwórcami porozumień okrągłostołowych? Czy zgadza się Pan z narodowcami, że należy dążyć do obalenia republiki Okrągłego Stołu?

Rafał A. Ziemkiewicz: To dwie różne sprawy: do obalenia republiki Okrągłego Stołu należy dziś dążyć, co nie zmienia faktu, że z punktu widzenia opozycji podjęcie rozmów było zrozumiałe. Pewnie gdybym był na miejscu opozycjonistów lat osiemdziesiątych, też dążyłbym do negocjacji. Z ówczesnego punktu widzenia, z ich ówczesnym stanem wiedzy, to było najrozsądniejsze wyjście.

Generałowie w 1989 roku dysponowali wtedy wielką przewagą - oni już wiedzieli, że Związek Radziecki im nie pomoże i wiedzieli, że muszą znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Natomiast opozycja tego nie wiedziała. Dzięki czemu ta gra, jaką był Okrągły Stół, mogła się Kiszczakowi i Jaruzelskiemu udać. Ale to, że zasiedli do Okrągłego Stołu nie jest znowu tak wielką zasługą, po prostu już nie mieli sił, musieli szukać wyjścia, ratować się.

Dopóki mieli poczucie, że zmiażdżą opozycję, do głowy im żadne negocjacje nie przychodziły. Jeżeli uznamy to za ich historyczną zasługę, to równie dobrze możemy przyznać Gorbaczowowi historyczną zasługę, że zlikwidował Związek Sowiecki. Bo przecież Gorbaczow nie chciał zlikwidować Związku Sowieckiego, on go chciał uratować. Okrągły Stół był również w zamyśle operacją, która miała uratować władzę komunistyczną, a nie położyć jej kres.

Ot, kolejna gra operacyjna, akurat koniec końców nie udana. Ale sama decyzja, żeby ją podjąć, była ze strony opozycji słuszna. Wątpliwości, czy raczej potępienie, budzi dopiero dalsze postępowanie, kiedy to zatrzymano demokratyzacje kraju w przekonaniu, że demokratyzacja jest zagrożeniem dla procesu reform, który się przy Okrągłym Stole rozpoczął. Doprowadziło to do tego, że dzisiaj mamy kraj przypominający latynoskie bananowe republiki.

- Żarty Pan sobie robi?

- Dlaczego? Proszę się przyjrzeć, mamy przecież typowe państwo postkolonialne. Zachodni socjolodzy zajmujący się problemami krajów postkolonialnych nazwali to "predatory state". Państwo opresyjne w stosunku do obywateli, pozbawiające ich szans na modernizację i niestabilne. Jeśli nie zdołamy go przebudować, grozi nam ponowna utrata suwerenności. Dlatego mówię, że republikę Okrągłego Stołu należy obalić.

- Ruchem Narodowym?

- Ruchem Demokratycznym.

- A nie Ruchem Narodowym, który zawiązał się 11 listopada?

- Nie wiem. Nie umiem jeszcze ocenić, czy będzie to raczej ruch narodowo demokratyczny, czy narodowo radykalny.
(...)
- A był Pan dumny z prezydenta Komorowskiego, kiedy składał kwiaty pod pomnikiem Romana Dmowskiego?

- Mam wątpliwości, czy było to szczere, więc w uwielbienie dla Komorowskiego nie popadłem. Ale oczywiście dobrze się stało, że wreszcie któryś prezydent RP zauważył, iż Roman Dmowski był postacią zasłużoną dla Polski. Lech Kaczyński, o ile pamiętam, nigdy się na to nie zdobył.

- Czy chciałbym Pan, żeby Ruch Narodowy przekształcił się w aktywną formację polityczną, która byłaby wiodącym głosem na prawicy?

- Na razie nie widzę tam potencjału na stworzenie partii politycznej, ale dajmy młodym ludziom podziałać. Myślę, że co najmniej formacja ta odegra rolę analogiczną do tej, jaką w latach 90-tych odegrała UPR, która mimo braku politycznego sukcesu ukształtowała sposób myślenia ogromnej części pokolenia wchodzącego wtedy w życie publiczne.

- Ruch Narodowy na prawicy może być zagrożeniem dla PiS?

- Scena polityczna jest dzisiaj oparta na emocjach, które skolonizowali Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Dopóki organizuje ją konflikt tożsamości, dopóty ciężko się między tymi dwoma rozrywającymi Polaków biegunami ostać, a co dopiero urosnąć. Dlatego na razie sugerowałbym narodowcom raczej pracę u podstaw i organizowanie aktywności obywatelskiej, która musi się stać alternatywą wobec jałowości sporu partyjnego.

- A Pan bierze aktywny udział w sporze Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego twardo opowiadając się po jednej ze stron.

- Nie. Czuje się recenzentem i jednego, i drugiego.

- Pańskie liczne ataki na PO świadczą, że nie ma Pan równego dystansu do obu stron.

- Oczywiście, nie ukrywam, że nie jest mi jednakowo daleko. PO w tej chwili niszczy państwo polskie i każdy kolejny tydzień jej rządów to wymierne szkody dla nas wszystkich.

- To już wiemy z Pańskich licznych publikacji. Ale bardziej mnie interesuje, co Pan widzi po stronie Jarosława Kaczyńskiego?

- Nieudolność, oderwanie od realiów, myślenie o państwie i polityce w sposób bardzo archaiczny, wyniesiony z podziemia - w kategoriach wodzowskich, zamiast menadżerskich. Gdyby jakikolwiek szef tak zarządzał firmą, jak Kaczyński partią, udziałowcy odwołaliby go już wiele lat temu. A partia polityczna powinna być rodzajem firmy, której udziałowcami są jej wyborcy.

Autor: Jacek Nizinkiewicz Źródło: Onet


Całość - http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/wywiady/ziemkiewicz-ilekroc-sondaze-pis-zaczna-rosnac-kacz,1,5328859,wiadomosc.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Gru 18, 2012 10:37 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Staniszkis: dziś mamy do czynienia z jeszcze poważniejszym zagrożeniem.
dzisiaj, 07:48 Fakt.pl
[...]
Problem w tym, że nasza władza nie liczy się ze społeczeństwem, stabilizacja w kryzysie polega na przerzucaniu kosztów na obywateli. Przede wszystkim przez obniżanie bardzo wielu standardów, i pełzające podnoszenie kosztów życia, a po drugie przez zrzucanie problemów na przyszłe pokolenia. Przykładem to, co zrobiono z funduszami emerytalnymi.

Pozornie zmniejszono dług, ale tak naprawdę on nadal istnieje, tylko w sposób ukryty. A po trzecie: przez to, że rząd programowo nie posiada długofalowej strategii rozwoju. A problemy państwa wymagają przede wszystkim dobrego rządzenia przez ludzi kompetentnych i przyzwoitych. Myślę jednak, że dziś mamy do czynienia z jeszcze poważniejszym zagrożeniem.

Obserwujemy coś, co może doprowadzić do reprodukcji władzy w Platformie, ale odbywa się to w sposób naruszający samą istotę demokracji. Widzimy bowiem próbę wyparcia realnych podmiotów, takich jak partie polityczne i opozycja przez symulacje, by różne odnogi czy kreacje władzy mogły zająć całą przestrzeń.
[...]
– Ten mechanizm widać m.in. na przykładzie tego, co stało się z "Uważam Rze" – tygodnik, który zdobył autorytet, krytycznie opisując rzeczywistość. Przyszła nowa ekipa, która jak to nazywam, "kradnie" PiS-owi radykalizm, zastępując go radykalizmem posuniętym jeszcze bardziej, ale w sposób koncesjonowany.
[...]
– Moim zdaniem ludzie, którzy to robią mają bardzo skomplikowany projekt związany z Platformą. Z jednej strony chodzi o przygotowanie na to, co będzie po ewentualnym odejściu Donalda Tuska, czy znużeniu nim, czyli przygotowanie się na przyjście nowej ekipy. Chodzi o to, żeby to było miękkie przejście, a także o wypromowanie tej nowej ekipy w ramach Platformy.

Kolejnym elementem tego projektu jest stworzenie kontroli nad najbardziej ekstremalnymi ruchami, takim jak ONR, czy formacja byłego posła pana Artura Zawiszy. Stąd w tym projekcie wziął się Jan Piński, nowy redaktor "Uważam Rze". Obaj panowie, Zawisza i Piński, funkcjonowali kiedyś w partii Libertas, która występowała ostro przeciwko traktatowi lizbońskiemu, przeciwko Unii Europejskiej, a równocześnie była finansowana, nie chcę wchodzić w szczegóły, przez środowisko pochodzące z samego środka establishmentu.

To jest o tyle nowy projekt, że według jego założeń na radykalną krytykę opozycji nie odpowiada się już argumentami broniącymi systemu, tylko jeszcze bardziej radykalnym atakiem. Powoduje to, że opozycji opadają przysłowiowe ręce, bo musiałaby ten radykalizm jeszcze mocniej przebijać. To jest taki sposób neutralizowania radykalizmu opozycji. Szansą opozycji jest merytoryczność i bycie w centrum, a często wpada w pułapkę przebijania koncesjonowanego radykalizmu.
[...]
– W jakiś sensie tak, ale ja nie chcę sugerować, że to jest do końca świadome. To jest granie pewnej gry. Np. tak jak granie w tzw. mowę nienawiści. Paradoksalnie taka ostra polaryzacja stabilizuje, wzmacnia obecną władzę. Bo projekt sformułowany w tak czarno-biały sposób, jest tak radykalny, że dla normalnego człowieka przejście na drugą stronę, czy nawet oddanie kartki wyborczej na rzecz opozycji, burzy dotychczasowy obraz świata.

Taki człowiek musiałby zaakceptować bardzo wiele skrajnych tez. A ludzie teraz, przede wszystkim walczą o przetrwanie. Rząd Donalda Tuska i opozycja nie są świadome, jak ciężko jest teraz związać koniec z końcem. Jak wielki strach wzbudza bezrobocie. Ludzie po prostu nie są gotowi na ryzyko radykalnego zanegowania dotychczasowego porządku.
[...]
– Radykalny język, każdej ze stron, dyscyplinuje obie partie. W ten sposób wymusza się na swoich niepewnych ogniwach – wierność. Weźmy wypowiedź pana Andrzeja Halickiego o tym, że skoro był zamach, to córka prezydenta Lecha Kaczyńskiego powinna zwrócić odszkodowanie, czy wcześniejsze wypowiedzi Grzegorza Schetyny o Trybunale Stanu dla Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Parę takich wypowiedzi i wiadomo, że ten człowiek "nie zdradzi" i nie przejdzie do opozycji. Platforma umiejętnie od kilku lat używa tzw. mowy nienawiści, jako narzędzia stabilizacji własnej władzy. Ale jednocześnie rysuje się już projekt nie dotyczący samej PO, a jakiegoś głębszego fundamentu – co po Tusku?

Bo jednak po upadku Waldemara Pawlaka widać, że ta wymiana jest możliwa. Jego detronizacja otworzyła nowe pole manipulacji. Tym bardziej, że dotychczasowe narzędzia, jakie stosował rząd Donalda Tuska czyli kreowanie siebie jako jedynego źródło i gwaranta porządku, po serii przedstawiania przez PiS alternatywnych projektów, nie jest już takie oczywiste. Po drugie, klasa polityczna z otoczenia Platformy, ­ która dzięki upartyjnieniu gospodarki i państwa, do tej pory korzystała eksploatując państwo i społeczeństwo – zaczyna się dzielić. Kapitał finansowy, ubezpieczeniowy, produkcyjny ma rozbieżne interesy, bo "kołdra staje się za krótka".

Co więcej, obserwujemy podobne zjawisko jak w dzisiejszej Rosji Władymira Putina, gdzie ci sami ludzie, których władza wykreowała i wyniosła do klasy politycznej, zaczynają dostrzegać, że państwo, które jest słabe, które nie bierze odpowiedzialności, w którym instytucje nie działają prawidłowo, państwo w którym prawo jest tworzone w sposób niekompetentny albo nie funkcjonuje, zaczyna szkodzić ich własnym interesom. Tak było w przypadku premiera Tuska, kiedy zaczął składać nieodpowiedzialne deklaracje, czyli kiedy np. powiedział w Helsinkach o euro po 4,5 zł, czy istniała groźba, że przedwcześnie wprowadzi nas do korytarza usztywniającego kurs wymiany.

A było to realne. Wiele ośrodków klasy politycznej Platformy poczuło, że ich interesy są zagrożone, stąd ten pierwszy manewr czyli wybuch afery Amber Gold. I próba dewaluacji szefa rządu. Ostre ataki wszystkich mediów na Donalda Tuska były próbą przesunięcia go do tylnego siedzenia. Poprzez media pokazano jak łatwo można go "ściągnąć". W jego miejsce wypromowano Jana Rostowskiego, Dariusza Rosatiego i Marka Belkę, żeby rynki finansowe wsłuchiwały się w ich słowa. Po to, żeby uniknąć nerwowych reakcji na nieodpowiedzialne wypowiedzi Donalda Tuska. Było widać wyraźnie spór wewnątrz establishmentu, co do unii bankowej, paktu stabilizacyjnego, czy pomysłów dotyczących euro. To dowód, że klasa polityczna się dzieli. A w tej chwili mamy "na tapecie" już inny projekt: Co po Tusku?
[...]
– Obserwujemy promowanie się ekipy, która Tuska zastąpi, ale nadal utrzymanej w ramach Platformy. Stąd jak już wcześniej wspomniałam ta gwałtowna zmiana w "Rzeczpospolitej" i "Uważam Rze" przeprowadzona w celu zneutralizowania PiS i wypromowanie ewentualnej kolejnej ekipy na przykład triumwiratu: Sikorski-Gowin-Giertych.

Ewentualnej, bo jeszcze nie wiadomo jak sytuacja się rozwinie. Jeżeli Donald Tusk przetrwa śledztwo smoleńskie, w tym możliwy atak na Putina, który mógłby uruchomić pewne informacje uderzające w premiera, to ma on szansę utrzymać się przy władzy. Warunkiem jest większa zachowawczość Tuska i nienaruszanie interesów tej części klasy politycznej, która pociąga za sznurki. Ale ten mechanizm głęboko zagraża demokracji, bo pokazuje, że państwo jest nietransparentne i poza kontrolą. Nie wiadomo kto decyduje. Nie czytelny jest układ sił. I to jest problem znacznie głębszy, niż wspomniany przez panią fakt, że władza nie rozmawia ze społeczeństwem.
[...]
– Opozycja nie do końca zrozumiała to nowe okienko możliwości, które otworzyło się w lecie przed PiS-em przy okazji Amber Gold. Wtedy powinna od razu aktywnie działać i zacząć mówić o stanie państwa. Ale milczała przez sześć tygodni, bo były wakacje. To, co dzisiaj mówi na konferencjach o państwie – choćby w Sejmie, gdzie sama w tym brałam udział – nie ma już tego rezonansu. W tej chwili działanie opozycji i w ogóle działanie polityczne wymaga nie tylko wiedzy o instytucjach, prawie i rozumienia jak funkcjonuje Europa, oraz wizji rozwoju, ale wymaga także wyczucia stylu i czasu, żeby "wskoczyć" wtedy, kiedy otwiera się takie okienko. Bo ono się otwiera, ale potem zamyka.
[...]
– Konieczna jest bardzo poważna i merytoryczna dyskusja nad stanem Polski. Ale zbudowanie systemu gospodarczego i nowoczesnego państwa, które umiałoby być suwerenne w warunkach integracji europejskiej jest projektem niesamowicie trudnym. Potrzebni są kompetentni ludzie.
[...]
– W Polsce są kompetentni ludzie, tylko rzadko kiedy znajdują się na pierwszej linii w polityce. Także w opozycji są tacy. Być może PiS powinien pójść pod prąd tej polaryzacji koncesjonowanej i pokazywać wspólnie z innymi partiami, co trzeba robić w interesie Polski. PiS ma bardzo duży potencjał, ale musi mieć to wyczucie właściwego czasu i stylu. Ono jest równie ważne, jak zawartość merytoryczna. Opozycja powinna pokazać nowe pokolenie, które tam jest. Mam na myśli środowiska Fundacji Republikańskiej, Instytutu Sobieskiego, Klubu Jagiellońskiego czy Ośrodka Myśli Politycznej. Tam są naprawdę fantastyczni ludzie, rozumiejący gospodarkę i prawo. Oni są przygotowani merytorycznie do walki o siłę Polski w Europie, nowymi środkami.


http://wiadomosci.onet.pl/kraj/staniszkis-dzis-mamy-do-czynienia-z-jeszcze-powazn,1,5344147,wiadomosc.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sob Gru 29, 2012 7:20 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Robert Mazurek, w związku z 10-cioleciem ujawnienia afery Rywina:
Cytat:

Afera Rywina przyniosła jedną zmianę - dokonała w Polsce dekomunizacji. Dokonała dekomunizacji, ale nie oczyściła trwale życia publicznego. Błyskawicznie – bo w perspektywie państwa te kilka lat, to mgnienie oka - okazało się, że w miejsce układu komunistycznego rodzi się inny, często złożony z tych samych lub podobnych ludzi, tylko być może z innymi ośrodkami władzy, innymi zależnościami.


http://wpolityce.pl/wydarzenia/43545-nasz-wywiad-robert-mazurek-na-10-rocznice-wybuchu-afery-rywina-okazalo-sie-ze-w-miejsce-ukladu-komunistycznego-rodzi-sie-inny-uklad?fb_action_ids=540455579300974%2C540031846010014&fb_action_types=og.likes&fb_source=other_multiline&action_object_map={%22540455579300974%22%3A270537866406265%2C%22540031846010014%22%3A184565568357016}&action_type_map={%22540455579300974%22%3A%22og.likes%22%2C%22540031846010014%22%3A%22og.likes%22}&action_ref_map=[]

Rafał Ziemkiewicz w tym samym duchu, tylko dosadniej:

Cytat:
Afera Rywina przyniosła pewien znaczący efekt. Mianowicie ona dała zmianę warty, nazwijmy to - "mafii rządzącej". Ona rzeczywiście zadała cios mafii postkomunistycznej, takiej, której patronami byli Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller, ale otworzyła drogę nie oczyszczeniu, ale takiej partii, neoPZPR-owi, stworzonemu pod patronatem Donalda Tuska. De facto Platforma Obywatelska stała się takim ruchem emancypacji rozmaitych wsiowych cwaniaczków, takich ludzi symbolizowanych przez pana "Drzewko", przez pana "Chlebusia", przez byłego ministra skarbu, przez najsławniejszego ciecia w Polsce, takich, rozmaitych, drobnych cwaniaczków, którzy się w tych pierwszych latach III RP poustawiali, zorientowali, nauczyli robić przekręty, układy, siuchty rozmaite na poziomie gminy, na poziomie województwa.

Do pewnego momentu oni byli wrogami tej rządzącej mafii postkomunistycznej, pomagdalenkowej. Stąd wynikało, że Donald Tusk pierwotnie głosił, że trzeba budować IV Rzeczpospolitą, że głosował za rozwiązaniem WSI, za lustracją. Mafia Kwaśniewskiego i Millera stała na drodze do koryta. W momencie, kiedy ta mafia została rozbita i okazało się, że większym konkurentem jest Kaczyński i siły, które by chciały to koryto w jakiś sposób ograniczyć, czy zmienić sytuację, to zmieniła się też optyka Platformy - pokonani postkomuniści stali się sojusznikami - te dwie mafie, można powiedzieć, że się zrosły, tworząc obecny system. W tym sensie jednak afera Rywina wywarła jakiś tam wpływ na naszą rzeczywistość, chociaż zupełnie inny niż się spodziewano.


http://wpolityce.pl/wydarzenia/43608-ziemkiewicz-czeka-nas-szykowanie-operacji-socjotechnicznej-w-duchu-prl-owskim-czyli-socjalistycznej-odnowy-nasz-wywiad?fb_action_ids=540455579300974%2C540031846010014&fb_action_types=og.likes&fb_source=other_multiline&action_object_map={%22540455579300974%22%3A270537866406265%2C%22540031846010014%22%3A184565568357016}&action_type_map={%22540455579300974%22%3A%22og.likes%22%2C%22540031846010014%22%3A%22og.likes%22}&action_ref_map=[]
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sob Gru 29, 2012 10:30 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

I jeszcze raz Ziemkiewicz, z tego samego tekstu, o największym sukcesie mijającego roku, czyli Euro 2012:
Cytat:

wPolityce.pl: - Czy również Pana zdaniem Euro było naszym największym sukcesem?

- To jest właśnie najgorsze, że jest to jedyna rzecz, którą od biedy można uznać za sukces, bo nie skończyła się spektakularną klapą. To nie znaczy jednak, że to był sukces tak naprawdę, ale, że to był sukces na tle wszystkiego innego i do tego przede wszystkim sukces propagandowy, gdyż wszystkie niedoróbki związane z Euro wyjdą na jaw dopiero za jakiś czas.

Proszę zauważyć, jakie zbitki się pojawiają, kiedy różni ludzie argumentują, dlaczego to był sukces: że Polacy pokazali, że potrafią się bawić, że byli radośni. Jakieś takie bzdety, szczerze mówiąc, które jako żywo przypominają teksty z filmów Barei - gdzie tańcem i radością powitali Warszawiacy ten piękny prezent tramwajarzy, jakim był "dzień pieszego pasażera".

Jeśli więc się dobrze przyjrzeć, to i ten jedyny sukces okaże się balonem propagandowym, takim, jak wielkie gierkowskie inwestycje, które też do pewnego momentu były sukcesami. Ten Stadion Narodowy, który do tej pory nie jest odebrany i prawdopodobnie nigdy się nie doczeka oficjalnego odbioru - funkcjonuje na prawach samowolki budowlanej, akceptowanej przez najwyższe władze, bo tak naprawdę, lege artis nie powinno tam się wpuścić ani jednego zawodnika. Podwykonawcy tego stadionu wciąż nie dostali pieniędzy, co pozwala zaniżać jego koszty w oficjalnych statystykach. Ale nawet ten zaniżony koszt przekracza dwukrotnie koszty analogicznych inwestycji na Zachodzie.

Sensowność budowy tego stadionu staje pod znakiem zapytania, wiedząc, że znajduje się on kilkaset metrów od stadionu Legii, który tez został zbudowany za publiczne pieniądze. Stadionu, na którym trawa de facto nie może być wymieniana, ponieważ jest jednorazowa - jak się ją raz zdejmie to trzeba ją wyrzucać, co generuje ogromne koszty w utrzymaniu tego stadionu. Stadionu, który nie ma infrastruktury lekkoatletycznej i nadaje się wyłącznie do urządzania meczów lub koncertów, więc nie ma absolutnie szans, ażeby na siebie zarobić.

Tak samo pod znakiem zapytania staje budowa za czasów rządu Donalda Tuska kilkudziesięciu innych stadionów.

Poza tym, masowe bankructwa wykonawców rozmaitych inwestycji na Euro mają tę cechę, o której dzisiaj się zapomina - np. ci wykonawcy autostrad, którzy zbankrutowali, zmienili nazwę i nie zapłacili podwykonawcom nie są w tej chwili zobowiązani do dokonywania napraw gwarancyjnych. A wszystko wskazuje na to, że tak, jak złuszczył się pas startowy w Modlinie, tak prawdopodobnie w najbliższym czasie zaczną kruszyć się i pękać te odcinki autostrad "picowanych, aby, aby, tylko na termin". Wtedy okaże się, że nie ma już wykonawcy, który miałby obowiązek to naprawić w ramach zawartego kontraktu, więc trzeba będzie wyasygnować z budżetu kolejne setki milionów złotych na naprawianie tego, co zostało zbudowane, tak, jak zostało zbudowane, bo trzeba było budować "na szybko". Na razie natura oszczędziła poważnych mrozów, ale poczekajmy parę miesięcy.

Dlatego, jeśli przyjrzeć się temu sukcesowi, to jest on takim sobie sukcesem, ale w porównaniu ze wszystkim innym, to wydaje się najmniejszą klęską ostatniego roku.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Nie Gru 30, 2012 10:58 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Emerytura polityczna dobrze zrobiła Rokicie, bo wiele jego spostrzeżeń nt Polski PO-PiSowskiej jest trafnych.
Kod:

 - Jak zmieniła się polityka i nasza scena polityczna od czasu kiedy Pan nie jest jej aktywnym uczestnikiem? To już ponad pięć lat.

- Scena polityczna zasadniczo zmieniła się w okolicach 2005 r., po aferze Rywina. Jest to czas, kiedy została zmarginalizowana, czy też wytrącona z roli głównego aktora, formacja postkomunistyczna. Dodatkowo zniknęły partie postsolidarnościowe. Więc obaj  protagoniści  polskiej polityki lat ’90, albo przestali istnieć, albo zostali zepchnięci na margines. Ten czas dość zasadniczo zmienił więc strukturę polskiej polityki. Powstały dwie wielkie partie nowego typu: PO i PiS, a także różne byty, próbujące je naśladować lub radykalizować ich  nową metodę uprawiania polityki, jak np. Ruch Palikota.

- Spolaryzowanie sceny politycznej zaszkodziło jakości polskiej polityki?

- To coś więcej niż zaszkodzenie. To już jest kompletnie nowe zjawisko w polityce. To są partie, które nie wiodą sporu ideowego, są całkowicie spragmatyzowane i podporządkowane swoim liderom. Dokonały także intelektualnego i politycznego ubezwłasnowolnienia swoich członków i parlamentarzystów. Posługują się socjotechniką totalnej, wzajemnej delegimityzacji. Biorąc pod uwagę, że w Polsce lata ’90, to były lata otwartej dyskusji o wielu rozmaitych sprawach...

- Czas sporów o coś.

- Tak. Sporów, które się Polakom bardzo się nie podobały w tamtych latach.

- Ale to były dyskusje, debaty, kiedy nawet w temacie budzącym takie emocje jak lustracja panował merytoryczno-ideologiczny dyskurs.

- One były prawdziwe i dlatego były dla ludzi gorszące. Z dzisiejszej perspektywy to, że polityk mógłby pokazać się na ekranie telewizyjnym, albo na zebraniu partyjnym i tam wypowiadać swoje prawdziwe poglądy i spierać się o swoje idee z drugim politykiem, wydaje się jawnym absurdem. Ktoś taki wyszedłby na kompletnego wariata.
(...)
- Dlaczego polityka stała się wydmuszką, pozbawioną autorytetów, czy wręcz politycznych mędrców? Może Polacy nie potrzebują już sporów merytoryczno- ideologicznych, ale wystarczy im polityczna opera mydlana oparta na pierwotnych emocjach?

- Myślę, że Pańska hipoteza trafia w dziesiątkę. To jest wynik głębokich przemian społecznych  w czasach, w których żyjemy. Rzecz w tym, że tamta polityka była prawdziwa, ale niesprofesjonalizowana. Dzisiaj polityka jest sprofesjonalizowana, w związku z czym odrywa się od realności i staje się wytworem coraz bardziej profesjonalnego marketingu. Premier jest więc w takim samym sensie sztuczny i nieprawdziwy, jak nieprawdziwy i sztuczny jest pan Marek Kondrat, który z telewizora zapewnia nas, że jakiś tam bank marzy o tym, żeby nam dać swoje pieniądze.

Czy to jest cyniczne? Właściciele banku nie dyskutują przecież nigdy publicznie o naturze swojego banku, o wysokości własnych zysków, o złych długach, albo błędnych inwestycjach. Nie dyskutują więc o rzeczywistości, tylko znajdują za pieniądze na przykład pana Kondrata, który ma nas przekonać, że ich bank jest najlepszy. I w zasadzie nie uważamy ani tych właścicieli banku, ani pana Kondrata za ludzi cynicznych. Taka też jest istota profesjonalizacji polityki. Dla gawiedzi polityka jest dziś przez to znacznie bardziej atrakcyjna i interesująca.

Debata o najlepszym ustroju, zastanawianie się nad  problemami państwa, nad sposobami ich rozwiązywania, jest dla ogółu nie tylko śmiertelnie nudne i niepociągające, ale nawet budzi pewnego rodzaju wstręt. Politycy robią to, czego od nich lud oczekuje, w związku z czym trudno mieć do nich o to pretensje. Ja mam, przyznaję,pewną pogardę do takiej polityki, ale nie mam pretensji do upadłych polityków.

- Ciepła woda w kranie wystarczy?

- To nie jest problem ciepłej wody. To jest bardzo daleko idące uproszczenie. Wszyscy oczekują od państwa, a więc od polityki, że takie pragmatyczne, użytecznościowe elementy ładu publicznego będą działały. Wszyscy oczekujemy, że będzie można poruszać się po wygodnych drogach, że ktoś nam dobrze złoży złamaną nogę, że samoloty nie będą się psuły w powietrzu i nie będzie brudu, ani epidemii. To jest oczekiwanie powszechne i w tym oczekiwaniu umownej ciepłej wody, nie ma niczego nadzwyczajnego. I nie to się zmieniło. Zmieniła się natura sfery publicznej. Dawniej w sferze publicznej toczył się spór, toczyła się walka idei, podejmowane były próby zdefiniowania natury problemów oraz diagnozy rzeczywistości. Dzisiaj to już nie jest nikomu potrzebne, tego typu próby byłyby całkowicie anachroniczne.

- Wokół czego dzisiaj toczy się spór w Polsce?

- Nie ma takich treści. Każda, najbardziej przypadkowa rzecz, może się natomiast stać kluczową kwestią dla polityki, pod trzema warunkami. Jeśli polityk podnosi jakąś sprawę, to dlatego, że: po pierwsze, służy ona zwróceniu uwagi na tego polityka i jego partię; po drugie, szacuje, że jakaś grupa polubi jego, albo jego partię, i po trzecie, skompromituje albo ośmieszy jego przeciwników. Wszystko, co spełnia te warunki nadaje się jako przedmiot polityki, w jej dzisiejszym rozumieniu.

- A co najbardziej dzieli scenę polityczną?

- Spór toczy się wyłącznie o legitymizację, władzę, poparcie. Podobny spór toczy się między reklamodawcami, o to, kto sprzeda więcej własnego produktu.

- Póki co więcej sprzedaje Platforma. Powstało przekonanie, że w kraju panuje wojna polsko-polska. Czy Pan również ma wrażenie, że naród jest podzielony, scena polityczna jest rozdarta? Już nie ma przeciwników tylko są wrogowie?

- To wyjątkowo idiotyczny slogan. Spór polityczny, nawet bardzo ostry spór, jest czymś zupełnie  normalnym w rzeczywistości politycznej. Bez twardego sporu o państwo nie ma dobrej polityki.

- Ale sam Pan przyzna, że jak Pan był aktywny w polityce, to takiego sporu nie było między PO i PiS, a SLD.

- Spór między PiS-em i Platformą, a rządem Millera był kiedyś bardzo gwałtowny. Spór między Mazowieckim a Wałęsą  był prototypem  późniejszych gwałtownych konfliktów. Różnica między dawnymi i nowymi czasami nie polega na fakcie sporu, ale na jego całkiem odmiennej naturze. Dzisiejsze spory to jedna wielka fikcja. Jakaś ponura gra dziesiątków opluwających się nawzajem marionetek, pociąganych za sznurki przez swoich liderów partyjnych i ekspertów od marketingu.

Te marionetki nazywane są politykami, posłami, publicystami, redaktorami naczelnymi. Wszystkie one wyrzekły się używania rozumu i rzetelnego oceniania świata i utworzyły dwa prymitywne, nienawidzące się plemiona. To ma pewną bardzo demokratyczną konsekwencję, a mianowicie utrzymujący się wysoki poziom mobilizacji społecznej. Zarówno Tusk jak i Kaczyński, utrzymują swoje plemiona w stanie ciągłego podniecenia  emocjonalnego, przez co wywołują np. takie efekty, jak dość wysoka frekwencja wyborcza. Ludzie są szczerze zaangażowani w politykę. Ich wściekłość polityczna jest  prawdziwa, naprawdę nienawidzą, prawdziwie utopiliby przeciwników w łyżce wody. W związku z tym mają głęboką motywację, aby pójść do wyborów.


http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/wywiady/rokita-strategia-oskarzania-tuska-o-zdrade-doprowa,1,5381417,wiadomosc.html#.UOAI8bFMFLU.facebook
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sob Sty 05, 2013 4:45 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Johann: Sędzia powinien ponieść karę

05.01.2013

Rozmowa z Wiesławem Johannem, prawnikiem, adwokatem, byłym sędzią Trybunału Konstytucyjnego.

Stefczyk.info: W piątek zapadł wyrok ws. Mirosława G. Wyrok zaskoczył łagodnością, a sędzia zaskoczył swoim uzasadnieniem. Jak Pan ocenia tę sprawę?

Wiesław Johann: Sędziowie są niezawiśli i wydają wyroki zgodnie ze zgromadzonym materiałem dowodowym i na podstawie swojej wiedzy i doświadczenia. Ja nie wiem, w jakim zakresie zostały potwierdzone zarzuty, postawione doktorowi G. Jednak zdumiewające jest dla mnie, że sąd uznał, że Mirosław G. przyjmował łapówki – tego nie zakwestionowano, a jednocześnie wydał tak łagodny wyrok. Ten wyrok jest oczywiście nieprawomocny i zapewne zostanie zaskarżony, spodziewam się, że przez obie strony.

Sędzia swoim uzasadnieniem ustnym wiele osób zaszokował.

Dla mnie jest niedopuszczalne to, co zrobił sędzia Tuleya. Sędzia nie ma prawa komentować sprawy w kategoriach politycznych i publicystycznych. To jest niedopuszczalne. Sędzia ma uzasadnić wyrok, dokonać oceny materiału dowodowego, ma wskazać przesłanki, które zadecydowały o wyroku. Jednak komentowanie polityczne jest dla mnie niedopuszczalne. Sąd nie ma prawa bawienia się w publicystykę polityczną.

Sędzia mówił, że działania CBA mogą budzić przerażenie.

Porównywanie metod działania CBA do czasów stalinowskich, co zrobił sędzia, kwalifikuje się do postępowania dyscyplinarnego. Takie słowa nie powinny paść w polskim sądzie. CBA było organem demokratycznego państwa i jest nim do dziś. Biuro działało w imieniu i na rzecz państwa polskiego. Jeśli zdarzyły się w jego pracy jakieś nieprawidłowości, są specjalne organa i instytucje, które weryfikują działania Biura. Porównywanie działań CBA do działań stalinowskich jest nie dopuszczalne. Uważam, że sędzia za te słowa powinien ponieść odpowiedzialność.

Dlaczego w ogóle pozwolił sobie na coś takiego?

Ja tego nie wiem. Jednak, gdy słuchałem przemówienia sędziego, myślałem, że to mowa obrońcy. Sędzia ma inne zadania. Uprawianie takiej polityki, jaką robił sędzia, jest dla mnie karygodne. On dodatkowo zachowywał się niczym artysta na scenie. Kręcił się, poprawiał łańcuch itd. Nie wiem, czy on chciał zademonstrować swoje sympatie polityczne. Jednak przy tym się skompromitował. Właściwie on obecnie powinien złożyć zawiadomienie do prokuratury. Skoro dla niego CBA stosuje zbrodnicze praktyki to powinien zawiadomić prokuraturę. On publicznie mówi o tym, że Biuro popełniło przestępstwo. Na co czeka? Dla mnie cały ten wyrok i jego uzasadnienie jest dziwaczne. Brzydzę się tym wyrokiem i postawą sędziego w tej sprawie. Mówię to, jako doświadczony prawnik, adwokat i były sędzia Trybunału Konstytucyjnego.

Rozmawiał TK
[Fot. PAP/Tomasz Gzell]


http://www.stefczyk.info/publicystyka/opinie/johann-sedzia-powinien-poniesc-kare,6355138129
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Sty 08, 2013 3:13 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Jadwiga Staniszkis: ostatni paradoks Wisławy Szymborskiej

A może - jej ostatni złośliwy żart. Chodzi o zapis w testamencie ustanawiający stypendium dla młodych pisarzy imienia Adama Włodka. To szczególne kuszenie, bo przyjęcie stypendium odbierze beneficjentowi prawo do osądzania Włodka (i innych), którzy kolaborowali z reżimem w czasach stalinizmu. A takie narzucone sobie milczenie nieuchronnie zniszczy wewnętrzną zdolność rozróżniania między dobrem a złem.

Poszukiwane racjonalizacji i usprawiedliwień (na przykład Joanna Szczęsna mówiąca: „był młody”) w sposób niezamierzony uczyni z beneficjenta stypendium – wspólnika. Tak właśnie działał komunizm, który nawet ofiary próbował czynić współwinnymi. Owe - słynne z czasów komunizmu samokrytyki - z „sam sobie wyznacz karę”(co przekształcało osobę niewinną we współpracownika oskarżenia), owe (powtórzone niedawno przez Michnika w "Gazecie Wyborczej") argumenty, że liczą się intencje, a nie – skutki , w sposób pełzający niszczyły w ludziach podmiotowość moralną.

Niektórzy mówią, że w tamtej erze zniewolenia nie było miejsca na moralność. Nieprawda. Moralność to wybór i gotowość na jego konsekwencje. Wybór zaś oznacza wolność. I w tym sensie - jak pokazał choćby ojciec Kolbe w Oświęcimiu - to, czy jesteśmy wolni, zależy głównie od nas samych.

W czasach pauperyzacji młodych pisarzy stypendium Szymborskiej tworzy niebezpieczną sytuację gry z własną wewnętrzną wolnością. Komunizm demoralizował ideologią. Ale i - przekupując. Szymborska zza grobu tylko kusi. Zapewne rozumiała że w puli jest także niemożność osądzania jej samej. Komunizm straszył. Ale w obu wypadkach zamach na wewnętrzną wolność jest podobny.

Ta surrealistyczna ciągłość (czy raczej próby jej przywrócenia) występuje także w innym wymiarze. Dowiadujemy się, że Kwaśniewski otrzymuje wysoką pensję za doradzanie w firmie Kulczyka. Trudno powstrzymać się tu od pytań. Czy w Polsce było tak jak w Rosji, że majątki oligarchów zaczynały się nie tylko od indywidualnego talentu i zasobów ale były również prowizjami od zarządzania zawłaszczonym majątkiem partii komunistycznej? W Rosji, ci, którzy o tym zapomnieli i przestali płacić działkę na coraz bardziej prywatyzowany fundusz partyjny (Chodorowski, Bierezowski), stawali się wrogami publicznymi. Zapewne Miller (ale też Huszcza, ostatni skarbnik PZPR) wiedzą, czy w Polsce również funkcjonuje taka, niejawna, siec zobowiązań? Nie mam dostatecznej wiedzy, aby odpowiedzieć na te pytania. Ale - podobnie jak w wypadku stypendium im. Włodka - mam wrażenie, że chodzi tu o pułapkę w stylu Catch 22 Hellera. Kto nie wie, o co chodzi, niech przeczyta.

Specjalnie dla Wirtualnej Polski Jadwiga Staniszkis


http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Jadwiga-Staniszkis-ostatni-paradoks-Wislawy-Szymborskiej,wid,15228375,wiadomosc.html?ticaid=1fd8f
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pią Sty 11, 2013 3:17 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Lepiej być łapówkarzem niż "Staruchem"
Czwartek, 10 stycznia (21:50)

Nie pretenduję do miana znawcy prawa, a zwłaszcza procedur sądowych, ale patrząc na sprawę z punktu widzenia zwykłego obywatela zapytam retorycznie: jak można mieć poważanie dla sądu, który skazuje faceta i jednocześnie ogłasza, że jest on niewinny?

Proces doktora G. trwał trzy lata, a on sam zatrudniał aż trzech obrońców - domyślam się, że z najdroższej półki. I żaden z owych gwiazdorów palestry nie podał w wątpliwość legalności zdobycia materiału dowodowego. Nie zrobił tego również sam sędzia prowadzący.

Prawo, o ile wiem, przewiduje procedury, jakie powinien zastosować, gdyby tak się stało - nie zastosował żadnej. Uwzględniając materiał dowodowy i skazując na jego podstawie, siłą rzeczy uznał go za zebrany w sposób legalny.

I nagle, ogłaszając wyrok skazujący (fakt, niezwykle łagodny), wygłasza sędzia tyradę przeciwko "stalinowskim metodom" CBA, które odkrył najwyraźniej już po napisaniu sentencji wyroku. Więc albo sam jest stalinowskim sędzią (skoro te stalinowskie metody klepnął, skazując na podstawie wydobytych nimi zeznań), albo potrzeba okazania lojalności plemieniu antypisowskiemu przeważyła u niego nad zdrowym rozsądkiem.

Jako Wysoki Sąd, oceniający materiał dowodowy, musiał skazać, ale jako Igor Tuleya, najwyraźniej poczuwający się do członkostwa w klubie "ludzi na pewnym poziomie", a więc tych, którzy kochają PO i salon, a gardzą "bydłem" (określenie W. Bartoszewskiego) Kaczyńskiego i Rydzyka, odczuwa wskutek tego wyroku głęboki dyskomfort i musi go sobie osłodzić, publicznie zaznaczając, że sam się ze swym korzystnym dla PiS orzeczeniem nie zgadza.

Niezła jazda. Żeby na moment odkleić się od wszechpotężnej emocji, kto za PiS, a kto za władzą, spróbujmy to oddać jakimś politycznie obojętnym przykładem.

Dajmy na to, sędzia rozpatruje sprawę złodzieja samochodów i orzeka: facet faktycznie kradł, nie da się temu zaprzeczyć, więc go skazać muszę, ale dowody, że kradł, zdobyto zakładając mu podsłuch. Co prawda, założono mu go zgodnie z obowiązującym prawem, ale ja, sędzia, uważam, że posługiwanie się podsłuchami jest nieetyczne, ja się takimi metodami brzydzę, potępiam je i ostrzegam.

No, czyż nie jest to pierwszej wody nonsens? A przecież sędzia Tuleya zachował się tak samo. Nie uznał, że zastosowane przez CBA metody były bezprawne, bo wtedy musiałby reagować już w trakcie procesu i odrzucić przedstawiony przez oskarżenie materiał. Uznał tylko, że mu się one nie podobają, zwłaszcza "wielogodzinne" (jak wyczytałem, konkretnie: trzygodzinne) przesłuchania w godzinach nocnych. I zapowiedział przygotowanie (teraz, po zamknięciu przewodu?!) zawiadomienia w sprawie fałszywych zeznań, z której to zapowiedzi zresztą szybko się wycofał.

Pomijam już nazywanie wspomnianych przesłuchań "stalinowskimi metodami", bo jest to dowód ignorancji i nonszalancji tak potężnej, że aż obelżywej dla ofiar stalinizmu, ale kwestionowanie przez sędziego procedur, których legalności nie podważa, sugeruje, że z tego rodzaju wrażliwością wybierając taki akurat zawód minął się z powołaniem.

Plemię antypisowców, od kilku dni wściekle kibicujące sędziemu Tulei, pomija te wszystkie oczywistości milczeniem. Dla niego liczy się tylko to, że choć wyrok nie potwierdził propagandowej narracji o niewinnym doktorze, prześladowanym przez złowrogiego Kaczora, to jednak wystąpienie sędziego pozwala tę narrację podtrzymywać. Owszem, brał łapówki, ale jednak z uwagi, że go na tym nakryto za pomocą "stalinowskich" metod, był ofiarą.

Owszem, posłanka Sawicka też została skazana, wszystkie jej łzy i histerie o "uwiedzeniu" okazały się picem, no, ale występ sędziego Tulei pozwala i ten wyrok unieważniać duszoszczypatielną bajeczką o pierwszej naiwnej i agencie-podrywaczu.

Obóz władzy dostał od sędziego Tulei propagandowy wytrych, za pomocą którego można deprecjonować, na dobrą sprawę, absolutnie każdy wyrok, jeśli się już nie da uniknąć wydania takowego na osobę z jedynie słusznego obozu. Owszem, gangster i mafioso, ale przecież przy zatrzymaniu antyterroryści rzucili nim w upokarzający sposób o glebę, skuli ręce na plecach, a jeszcze darli przy tym mordy, wywalając drzwi i ciskając petardy hukowe. Czyż nie są to stalinowskie metody, pozwalające ogłosić bandziora ofiarą organów ścigania?

Tuskowi "poputczicy" w swej gorliwości propagandowego wysługiwania się władzy zedrą gardła robiąc z łapówkarza skrzywdzone biedactwo, ale oczywiście nie widzą nic złego w długotrwałym przetrzymywaniu w areszcie Piotra Staruchowicza tylko za to, że podpadł.

Los tego człowieka pokazuje, że w III RP odtworzono znaną z przedrewolucyjnej Francji instytucję "prywatnego więźnia" królewskiego. Dwukrotnie stawiane "Staruchowi" przez prokuraturę zarzuty rozpadły się przed doniesieniem ich na salę sądową i dla podtrzymania pozorów legalności aresztu trzeba było klecić nowe, coraz bardziej naciągane.

Ostatnie orzeczenie sądu, który po raz kolejny przedłużył aresztowanie z uwagi na obawę matactwa w śledztwie, choć śledztwo to zostało już formalnie zakończone (!), to prawdziwe kuriozum. Strach pomyśleć, co w końcu z tym "Staruchem" zrobią, bo wyraźnie zaczyna tu działać paragraf 22 - im dłużej go władza na tak lewych podstawach trzyma, tym bardziej nie może go wypuścić, bo za duża to będzie kompromitacja.

Nie jest wykluczone, że może w rozwiązaniu problemu pomóc sędzia Tuleya. Jeśli to on dostanie sprawę do rozsądzenia - a nie jest to niemożliwe - to pewnie uniewinniając faceta z powodu braku jakichkolwiek podstaw do skazania, wygłosi jednocześnie za pośrednictwem Giewu i Tusk Vision Network orację, że brzydzi się takimi kibolami, jak ten, co go właśnie uniewinnia, i że powinno się takich traktować z maksymalną surowością i lać tak długo, aż się przyznają, bo na pewno znalazłoby się do czego. Metodę, która pozwoliła sądownie skazanego doktora G. medialnie uniewinnić, można przecież zastosować także w odwrotną stronę.

FELIETONY INTERIA.PL


http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz-mysli_nowoczesnego-endeka/news/lepiej-byc-lapowkarzem-niz-staruchem,1881913
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Sty 28, 2013 10:06 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Postkomunistyczne elity. Rodowe tajemnice

Dodano: 26.01.2013 [14:38]

Elity komunistyczne tworzyli ludzie narzuceni Polakom siłą, przemocą zainstalowani przez Związek Sowiecki, przyszli z Armią Czerwoną i uzyskali swoją pozycję dzięki wyniszczeniu przedwojennej elity. Dziedziczenie pozycji społecznej po rodzicach, prominentach PZPR‑u czy SB byłoby więc w państwie chcącym uchodzić za sprawiedliwe i demokratyczne bardzo problematyczne.

Jednym z klasycznych problemów socjologicznych jest kwestia dziedziczenia pozycji społecznej. W prawdziwie otwartym społeczeństwie pozycja powinna być osiągana przez jednostkę mocą talentu, pracowitości, pomysłowości, łutu szczęścia – nie zaś dziedziczona po rodzicach. Wiemy jednak, że tak nie jest. Nawet najbardziej „otwarte” społeczeństwa zachodnie nie są idealnymi merytokracjami, nie gwarantują równości szans. Wynika to przede wszystkim z systemu rodzinnego i rodzinnej solidarności – jak tu bowiem nie starać się zapewnić swojemu dziecku jak najlepszej przyszłości lub nie pomóc siostrze czy bratu. „Ideał bezklasowego społeczeństwa (...) jest według wszelkiego prawdopodobieństwa utopijny – tak długo przede wszystkim, jak długo będzie istniał system rodzinny” – pisał jeden z klasyków socjologii Talcott Parsons, polemizując z Marksem i marksistami. Toteż prawdziwi komuniści i szczerzy bolszewicy zawsze wiedzieli, że jeśli ma naprawdę zapanować równość, trzeba rodzinę całkowicie zlikwidować.

Dobrze skoligacone matoły

Talcott Parsons twierdził, że: „Im większy jest zasięg grup pokrewieństwa, im bardziej są one solidarne, zwłaszcza w płaszczyźnie międzypokoleniowej, tym bardziej kastowy będzie charakter systemu klasowego”. Jeśli chce się więc społeczeństwa, które nie zastyga w kastowości, trzeba dbać o to, by poszerzać możliwości awansu, by ludzie utalentowani nie byli z góry pozbawieni szans w konkurencji z ustosunkowanymi i dobrze skoligaconymi matołami, bo to prowadzi nie tylko do poczucia krzywdy i niesprawiedliwości, ale i do stagnacji całego społeczeństwa, braku nowych impulsów i innowacyjności.

W Polsce, jak w innych krajach pokomunistycznych, dochodzi jeszcze inny, szczególny problem. Elita PRL‑u nie była elitą normalnego państwa, nie wyłoniła się w zwykłym procesie elitotwórczym. Jak wiemy, elity komunistyczne tworzyli ludzie narzuceni Polakom siłą, z punktu widzenia suwerennego państwa polskiego często przestępcy, ludzie przedwojennego marginesu, dołów społecznych, czasami pochodzący z mniejszości narodowych, którzy nie swoimi talentami, nie kompetencją, nie w wolnej konkurencji i rywalizacji zyskali swoje powojenne prominentne pozycje. Nie odziedziczyli też ich po rodzicach, lecz zostali przemocą zainstalowani przez Związek Sowiecki, przyszli z Armią Czerwoną i uzyskali swoje pozycje dzięki wyniszczeniu przedwojennej elity – między innymi poprzez zbrodnie takie jak Katyń. Potem oczywiście pojawiły się jeszcze inne mechanizmy kooptacji, ale do końca to nie walory moralne czy intelektualne decydowały o awansie – one go wykluczały, bo również w późniejszej fazie PRL była państwem opresyjnym, antynarodowym i obrzydliwym. A jedną z najgorszych części systemu władzy był aparat inwigilacji i represji.

Solidarność międzypokoleniowa takich rodzin, a tym bardziej dziedziczenie pozycji społecznej po rodzicach prominentach PZPR‑u czy SB, byłyby więc w państwie chcącym uchodzić za sprawiedliwe i demokratyczne bardzo problematyczne. III RP ma być podobno zerwaniem z PRL‑em, prezentuje się jako spełnienie polskich snów o wolności, sprawiedliwości, dobrobycie i demokracji. To jej krytycy, zwłaszcza „pisowcy”, twierdzą, że to zerwanie to legenda, że w III RP wiele pozostało z PRL‑u, że w wielu instytucjach przetrwały dawne osoby i dawne praktyki, że system w dużej mierze się zreprodukował w swoich głębszych warstwach i że nawet zmiana pokoleniowa niewiele pomoże, bo funkcjonariuszy PRL‑u zastępują ich dzieci, a pokomunistyczne sieci stają się międzypokoleniowe.

Tajemnice i niedomówienia

Najlepszą odpowiedzią na taką podejrzliwość, na tę skłonność do spiskowych teorii, byłyby jawność i przejrzystość. Niestety dzieje się zupełnie odwrotnie. W III RP wszelkiego rodzaju ekshibicjonizm, o ile tylko owocuje pieniędzmi i rozgłosem, należy do dobrego tonu. Nie sposób uniknąć informacji, kto jest czyim partnerem, kto przyszedł na jaki bal, w jakich majtkach albo i bez, kto sobie powiększył biust itd. Jednak w tym skomercjalizowanym ekshibicjonizmie, gdzie wszystko jest na sprzedaż, gdzie bez żenady ujawnia się najintymniejsze szczegóły, jest zadziwiająca luka – sfera tajemnicy i niedomówień. W kraju, gdzie polityka zmieniła się w magiel, obowiązuje niesłychana dyskrecja, takt i powściągliwość, jeśli chodzi o przeszłość komunistyczną rodzinną lub indywidualną prominentów współczesnego obozu władzy i postępu, chociaż dotyczy to biografii politycznych i działalności publicznych, a nie intymnych przypadłości czy prywatnych uczuć.

Można by z tego się cieszyć. Pradziadek powstaniec styczniowy, dziadek legionista, ojciec akowiec, ciotka łączniczka, nawet prominentny endek w rodzinie dodaje splendoru. Ale nie wysoki działacz partyjny, dowódca KBW, wysoki rangą dyplomata, generał, działacz komunistycznych związków zawodowych itd., a zwłaszcza nie tatuś lub mamusia – oficer SB i innych służb pokrewnych. Czyż jest przypadkiem, że słyszymy Bronisława Komorowskiego przy każdej rocznicy i okazji wspominającego jakiegoś swojego krewnego czy pociotka, a tak mało dowiadujemy się o rodzinie pani prezydentowej – a przecież jej także nie powinno brakować okazji do rocznicowych wspomnień. Gdy przychodzi do osobistych wynurzeń i opowieści rodzinnych, nikt nie chełpi się członkiem rodziny z KPP, KPZR, PZPR, UB, SB itd., co świadczy o tym, że mimo dążeń do rehabilitacji tamtego okresu, mimo powrotu neostalinowskiej interpretacji pierwszych lat powojennych, mimo potępiania martyrologii, mimo drwin z klasycznej polskiej narracji, to z niej jako zbiorowość jesteśmy dumni, i to do niej aspirują ci, którzy wychowywali się w kręgach zarządzających PRL‑em.

Esbeckie wzory moralne

Nie wybieramy swoich rodziców czy dziadków. Nie dziedziczymy też wprost ich wad, zalet, inteligencji albo jej braku, a tym bardziej ich win i zasług. Ale nawet wtedy, gdy nie pozostajemy wobec nich bezkrytyczni, możemy odczuwać z nimi solidarność, możemy bronić ich postawy, kierując się odruchem rodzinnej solidarności.

Możemy także pozostawać pod wypływem przejętych w dzieciństwie wzorów. Jak pisał wspomniany już Parsons: „Istnieje wiele dowodów na to, że ważniejsze wzory moralne nie są jedynie czymś, co »akceptujemy« rozumowo. Były one wpajane od wczesnego dzieciństwa i są głęboko »zakorzenione«, tworząc część podstawowej struktury samej osobowości. Pogwałcenie ich niesie ze sobą nie tylko ryzyko sankcji zewnętrznej, lecz także konfliktu wewnętrznego, często prawdziwie paraliżującego”.

Esbeckie wzory moralne, zinternalizowane we wczesnym dzieciństwie, stanowią przeklęte dziedzictwo, którego warto się pozbyć. Być może otwarta rozmowa, być może ujawnienie rodowych tajemnic pozwoliłoby nie tylko czynić polską demokrację bardziej autentyczną i przejrzystą, lecz także umożliwiłoby wielu obecnym prominentom, kształtującym opinię publiczną w Polsce, rozładować ów wewnętrzny konflikt – jeśli go odczuwają. Może wtedy zamiast bezustannie lustrować Polaków jako narodową wspólnotę, upajać się kolejnym dziełem w rodzaju „Pokłosia” w reżyserii Władysława Pasikowskiego, które ma dostarczać ex post usprawiedliwienie uczestnictwa w tamtym systemie opresywnych rządów, trzymających w ryzach „polski motłoch”, byliby się w stanie zmierzyć z własną historią rodzinną.

Autor: Zdzisław Krasnodębski
Żródło: Gazeta Polska Codziennie


http://niezalezna.pl/37746-postkomunistyczne-elity-rodowe-tajemnice
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Sty 29, 2013 12:21 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Ojca się nie wybiera. Ale naród może wybrać swoje elity

Dodano: 29.01.2013

Wśród rodziców i krewnych znanych postaci dziennikarstwa III RP są: szef Głównego Zarządu Politycznego LWP, dowódca KBW, pułkownik UB, oficer II Oddziału (wywiad) Sztabu Generalnego WP, członek KC PZPR, współzałożycielka i dziennikarka „Trybuny Ludu”, działacze KPP w okresie międzywojennym oraz tajni współpracownicy służb cywilnych i wojskowych. Dzieci tych wszystkich osób dobrze się znają, często ze sobą współpracują, tworzą silnie zintegrowane środowisko wpływu na bieg spraw w Polsce.

Skąd się biorą ludzkie postawy, reakcje, wartości? Nie, wcale nie biorą się z samodzielnej refleksji, z użycia rozumu po prostu. Socjologia, pedagogika, polityka społeczna podkreślają rolę środowiska i najbliższego otoczenia, zwłaszcza zaś rodziców, jako obszaru tzw. socjalizacji pierwotnej, w późniejszych losach jednostki. Wskazane dziedziny wiedzy badają np. główne przyczyny niepowodzeń szkolnych dzieci; bardzo często znajdują ich powód w środowisku rodzinnym. Znacznie rzadziej – niestety – nauki społeczne badają źródła społecznych sukcesów ludzi. Z domu rodzinnego wynosi się wiele. Sposób myślenia, sposób reagowania na świat, bardzo często sieć kontaktów społecznych. Sieć, która bardzo wiele może ułatwić.

Rodzinne zakotwiczenie

To naturalne, że rodzice starają się pomóc swoim dzieciom. Gdy rodzice należą do elit – pieniądza, mediów, władzy – starają się, by dzieci co najmniej zachowały ich wyróżnioną pozycję społeczną. Nepotyzm, klientelizm, kolesiostwo – zjawiska tego typu wynikają m.in. z troski rodziców o pozycję społeczną ich potomstwa i krewnych.

Kształt każdego społeczeństwa w istotnej mierze jest wyznaczany przez jego elity. A kształt każdej elity przez jej rodzinne zakotwiczenie. Oznacza to m.in., że nie zrozumiemy niektórych problemów polskiego społeczeństwa, np. nie zrozumiemy dość daleko posuniętej dezintegracji naszego narodu, jeśli nie przyjrzymy się, z jakiego tła rodzinnego, kulturowego, politycznego, zawodowego, ideologicznego pochodzą przedstawiciele elit.

Od razu dodam – nie przyjmuję tu wartościującego pojmowania elit jako grupy mądrzejszej, lepszej moralnie. Dla socjologa elita to względnie zintegrowana grupa społeczna, która: 1) uważa, że nadaje się do wpływania na losy innych; 2) ma narzędzia niezbędne dla takiego wpływu i 3) potrafi się tymi narzędziami posługiwać.

Fakty skrzętnie przemilczane

Na stronie „Gazety Wyborczej” kilka dni temu czytam: „Monika Olejnik broni swojej rodziny, Palikot przeprasza”. Chodzi o Romana Kotlińskiego, posła Ruchu Janusza Palikota, redaktora naczelnego „Faktów i Mitów”, który w nr. 44/2011 tego tygodnika wskazał, że ojciec Olejnik w PRL pracował w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Jak podała „Wyborcza”, za Kotlińskiego „Palikot znów przeprosił: – Proszę dać nam szansę, każdy, kto posłuży się argumentem rodziny, zostanie usunięty z naszego klubu”.

W jaki sposób w Polsce po roku 1989 obraża się rodzinę? Otóż np. podając skrzętnie przemilczane fakty o członkach rodziny. Fakty u nas często mają bowiem moc obrażania. Nawiązując do Kotlińskiego, Monika Olejnik powiedziała: „Jak ktoś wchodzi do polityki, prześwietla się jego życiorys”. Ale z punktu widzenia mechanizmów społecznych nie mniej ważne są życiorysy rodziców. Odwoływać się do argumentów rodziny, by krytykować kogoś, to nie fair. Z socjologicznego punktu widzenia nie idzie jednak o rozliczanie dzieci za rodziców, ale o jawność mechanizmów tworzenia elit.

Wasale i ich dzieci

Nie jest bez znaczenia, jaka część (i w jakim stopniu zintegrowana) obecnych elit wywierających wpływ na bieg spraw polskich wyrastała w domach, w których wpajano lojalność wobec rewolucyjnej, autorytarnej ideologii internacjonalistycznej. A jaka część w domach, w których pielęgnowano polską tradycję narodową i etos inteligenckiej służby publicznej. W jakich formowano postawy wyższościowe, lewackie postawy lekceważenia wobec motłochu, ciemnogrodu (dziś: moheru), a w jakich rodzinach postawy współczucia i wsparcia słabszych. W jakich domach pielęgnowano poczucie wspólnoty losu, a w jakich pogardę wobec tych słabszych i głupszych, którzy nie rozumieją tego, jak wspaniały świat my – elita – chcemy im stworzyć. Z jakich domów wywodzili się i wywodzą politycy przynoszący demokrację dla mas, a z jakich politycy pragnący budować demokrację razem z masami.

Nie chodzi o przerzucanie win rodziców na dzieci. Zrozumiałe jest, że dzieciom nieraz trudno jest potępić postawy i ideologie swoich rodziców. (W sensie ludzkim niechęć do takiego odcinania się od swoich rodziców jest zrozumiała). Jednak ślepotą socjologiczną jest niezauważanie, że dzieci często dziedziczą po rodzicach nie tylko sposób myślenia, ale także ich kontakty społeczne. W tym kontakty dające szybszy, preferencyjny dostęp do społecznie pożądanych dóbr. Dostęp nie według kryteriów merytorycznych, ale według nieformalnych powiązań i lojalności.

To samo, co jest źródłem życiowego powodzenia elity postkomunistycznej, jest też – jak się zdaje – źródłem niepowodzenia wielu grup społeczeństwa polskiego. Wielu potomków elit wasalnych, narzuconych Polsce przez Związek Sowiecki, to osoby kreujące przekazy w mediach. Przekazy sugerujące, co jest, a co nie jest prawomocne, naturalne, normalne, o czym wypada i o czym nie wypada publicznie rozmawiać.

Autor jest profesorem w Instytucie Socjologii UMK. Ostatnio wydał książkę „Pociąg do Polski. Polska do pociągu”, Wydawnictwo Prohibita
Autor: Andrzej Zybertowicz

Żródło: Gazeta Polska Codziennie


http://niezalezna.pl/37829-ojca-sie-nie-wybiera-ale-narod-moze-wybrac-swoje-elity
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Nie Lut 03, 2013 9:50 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Kochane dzieciaki

Dodano: 02.02.2013

Jest rzeczą oczywistą, że nikt nie odpowiada za czyny i poglądy swoich rodziców. Co innego jednak odpowiedzialność, a co innego próba zrozumienia ludzkich uwarunkowań i motywacji.

Człowiek jest przecież w znacznej mierze tym, „czym skorupka nasiąkła za młodu". Niezwykle ważną rolę w procesie kształtowania osobowości i wartości w każdej epoce odgrywała zawsze rodzina – to prawda oczywista nie tylko dla politologa czy historyka. Jeśli ktoś wątpi, to proponuję wybranie się do księgarni.

Ręczę, że ciężko będzie znaleźć poważną biografię, która pomijałaby sprawę wychowania i wzorców przyszłego książkowego bohatera. Wiele prac aż nadto wkracza w obszar relacji interpersonalnych z rodzicami, szukając ich rozmaitych skutków, zaglądając w najbardziej mroczne zakamarki ludzkiej duszy.

„Kod kulturowy" rodziców

Kwestia uwarunkowań rodzinnych i środowiskowych ma istotne znaczenie dla analizy warstwy przywódczej Polski Ludowej i elit III RP. Warto bowiem pamiętać, że komuniści wprowadzający nowe porządki w latach 40. i 50. eksterminowali lub wypychali (z kraju lub na margines życia publicznego) przedstawicieli tradycyjnych polskich elit.

Zastępowali ich ludzie z nizin, zawdzięczający wszystko systemowi. Była i grupa osób słabo związanych z polskością, niekiedy wręcz wrogo patrzących na kulturę lokalnych aborygenów postrzeganą głównie jako zagrożenie z powodu ich katolicyzmu lub antysemityzmu. Krawcy zostawali dyrektorami, szewcy szefami departamentów, katedry uniwersyteckie obejmowali ludzie bez świadectwa maturalnego.

Dzieci tamtych „elit" – już zdecydowanie lepiej wykształcone i mające bez porównania lepsze możliwości startu niż ludzie spoza ich środowiska – zrobiły błyskotliwe kariery w PRL-u i mają się dobrze w III RP. Dość często zachowały one „kod kulturowy" rodziców, w tym różnorako motywowaną niechęć do wartości wyznawanych przez przeciętnych Polaków. Widać to doskonale w ich sposobie uczestnictwa w polityce, świecie mediów, a czasem i w pracach naukowych.

Nadto dzieci, jak to dzieci, mają zwykle skłonność do usprawiedliwiania lub przemilczania nie zawsze etycznych czynów rodziców. To wyraźnie widać nie tylko w debacie publicznej, ale także w świecie historyków. Przykładów można podać wiele.

Kontrowersyjne panegiryki

Przez ostatnie lata zetknąłem się z wypadkami nacisków na kolegów naukowców w związku z wynikami ich badań. Domagano się od nich, czasem sięgając po groźby, by usunęli ze swoich tekstów informacje kompromitujące luminarzy nauki z czasów PRL-u. Interweniujący na ogół byli uczniami lub sympatykami opisywanych, ale czasem ich dziećmi. Był i atak prewencyjny wprost zakazujący podawania niewygodnych informacji „o tacie".

Ze względu na reguły funkcjonowania naukowego cechu i ryzyko błyskawicznego zakończenia kariery ewentualnych „niepokornych", interwencje te często bywały skuteczne. Czyli społeczeństwo nie dowiedziało się czegoś, czego w normalnych warunkach mogłoby się dowiedzieć…

Przykładem dość osobliwej sytuacji jest powstała przed kilkoma laty biografia Jerzego Borejszy. Ta jedna z mniej ciekawych postaci komunistycznego reżimu lat 40. (odpowiedzialny za politykę wydawniczą i środowiska twórców) została w książce przedstawiona jako ciekawy intelektualista i niemal liberał. W powstawaniu pracy, choć formalnie nie było tu żadnych powiązań, na różne sposoby pomagał syn owego stalinowskiego działacza, historyk (nomen omen – wieloletni kierownik Zakładu Systemów Totalitarnych i Dziejów II Wojny Światowej PAN) prof. Jerzy Witold Borejsza.

Czy autor biografii, młody człowiek na samym początku kariery, mógł się oprzeć sile wyobrażeń rodziny i wymowie relacji syna bohatera – wpływowego naukowca? W każdym razie jego panegiryk o stalinowskim zamordyście doczekał się ostrej krytyki naukowej, okraszonej niedwuznaczną uwagą o klientelizmie.

Optyka Bermana

Choć pozornie wydaje się to nie do wiary, to sprawa powiązań rodzinnych może mieć wpływ nawet na kluczowe interpretacje historii Polski. Otóż kilka lat temu jeden ze znanych profesorów historii – w czasach PRL-u specjalista od marksizmu, po zmianie ustroju „przekwalifikował się" na rozliczanie polskiego antysemityzmu – napisał dość osobliwy artykuł. Rzecz dotyczyła innych kwestii, ale przy okazji przedstawiała nową interpretację dziejów Polski.

Wynikało z niej, że czasy stalinowskie były w Polsce epoką tolerancji i postępu, czego oznaką była m.in. możliwość szerokiego awansu na najwyższe stanowiska przedstawicieli narodowych mniejszości. W takim ujęciu czasami grozy stała się dopiero Polska po śmierci Stalina, kiedy zaczął się „polski nacjonalizm" i ze stanowisk zaczęto usuwać niektórych Żydów (cóż, że akurat wtedy głównie stalinowskich aparatczyków i funkcjonariuszy bezpieki).

Tak skrajna interpretacja dziejów nie obroni się łatwo w świecie nauki, w którym znana jest skala stalinowskich represji i zbrodni, procesy pokazowe, mordowanie polskich elit za pomocą strzału w tył głowy. Także w powszechnym odczuciu obywateli dojście do władzy Władysława Gomułki oznaczało poluzowanie gorsetu komunizmu, koniec masowych represji i amnestię dla dziesiątków tysięcy ludzi, którzy wyszli z więzień po stalinowskiej nocy.

Jak więc mógł powstać tak kuriozalny obraz historii Polski? Warto wspomnieć, że profesor, o którym mowa, jest zięciem Jakuba Bermana, w latach 50. jednego z filarów systemu represji i zbrodni, którego w epoce Gomułki odsunięto od władzy i przywilejów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że taki opis historii Polski w małym stopniu odzwierciedla stan wiedzy naukowej, a bardziej wydaje się sumą rodzinno-środowiskowych doświadczeń.

Trzeba niestety zauważyć, że taki sposób interpretacji historii poszedł już w świat i znalazł naśladowców. O większości nie warto wspominać, choć jest i wypadek znaczący. Z głębokim ubolewaniem takie same tezy przeczytałem ostatnio w książce „Żydokomuna" znanego intelektualisty prof. Pawła Śpiewaka.

Zrozumieć rzeczywistość

Oczywiście to nie jest tak, że dzieci mają takie same poglądy jak rodzice, bo historia zna wiele „jabłek, które padały daleko od jabłoni". Warto wspomnieć chociażby postać zasłużonego działacza opozycji Antoniego Zambrowskiego, wywodzącego się z rodziny komunistycznych działaczy. Z drugiej strony nie można zapominać o tych, którzy wyrośli z dobrych obywatelskich rodzin, a skończyli wyjątkowo marnie, jak choćby Wojciech Jaruzelski. Ale to wypadki bliższe definicji wyjątku, a nie jakaś powszechna reguła.

Nie chodzi więc o to, by kogokolwiek „mierzyć za pomocą rodziców", bo jedynym dopuszczalnym sposobem publicznej debaty są merytoryczne argumenty. Nie oznacza to wcale, że sprawa środowiska, z którego wywodzą się osoby ze świecznika, nie powinna być badana. To jedna z naukowych metod lepszego rozumienia współczesności, szeroko posługująca się metodami badawczymi z zakresu socjologii i psychologii.

To element normalnych badań społecznych na temat elit. Wyniki nawet pobieżnych obserwacji wskazują, że w dziedzinie nauk humanistycznych (a więc nie tylko historii czy politologii) sprawa środowiskowego „kodu kulturowego" i powiązań rodzinnych jest niekiedy dość istotna dla kształtu prezentowanych poglądów politycznych, a nawet tez naukowych. Bardzo wątpię, by w innych obszarach polskiego życia publicznego rzecz wyglądała inaczej.

Autor: Piotr Gontarczyk
Żródło: Gazeta Polska Codziennie

http://niezalezna.pl/38018-kochane-dzieciaki
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> SPRAWY BIEŻĄCE Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Następny
Strona 11 z 12
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum