Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna polonus.forumoteka.pl
Archiwum b. forum POLONUS (2008-2013). Kontynuacją forum POLONUS jest forum www.konfederat.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Punkt równowagi - opinie polityczne
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4 ... 10, 11, 12  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> SPRAWY BIEŻĄCE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Czw Kwi 15, 2010 8:54 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Prezydent, który nie miał luk w pamięci

Na później zostawmy dyskusje, czy Lech Kaczyński był najlepszym prezydentem III RP. Poza dyskusją jest, że był pierwszym, który sprawował ten urząd w sposób godny. Nie musiał kręcić ani niszczyć archiwalnych dokumentów, by ukryć cokolwiek ze swej przeszłości, nie cwaniaczył i nie chwiał się na nogach.

Wielkim grzechem jego politycznych przeciwników pozostaje to, że nie mogąc mu tych cnót odebrać, starali się je wyszydzić i zdeprecjonować jako cechy anachroniczne.

Prywatnie, choć z tej strony miałem niewiele okazji go poznać, był człowiekiem fantastycznej, przedwojennej kindersztuby. Krążyły o tym liczne anegdoty - krążyły już dawno, a więc na pewno nie zostały zmyślone na użytek żałoby.

Pamiętam na przykład opowieść o tym, jak, jeszcze jako prezydent Warszawy, wychodząc z pracy cofnął się już z samochodu i wrócił na piętro, gdy uświadomił sobie, że zapomniał powiedzieć "do widzenia" jednej ze swoich urzędniczek.

Nie miał w sobie za grosz tej miłości własnej i "ciągu na szkło", które cechują większość polityków. Żartowałem sobie - bodaj nawet gdzieś w druku - że jest człowiekiem zbyt uczciwym na ten urząd. Polityka premiuje gangsterów, a w każdym razie ludzi bezwzględnych. Lech Kaczyński nawet, jeśli bywał przez chwilę przykry (co się zdarzało, zwłaszcza gdy uznał, że ktoś niewłaściwie zachował się wobec brata), to szybko przepraszał.

Wobec ludzi bywał wręcz naiwny, co, niestety, przyniosło wiele szkody i Jemu, i państwu - kto inny na takim typku, jak na przykład pewien były prokurator, poznałby się od razu i pogonił w diabły... Lech Kaczyński niestety nie umiał po prostu "spuszczać" ludzi, których znał od dawna i poczuwał się wobec nich do lojalności.

Cytat

Dlaczego mimo to podjął się tak niewdzięcznej roboty? Wielu ludzi mówi, że dla brata. Myślę, że gdyby nie szło o Polskę, gdyby nie poczucie obowiązku wobec Niej, nawet brat by go nie namówił.

Odnosiłem wrażenie (nie ja jeden, jak wiem z rozmów z kolegami), że prezydentura go męczy, że znacznie lepiej niż na świeczniku czułby się jako "numer 2" - tego, który wykonuje prawdziwą pracę, tak jak w "Solidarności", gdzie, jako wiceprzewodniczący, praktycznie kierował wszystkim, gdy przewodniczący tylko "rzucał myśli". Dlaczego mimo to podjął się tak niewdzięcznej roboty? Wielu ludzi mówi, że dla brata. Myślę, że gdyby nie szło o Polskę, gdyby nie poczucie obowiązku wobec Niej, nawet brat by go nie namówił.

Uparcie wraca do mnie fragment książki Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby "O dwóch takich", gdzie Lech Kaczyński opowiada o swojej pierwszej sprawie, jaką prowadził w biurze interwencyjnym KOR. Wysłano go wtedy do jakiejś zapadłej wsi, gdzie miejscowy chłop szukał pomocy przeciwko gnębiącej go władzy. Nie był to żaden polityczny działacz, żaden opozycjonista, po prostu zwykły, niewykształcony chłop, którego część gospodarstwa akurat się spodobała sitwie jakichś miejscowych kacyków. I, zgodnie z komunistycznym prawem, które dawało władzy taką możliwość, odebrano mu ten kawał ziemi z paragrafu o jej "niewłaściwym wykorzystaniu".

Chłop, choć perswadowano mu, żeby nie podskakiwał, nie chciał się z tym pogodzić, pisał odwołania, zażalenia, aż w końcu dotarł ze swą sprawą do KOR-u, który przysłał dla zbadania sprawy na miejscu młodego prawnika, Lecha Kaczyńskiego. Kiedy miejscowi cwaniacy zobaczyli, że wokół sprawy robi się smród, że przyjeżdża jakiś facet z Warszawy, robi się polityczna sprawa, o której zaraz zacznie mówić "Wolna Europa", na wszelki wypadek tego chłopa zabili. Miejscowy prokurator umorzył sprawę, stwierdzając, że facet wpadł do studni wypadkiem, ziemię wziął, kto miał wziąć, może wybudował na niej wyciąg, może jakiś inny interes.

Gdzie dziś są ci partyjnie cwaniacy, ten prokurator, urzędnicy, których rękami bezprawia dokonano? Jeśli jeszcze żyją, to na pewno żyją w dostatku. Co ważniejsze, takie sprawy zdarzają się przecież nadal.

Wystarczy porozmawiać z każdym dziennikarzem śledczym, a sypnie przykładami, w których nic nie można zrobić, nic pomóc, bo prokurator orzekł, sąd klepnął, a bywa, że i pokrzywdzeni czy świadkowie poginęli w nieszczęśliwych wypadkach, jeśli nie mieli dość rozumu, żeby w porę odwołać zeznania.

Uważam, że ta pierwsza, nieudana sprawa, którą rozpoczął swą działalność publiczną Lech Kaczyński, w jakiś sposób na nim ciążyła. Ciążyła mu świadomość, że po 20 latach zmian tak niewiele się w wolnej już Polsce zmieniło. Jeśli używał często wyszydzanego przez syty i zadowolony establishment III RP słowa "układ", to dlatego, że on, wieloletni działacz opozycji i "Solidarności", dobrze ten układ znał i wiedział, o czym mówi.

Krytykowałem tu kiedyś ostro łatwość, z jaką prezydent szafował żałobą narodową. Spotkaliśmy się potem - mimo upływu czasu najechał na mnie za ten tekst mocno, był nim do żywego oburzony. Odniosłem wrażenie, że jego zachowanie jest bardzo szczere, że śmierć pielgrzymów albo górników naprawdę bardzo go obchodziła i uważał za oczywiste, iż tak samo musieli nią być wstrząśnięci wszyscy, że ogłoszenie kilkudniowej żałoby jest w takiej sytuacji czymś bezdyskusyjnym.

Wiem, że w moich w ustach nie najlepiej to brzmi, ale Lech Kaczyński, choć właśnie on akurat nie deklamował o miłości i wrażliwości społecznej ani nie udawał trybuna ludowego, był głęboko przejęty losem prostych ludzi, owych "osób starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych ośrodków", nad którymi taką bezgraniczną wyższość czują polskie "elity", tym bardziej, im więcej mają słomy w butach.

I tym także - poza tym, że był mężem stanu, a nie tylko politykiem, i że urząd prezydenta RP potrafił sprawować w sposób godny - w szczególny sposób zasłużył na oddawane mu dziś przez tak wielu Polaków hołdy.

Rafał A. Ziemkiewicz


źródło informacji: FELIETONY INTERIA.PL

http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/komentarze/news/prezydent-ktory-nie-mial-luk-w-pamieci,1464402,6912
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Czw Kwi 15, 2010 5:29 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Koniec Polski Prawej


Ateistom jest, w pewnym sensie, łatwiej. Ateista, pytany o sens tragedii, może z przekonaniem stwierdzić, że nie ma ona żadnego sensu. Świat dla niego ma prawo być zbiorem przypadków, nie tworzących niczego, poza wszechogarniającym absurdem istnienia.

Chrześcijanin wierzy, że Zrządzenia Boskie mają sens, i choć wie także, iż ów sens z zasady wymyka się ludzkim próbom zrozumienia, nie może tych prób zaniechać. Nie może opędzić się od pytań − dlaczego Bóg na to pozwolił? Co ma z tego wynikać?

Nie znam odpowiedzi, jak nie zna jej nikt z nas.

Czuję tylko, że pod Smoleńskiem zakończyła się pewna Polska − czy może, marzenie o pewnej Polsce. Polska uosabiana przez niezłomną bohaterkę „Solidarności” Annę Walentynowicz, przez ostatniego prezydenta na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego i przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Katastrofa pochłonęła elitę tej formacji ideowej, która najwyższego dobra upatrywała w narodowej tradycji i historii. Która wysoko hierarchii wartości umieściła cnotę patriotyzmu, służbę państwu polskiemu, o które walczyło tyle poprzednich pokoleń, a które, podarowane współczesnym Polakom nagle wskutek niejasnego, podejrzanego „spisku elit”, nie stało się dla nich wspólnym dobrem tak powszechnie i bezwzględnie szanowanym, jak na to zasługuje.

Od dłuższego już czasu nękało nas przeczucie, że ta Polska musi odejść, przynajmniej na czas jakiś. Że w świecie zmierzchającego Zachodu wchodzącego w czas dekadencji i odrzucenia wartości, zatracającego swe cywilizacyjne zdobycze, zastępującego idee doraźnymi korzyściami, a demokrację medialną grą, także i w Polsce nie jesteśmy w stanie obronić pragnienia wielkości przed napierającym zewsząd rechotem. Ale zapowiadało się, że odchodzenie tej − nie umiem znaleźć innego słowa − „przedwojennej” Polski będzie równie mało efektowne, jak powolne pogrążanie się 97 konfederatów barskich z Pakości, o których śpiewał Jacek Kowalski, w śmierdzącym bagnie.

Urzędy Prezydenta RP, Rzecznika Praw Obywatelskich, prezesa Narodowego Banku Polskiego i prezesa Instytutu Pamięci Narodowej były ostatnimi placówkami Prawej Polski. Nie mam wielkich złudzeń co do ludzi, którzy teraz, po krótszym lub dłuższym (zależnie od tego, do jakiego stopnia każą im się liczyć z pozorami sondaże i interpretujący je pijarowcy) zajmą ostatnie brakujące im do pełnego zawłaszczenia kraju gabinety. Nie mam złudzeń co do ich systemów wartości, celów i braku skrupułów w ich osiąganiu. Nadchodzi czas drobnych cwaniaczków, „Rysiów” i „Grzesiów”, gardzących „dzikim krajem”, ale nie na tyle, żeby gardzić forsą, jaką da się w nim ukręcić. Drobnych cwaniaczków, gdzieś tam z dala sterowanych przez zagraniczne potęgi, bo przecież geopolityka próżni nie znosi.

Były już takie upadki w naszej historii. Z Bożą pomocą zdołaliśmy się z nich podnieść. Wierzmy, że zdołamy i tym razem. Być może straszliwy znak, który otrzymaliśmy, pomoże nam w tym. Bo nie umiem w sobie skrzesać naiwnej wiary ateistów, że ta tak pełna symboli śmierć nie ma żadnego sensu.

Tekst zamieszczony w najnowszym numerze "Gazety Polskiej" i dostępny również na portalu niezalezna.pl


http://rafalziemkiewicz.salon24.pl/171272,koniec-polski-prawej
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Tomasz Strzyżewski



Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 94

PostWysłany: Czw Kwi 15, 2010 6:23 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rafał Ziemkiewicz napisał:
Ateistom jest, w pewnym sensie, łatwiej. Ateista, pytany o sens tragedii, może z przekonaniem stwierdzić, że nie ma ona żadnego sensu. Świat dla niego ma prawo być zbiorem przypadków, nie tworzących niczego, poza wszechogarniającym absurdem istnienia.
[...]
Bo nie umiem w sobie skrzesać naiwnej wiary ateistów, że ta tak pełna symboli śmierć nie ma żadnego sensu.


"Naiwne" wyobrażenia Rafała Ziemkiewicza o tym, co ateiści (w każdym razie ci nienaiwni) rozumieją przez SENS ŻYCIA (RAZ uważa, że wierzą w to nawet), są z gruntu fałszywe. Głoszenie ich wprowadza w błąd ludzi wierzących.

TS
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Kwi 20, 2010 9:03 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

NASZ DZIENNIK Wtorek, 20 kwietnia 2010, Nr 92 (3718)


Cytat:

Z prof. Antonim Dudkiem, politologiem, historykiem, doradcą prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Anna Ambroziak

"Wolność i Prawda" - taki tytuł prezydent Lech Kaczyński nadał swojemu przemówieniu, które miał wygłosić podczas uroczystości katyńskich 10 kwietnia. Postulował przede wszystkim odtajnienie akt śledztwa w sprawie mordu katyńskiego sprzed 70 lat...
- Spodziewałem się, że pan prezydent takie właśnie rzeczy powie. O tym, że tak jak kłamstwo katyńskie było fundamentem PRL, tak prawda o Katyniu powinna być fundamentem współczesnej Rzeczypospolitej. Wskazuje to na zespół wartości, na których powinno być budowane nasze państwo. Zatem przede wszystkim na prawdę i wolność.
Uważam, że postulaty zgłoszone przez pana prezydenta powinny być podtrzymane przez stronę polską. Dlatego że niezależnie od tych wszystkich gestów strony rosyjskiej w związku z okolicznościami katastrofy pod Smoleńskiem, słowami wypowiedzianymi przez premiera Władimira Putina, a później przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, dalej niewyjaśniona pozostaje sprawa wszelkich archiwów związanych ze zbrodnią katyńską. Nie chodzi mi tu już nawet o te dokumenty, co do których (jak tzw. lista białoruska) nie wiemy, czy naprawdę się zachowały. Mam na myśli te archiwalia, co do których nie ma żadnych wątpliwości, że się zachowały. Chodzi o ponad 100 tomów rosyjskiego śledztwa utajnionych przez stronę rosyjską. Te dokumenty istnieją, są w tamtejszej prokuraturze i strona polska od 2004 roku, od kiedy umorzenie śledztwa nastąpiło, postuluje, aby nam je udostępniono. Jak dotąd - bezskutecznie. Sprawa pozostaje wciąż otwarta.

W jaki sposób rząd polski może domagać się ujawnienia tych akt?
- Zakończyły się już uroczystości pogrzebowe pary prezydenckiej. Zakładam, że w czasie spotkania z prezydentem Miedwiediewem sprawa ta została poruszona przez marszałka Bronisława Komorowskiego i premiera Donalda Tuska. Tu nie chodzi o żadne specjalne naciski ze strony polskiego rządu wobec władz Kremla. Chodzi natomiast o konsekwentne podtrzymywanie naszych postulatów, o których przypomniał prezydent Lech Kaczyński i których realizacji przez lata domagali się członkowie Rodzin Katyńskich i ci wszyscy, którym zależało na ujawnieniu prawdy o zbrodni. Dlatego byłoby absurdalne, gdyby w kontekście tej tragedii strona polska nie realizowała postulatów podnoszonych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i gdyby się z nich wycofała. Musimy konsekwentnie naciskać na Rosję poprzez mówienie o Katyniu.

W swoim przemówieniu Lech Kaczyński zaznaczył, iż prawda potrzebuje nie tylko słów, lecz także konkretów. Co jednak, gdy Kreml nie zrobi nic, by ujawnić dokumenty?
- Jeżeli Rosja tych dokumentów nadal nie będzie chciała nam udostępnić, będzie to znaczyło, że, niestety, mieliśmy do czynienia przez te ostatnie dni tylko i wyłącznie z przedstawieniem. Mam na myśli ten rzekomy przełom w relacjach polsko-rosyjskich. Nie domagamy się w końcu rzeczy niemożliwych. Trudno te wnioski uznać za wygórowane i nieuzasadnione. Nie narusza to bowiem żadnych bieżących interesów ekonomicznych i politycznych Rosji. Domagamy się tylko i wyłącznie ujawnienia prawdy o wydarzeniach sprzed 70 lat. Na Boga! To nie jest żądanie, które w jakikolwiek sposób naruszałoby interesy dzisiejszej Rosji!
Dlaczego akta śledztwa tej zbrodni nie mogą być ujawnione? Pytam w kontekście ostatnich wypowiedzi prezydenta Miedwiediewa, z których wynika, że wyraźnie odciął się on od zbrodni Stalina!

Polityka rosyjska to polityka niuansów. Sowieci nie zawahali się już wcześniej przed zrzuceniem winy na Niemców, co demonstrowali całemu światu. Nakaz rozstrzelania polskiej elity wydały najwyższe władze ZSRS: z woli Stalina decyzję podjął Ławrentij Beria, szef NKWD. A premier Putin to były oficer KGB, kontynuatorki NKWD...
- To prawda. Istnieje pewna nić między NKWD a obecną służbą bezpieczeństwa. Ale mimo wszystko rosyjskie służby specjalne, choć są dziś oskarżane o różne, bardzo niedobre rzeczy, to jednak nie na skalę takiej zbrodni, jakiej się dopuściło NKWD. Natomiast trzeba zaznaczyć, że przed katastrofą w Smoleńsku dyrektor rosyjskiego Instytutu Historii Rosyjskiej Akademii Nauk powiedział wprost, że dokumentów dotyczących zbrodni katyńskiej ujawniać nie należy, ponieważ znajdują się tam nazwiska bezpośrednich jej sprawców. A to przecież naruszałoby dobre imię potomków tych, którzy wykonywali egzekucje na polskich oficerach. Podkreślił też, że rozpaliłoby to na nowo nienawiść w stosunkach polsko-rosyjskich. Podkreślam: oni nie twierdzą, że tego nie zrobili, ale nie chcą ujawnić wszystkich szczegółów. Czyli właśnie nazwisk bezpośrednich sprawców zbrodni. Co prawda teoretycznie można byłoby sobie wyobrazić, że ktoś jeszcze żyje, ale szansa jest niewielka. Natomiast żyją ich dzieci i wnuki.

To jednak bardzo pokrętna argumentacja, przecież żyją też potomkowie zbrodniarzy niemieckich...
- No więc właśnie. Jeżeli znamy nazwiska oprawców z hitlerowskich obozów zagłady, tak samo powinniśmy znać i tamte nazwiska. Przecież nikt nie będzie wysuwał żadnych roszczeń, a tym bardziej kierował agresji na tych ludzi! Sądzę, że ten rosyjski upór związany jest z brakiem wystarczającego poziomu świadomości demokratycznej, pewnego poziomu kulturowego, który w Rosji ciągle się z trudem przebija w kwestii rozliczenia się z tamtymi krwawymi czasami.

Lech Kaczyński zaakcentował rolę ludzi szczególnie zasłużonych w walce o prawdę katyńską. Podkreślał iż to, co wiemy o tamtej zbrodni, to wielka zasługa Rodzin Katyńskich, które walczyły nie tylko o pamięć o swoich bliskich, ale przede wszystkim o pamięć i tożsamość Polski. Niestety, wielu z tych ludzi zginęło w katastrofie pod Katyniem...
- Jestem jednak przekonany, że znajdą się tacy, którzy dalej o tę prawdę - prawdę katyńską - będą walczyć. Zarówno owa zbrodnia sprzed lat, jak i ta katastrofa spowodowały w Polsce ogromny wstrząs. Teraz Katyń nabrał w naszym kraju szczególnego wymiaru. Nie był on przecież jedynym miejscem męczeństwa Polaków w latach II wojny światowej. Dziś jednak zyskał on drugie, równie wymowne znaczenie - nie będzie się nam kojarzył wyłącznie z II wojną światową, ale z tym, co się stało 10 kwietnia, czyli ze śmiercią wielu bardzo ważnych i oddanych Ojczyźnie ludzi. Przecież oni nie lecieli tam przypadkiem! Mam nadzieję, że nie powtórzą się już głosy takie jak niegdyś marszałka Stefana Niesiołowskiego, który próbował - być może w celu poprawy relacji polsko-rosyjskich - minimalizować rozmiary tej zbrodni. Myślę, że nikt rozsądny nie będzie już teraz dywagować, czy zbrodnia ta była ludobójstwem, czy nie. I że musimy zrobić wszystko, by tę sprawę wyjaśnić. Piłka jest teraz jednak po stronie rosyjskiej. Jednak czy zostanie odbita? Rzecz nie polega na tym, że kilkakrotnie wyświetlono w Rosji polski film o Katyniu, ale na tym, co Kreml zrobi teraz z dokumentami dotyczącymi zbrodni katyńskiej. Będzie to czytelnym papierkiem lakmusowym na to, czy władzom Kremla na ujawnieniu prawdy zależy.

Jak Pan postrzega tu rolę IPN?
- Myślę, że Instytut będzie kontynuował swoje zasadnicze cele. I że kierunek dotychczasowego działania zostanie utrzymany. Mam nadzieję, iż ewentualne spory polityczne nie zdołają sparaliżować pracy IPN w tej kwestii.

Dziękuję za rozmowę. "


http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100420&typ=po&id=po61.txt
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Maj 04, 2010 4:40 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Czas kończyć lustrację
Eliza Olczyk 04-05-2010,

Rz: Czy Bronisław Komorowski dobrze pełni obowiązki głowy państwa?
Bogdan Borusewicz, marszałek Senatu: Bardzo dobrze. Natychmiast po śmierci Lecha Kaczyńskiego przejął obowiązki i dokonał właściwego wyboru, mianując Jacka Michałowskiego p.o. szefa Kancelarii Prezydenta.

Był krytykowany za pośpiech.
- Słyszałem oczywiście te głosy krytyki, ale moim zdaniem marszałek w ten sposób pokazał, że polskie władze panują nad sytuacją. I nie tylko mówią, ale też podejmują decyzje. Myślę, że to uspokoiło tych ludzi, którzy byli w szoku i nawet zadawali pytania, co teraz będzie z Polską.

Czy był pan zaskoczony tłumami, które przychodziły przed Pałac Prezydencki i demonstrowały żałobę?
- Ludzie chcieli uczcić głowę państwa, parlamentarzystów, generałów. W tej katastrofie zginęło wielu moich przyjaciół. Z Lechem Kaczyńskim od dwóch lat mieliśmy ochłodzone stosunki, ale przecież przyjaźniliśmy się, byliśmy po imieniu, tak samo jak z jego żoną. Maria Kaczyńska na trzy dni przed śmiercią była na koncercie zorganizowanym w Senacie z okazji 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Bo parcie senatorów na wyjazd było tak wielkie, iż postanowiłem coś zrobić, żeby ich tu przytrzymać. Zginął Janusz Krupski, który był moim najbliższym przyjacielem od lat 70., gdy poznaliśmy się na KUL i zaczęliśmy od razu wymyślać, co zrobić, żeby obalić system komunistyczny. Człowiek niesamowicie skromny, jeden z kilkudziesięciu twórców naszej niepodległości. Przyjaźniłem się także z Arkadiuszem Rybickim. A pozostałych znałem dobrze albo bardzo dobrze.

Prosto z żałoby weszliśmy w kampanię prezydencką. Jaka ona będzie?
- Miałem obawy, że będzie ostra, co by nas kompromitowało. Bo cały świat nas podziwiał i szanował za tę jedność. Jeżeli teraz pokażemy piekielną kłótnię, to wszystko stracimy. Na szczęście nie zmierzamy w tym kierunku. Oprócz filmu „Solidarni 2010”, pokazanego w publicznej telewizji, o którym można powiedzieć, że był seansem nienawiści, nic się nie zdarzyło. Chyba następuje wyciszanie emocji.

Jak pan ocenia decyzję Jarosława Kaczyńskiego o kandydowaniu?
- Jego osoba co prawda kojarzy się z ostrymi starciami, co może budzić obawy o temperaturę kampanii. Ale myślę, że po takiej tragedii konfrontacja wyborcza będzie stonowana. Świadczy o tym fakt, że Joanna Kluzik-Rostkowska została szefem sztabu wyborczego.

Nie będzie ostrych spotów?
- Z całą pewnością nie. Znam Kluzik-Rostkowską. Nie będzie malowanym szefem, który pozwoli hasać różnym spin doktorom.

A czy popiera pan decyzję Komorowskiego o podpisaniu kontrowersyjnej nowelizacji ustawy o IPN?
- Miał pełne prawo do podpisania tej ustawy. Tym bardziej że za nią głosował.

Lech Kaczyński chciał odesłać tę ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Czy marszałek powinien brać to pod uwagę?
- Nie podoba mi się takie stawianie sprawy. Ostatnio rozgorzała dziwna dyskusja o testamentach osób, które zginęły w katastrofie pod Smoleńskiem. Mówi się o testamencie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który chciał odesłać tę ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Ale jest też inny testament, Arkadiusza Rybickiego, który był autorem tej ustawy i osobiście przekonywał mnie do rozwiązań przyjętych przez Sejm. Słyszałem też o testamencie Izabeli Jarugi-Nowackiej, która walczyła o równouprawnienie płci w polityce. Naprawdę przestańmy polemizować za pomocą testamentów.

Uważa pan, że to jest rodzaj szantażu moralnego?
- Nie chcę tego rozpatrywać w takich kategoriach.

Rybicki pana nie przekonał. Głosował pan przeciwko tej ustawie. Dlaczego?
- Bo jestem przeciwny uszczuplaniu kompetencji parlamentu i przekazywaniu ich gremiom, które nie są do tego powołane. Do tej pory wybór prezesa IPN leżał przede wszystkim w gestii Sejmu i Senatu. Teraz środowiska naukowe będą wybierały Radę IPN, a ona – prezesa. A to oznacza, że parlament traci wpływ na obsadę tego stanowiska, a na dodatek w Radzie IPN zapewne będą zasiadali sami naukowcy, co moim zdaniem wcale nie jest dobre.

Krytycy tej ustawy uważają, że środowiska uczelniane opierały się lustracji i dlatego nie powinny mieć wpływu na wybór władz Instytutu.
- Czas najwyższy, żebyśmy powoli kończyli lustrację. Jeżeli chodzi o elitę polityczną, to w zasadzie lustracja już dobiegła końca. Do polityki wchodzą ludzie w wieku trzydziestu kilku lat, a więc niepodlegający lustracji. A innych obywateli nie ma po co lustrować, bo ten proces jest jak śnieżna kula – jeżeli zaczniemy lustrować adwokatów, to powstaje pytanie, dlaczego nie notariuszy. A jak notariuszy, to dlaczego nie radców prawnych i tak dalej.

Komorowski wybiera się do Moskwy na uroczystości z okazji zakończenia wojny i zabiera generała Wojciecha Jaruzelskiego. Jak pan ocenia tę decyzję?
- Tak samo jak wcześniej, gdy taką deklarację złożył prezydent Kaczyński – niejednoznacznie. Z jednej strony bardzo źle oceniam Jaruzelskiego, bo wiem, jak się zachowywał w czasach PRL. Co prawda doprowadził do Okrągłego Stołu, ale nie zrobił tego, żeby władzę przekazać, tylko żeby ją utrzymać. A że sytuacja rozwinęła się inaczej, bo po drugiej stronie znaleźli się ludzie sprawni, inteligentni i przewidujący, to już nie jego zasługa. Z drugiej strony w takich sprawach jak wysiłek Polaków w czasie II wojny światowej głowa państwa powinna się starać, żebyśmy byli jednomyślni. Więc rozumiem decyzję Komorowskiego.

Pan by nie zabrał generała?
- Ja odmówiłem udziału w Okrągłym Stole dlatego, że nie chciałem podać ręki Jaruzelskiemu i Kiszczakowi. Dlatego to byłaby dla mnie bardzo trudna decyzja.

Po tragedii pod Smoleńskiem zupełnie zmieniła się postawa Rosjan wobec Katynia...
- Katastrofa była jak katalizator, jeżeli chodzi o stosunek władz Rosji do Katynia. Ale chcę zaznaczyć, że poprawa stosunków z Rosjanami zaczęła się dużo wcześniej. Z moim odpowiednikiem Siergiejem Mironowem, przewodniczącym Rady Federacji, spotkałem się po raz pierwszy w 2006 r., kiedy stosunki były kompletnie zamrożone. Od tego czasu odbyło się już dziesięć spotkań, a 18 maja odbędzie się Drugie Forum Regionów w Warszawie. No i ogromne znaczenie miało, że Rosjanie byli gospodarzami uroczystości 7 kwietnia. Bo Katyń to jest problem rosyjski. My, Polacy, dawno już wszystko wiemy na ten temat.

Czy to, co się dzieje w Rosji wokół sprawy Katynia, upublicznienie w Internecie dokumentów o tym mordzie, emisja filmu w telewizji państwowej, może być początkiem rosyjskich rozliczeń ze stalinizmem?
- Tak uważam. Polski Katyń jest początkiem odrywania się samych Rosjan od stalinizmu. A to oznacza, że elity rosyjskie chcą iść w kierunku demokratycznej Rosji.

Czy ten proces rozliczeń może zostać zatrzymany?
- Nie sądzę, bo już rozpoczęła się dyskusja na ten temat w społeczeństwie. Następny krok to budowa cmentarzy. Bo to jednak jest dziwne, że w Katyniu jest tylko polski cmentarz, a na rosyjskich grobach – zostało tam zamordowanych 8 tysięcy Rosjan – las. Byłem w kilku takich miejscach i wszędzie jest tak samo. Przy każdym dużym mieście była dacza NKWD, gdzie rozstrzeliwano ludzi. Pod Petersburgiem leży 47 tysięcy rozstrzelanych. I tylko prywatne groby i wstążki na drzewach. A przecież pamięć o represjach z czasów stalinizmu w tych ludziach tkwi. Mironow opowiedział mi kiedyś, jak jego dziadka rozstrzelano w 1937 roku. Najpierw go rozkułaczono, odbierając 12 ha. Zamieszkał na skraju wsi, myśląc, że będzie miał spokój, ale po roku go rozstrzelano.

W Rosji panuje teraz klimat sprzyjający wydobywaniu tej pamięci?
- Tak. Wiceprzewodniczący Rady Federacji Aleksander Torszyn, który przyjechał na pogrzeb wicemarszałek Krystyny Bochenek, opowiedział mi, że w dniu katastrofy, 10 kwietnia rano wyjechał poza Moskwę i – jak sam twierdzi – coś go popchnęło do Kozielska. Wszedł do cerkwi, gdzie byli więzieni polscy oficerowie rozstrzelani w Katyniu. W tej cerkwi dowiedział się o katastrofie i uznał, że to był znak. Nie wiem, czy to był właśnie znak, ale ważne, że on o tym mówi. Jest to paradoks, ale polski Katyń może wzmocnić demokratyczną Rosję.


http://www.rp.pl/artykul/107684,470534_Czas_konczyc_lustracje.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pią Maj 07, 2010 8:42 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
2010-05-07 09:29
Wojna polsko-polska

Wchodzimy w kolejną fazę konfliktu, który w swej najnowszej postaci od 2005 r. skutecznie zatruwa polskie życie publiczne. Od 1990 r. wiadomo, że nic nie wyzwala takich emocji wśród nas jak powszechne wybory prezydenckie. Przez najbliższe tygodnie media, a w ślad za nimi nasi znajomi, sąsiedzi, a nawet przypadkowo spotkani ludzie będą od nas wyciągać deklaracje poparcia dla jednego z dwóch kandydatów (reszta jak wiadomo już się nie liczy), a następnie wyrażać swoją aprobatę bądź oburzenie naszym stanowiskiem.

Co w tym dziwnego? Pozornie nic, bo przecież demokracja opiera się na sporze i konflikcie, które rozstrzyga się w końcu drogą głosowania. Rzecz jednak w tym, że wielu z nas przywiązuje do wyborów prezydenckich zbyt wielką wagę, nadając im rangę totalnej wojny kulturowej i światopoglądowej. Rwą się stare przyjaźnie, przerywana jest trwająca od lat współpraca, ludzie skaczą sobie do oczu rzucając wyzwiska pod adresem kandydatów, których widzieli tylko w telewizji. POpaprańcy piętnują PiSuary i odwrotnie. A wszystko to w imię opanowania urzędu, którego realna władza jest naprawdę niewielka i sprowadza się głównie do trzymania relatywnie słabego hamulca w postaci prezydenckiego weta.
Najbardziej irytujące jest właśnie to przekonanie przedstawicieli obu walczących obozów, że od tego kto wprowadzi się w lipcu do pałacu prezydenckiego zależy przyszłość Polski. Nie od tykającej od lat bomby demograficznej, ukrywanego od dawna przez kolejne rządy stanu finansów publicznych, zrujnowanej służby zdrowia, anachronicznego szkolnictwa czy nawet zapaści na kolei. To wszystko są problemy równie nudne i nierozwiązywalne, co wtórne wobec rzekomego problemu Polski nr 1, czyli czy gospodarzem pałacu zostanie pan BK czy JK.

Mam w tej sprawie inne zdanie. Ze wszystkich (skądinąd też przecenianych) powszechnych wyborów prezydenckich jakie mieliśmy od 1990, właśnie te najbliższe wydają mi się najmniej istotne. Polska polityka pogrążyła się już bowiem doszczętnie w odmętach całkowicie jałowego, równie destrukcyjnego co symbolicznego konfliktu, a smoleńska tragedia odegrała w tym niestety rolę betonu wiążącego zwaśnione obozy polityczne mocniej niż jakikolwiek inny budulec.


http://antoni.dudek.salon24.pl/178954,wojna-polsko-polska
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Czw Maj 13, 2010 8:28 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Józef Piłsudski – Lech Kaczyński


75. rocznicę śmierci Józefa Piłsudskiego specjalnie dla Czytelników "Super Expressu" (z 12 maja 2010) Polskę po śmierci Marszałka i prezydenta Lecha Kaczyńskiego porównuje prof. Antoni Dudek

"Super Express": - 75 lat temu zmarł Józef Piłsudski. Jego chorobę ukrywano przed społeczeństwem. Ta śmierć była więc dla Polaków zaskoczeniem, tak jak w przypadku Lecha Kaczyńskiego.
Prof. Antoni Dudek: - Porównywać oba te wydarzenia można na pewno pod jednym względem. Zarówno Piłsudski, jak i Lech Kaczyński budzili olbrzymie emocje. Ich działalność i śmierć dzieliła Polaków na zadeklarowanych zwolenników i przeciwników tych postaci. Zarówno wtedy, jak i dziś byli ludzie szczerze przeżywający żałobę jak i ci, którzy - nawet nie manifestując swojej negatywnej oceny - nie włączali się w ten nastrój.

- W obu przypadkach pogrzeb na Wawelu wzbudził kontrowersje. Ten przed 75 laty większe, wspierane przez Kościół. Ten niedawny - części mediów, wyborców i polityków.
- Stosunek hierarchii Kościoła katolickiego do Piłsudskiego był jednoznacznie krytyczny. Marszałek dwukrotnie zmieniał wyznanie, a faktycznie był agnostykiem. Lech Kaczyński manifestował zaś swój katolicyzm bardzo zdecydowanie. Dziś żyjemy w micie marszałka Piłsudskiego jako Ojca Narodu, otoczonego powszechnym szacunkiem. Tymczasem taki obraz nigdy nie był prawdziwy. Popierała go połowa społeczeństwa. Druga połowa uważała za dyktatora i uzurpatora, który siłą przejął władzę. Obu polityków różniło bardzo wiele. Piłsudski był jednak dyktatorem, który rządził Polską przez 9 lat, a Lech Kaczyński demokratycznie wybranym prezydentem bez większych szans na reelekcję.

- W pamiętnikach z tamtych lat opisywane są wielogodzinne kolejki do trumny Piłsudskiego. Porównania reakcji społecznej narzucają się same.
- Oczywiście. Proszę jednak pamiętać, że za nieuszanowanie żałoby i wyrażanie niechęci do Piłsudskiego można było wówczas dostać "po gębie". Dziś takie osoby spotkała najwyżej krytyka społeczna. Kontekst tamtej żałoby był jednak inny. Pewne zachowania żałobne w przypadku takich postaci są zaś podobne. Także śmierci prymasa Wyszyńskiego czy Jana Pawła II

Śmierć Piłsudskiego wywołała dekompozycję obozu sanacji. Konsekwencje tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego wydają się wręcz odwrotne.
- Lech Kaczyński był jednym z dwóch przywódców słabnącego obozu. I w takim przypadku śmierć przywódcy powoduje naturalne wzmocnienie na fali żałoby i współczucia. Śmierć Piłsudskiego, człowieka, na którym opierała się cała władza, powoduje rozejście się grupy, w której znajdowali się ludzie o bardzo różnych poglądach. Od socjalistów do konserwatystów.

- Podkreśla pan różnice, ale nastroje, które wyniosły ich do władzy, były podobne. W 1926 i w 2005 roku głoszono potrzebę sanacji państwa, krytykowano korupcję i zawłaszczenie kraju przez partyjniactwo. Niezależnie od przejęcia władzy poprzez przewrót majowy, jego hasła były odpowiedzią na zapotrzebowanie społeczne.
- To prawda, ale to jednak ma olbrzymie znaczenie, czy obok haseł naprawy kraju i jego instytucji ktoś uzyskuje poparcie większości wyborców - jak Kaczyński, czy też przegania legalny rząd i prezydenta dzięki kilku dywizjom wojska. Konwencja retoryczna w obu tych przypadkach była podobna. Wydaje mi się jednak, że samą retoryką Piłsudski demokratycznie władzy jednak by nie przejął.

- Po śmierci Piłsudskiego pojawiła się legenda, ugruntowana także przez sposób, w jaki go żegnano. Teraz część publicystów mówi o "nowym micie prawicy" w przypadku legendy Lecha Kaczyńskiego. Na ile jest to uzasadnione?
- Trudno już dziś przesądzać, co się stanie z legendą Kaczyńskiego. Ciekawa jest natomiast legenda Piłsudskiego. Zrodziła się bowiem tak naprawdę w schyłkowej fazie PRL. Cztery lata budowy kultu Marszałka po jego śmierci zawaliły się po przegranej wojnie 1939, kiedy nie tyle jego, co cały obóz sanacji obwiniano za klęskę. Oczywiście dziś wiemy, że ktokolwiek by Polską rządził, to nie zdołałby przeciwstawić się agresji Niemiec i Związku Radzieckiego. Wówczas ludzie byli jednak rozczarowani. I potem dopiero dyktatura komunistyczna, czyniąc z wieszania psów na Piłsudskim jedną z podstaw swojej propagandy, doprowadziła do odrodzenia tej legendy. Kult był tym większy, im bardziej była odrzucana. I III Rzeczpospolita przejęła ten kult po latach 80.

Mówi pan o zrodzeniu tego kultu w schyłkowym okresie PRL. Po klęsce wrześniowej mówiono jednak także, że zawiedli następcy marszałka Piłsudskiego, a nie on sam.
- Gdyby Piłsudski dożył 1939 roku, jako głównodowodzący to on musiałby kapitulować i to na pewno zaszkodziłoby jego legendzie. Z tego punktu widzenia na pewno jego mitologia miała szczęście, że umarł kilka lat przed wojną. Jako historyk nie jestem najlepszy w przewidywaniu przyszłości. Nie wiem, co stanie się z legendą Kaczyńskiego. Nie sądzę jednak, by musiała być poddana tak dramatycznemu egzaminowi, jak w przypadku Piłsudskiego.

Rozmawiał Mirosław Skowron


http://antoni.dudek.salon24.pl/181200,jozef-pilsudski-lech-kaczynski

=======================================

W wywiadzie zabrakło mi jednak podstawowego stwierdzenia - analogia Piłsudski - Kaczyński jest trafna gdy idzie o głębokość podziałów w społeczeństwie, które wywołał każdy z tych polityków oraz gdy idzie o "królewski" pogrzeb na Wawelu. Natomiast jest zupełnie fałszywa gdy idzie o zasługi dla Polski.

Józef Piłsudski to jeden z kilku zaledwie twórców niepodległego państwa, otoczony legendą jeszcze przed odzyskaniem niepodległości i to przede wszystkim ten heroiczny okres jego życia (plus pierwsze lata niepodległości, 1918-1922, gdy stał na czele państwa jako jego Naczelnik, czyli de facto prezydent) uzasadnia jego kult.

Lech Kaczyński w okresie walki o niepodległość był działaczem średniego szczebla, związanym najpierw z tymi, którzy chcieli socjalizm poprawiać, a potem z ruchem związkowym. Także w wolnej Polsce przez długi czas pozostawał na uboczu wielkiej polityki, występując u boku polityków z głównego, okrągłostołowego nurtu (Wałęsa, Buzek), który to nurt obciąża się główną odpowiedzialnością za mizerię 21 lat Trzeciej Niepodległości. Politykiem pierwszego planu był Lech Kaczyński faktycznie przez pięć lat, po nieoczekiwanym i przypadkowym zwycięstwie w wyborach prezydenckich (na co złożyło się kilka czynników, jak afera Rywina, mit szeryfa z czasów udziału Lecha Kaczyńskiego w rządzie AWS oraz poparcie Andrzeja Leppera dla kandydata PiS przed drugą tura wyborów). W ocenę prezydentury 2005-2010 nie chcę tu wchodzić szerzej - m.zd. była ambitna, gdy idzie o cele i mizerna, gdy idzie o realne efekty.

W każdym razie gdy idzie o zasługi dla Polski porównywanie Lecha Kaczyńskiego z Józefem Piłsudskim jest całkowicie chybione i nieuprawnione. I to w cytowanym wyżej wywiadzie powinno być wyraźnie powiedziane.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Maj 17, 2010 6:53 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Rafał Ziemkiewicz

Unia Demokratyczna: reaktywacja!

Każdemu zdarza się czasem palnąć coś głupiego. Osoby publiczne mają ku temu więcej szans od innych. Ale talent, jaki w dziedzinie gaf, wpadek, nietaktów i braku wyczucia wykazuje Bronisław Komorowski, jest po prostu niewiarygodny. Do wyborów jeszcze miesiąc z drobnym hakiem, ale już dziś można powiedzieć, że Platformersów chyba porąbało, żeby wystawiać do wyborów człowieka, przy którym przysłowiowy słoń w składzie porcelany może uchodzić za wzór wyrobienia.

Gdyby rozmowa p.o. prezydenta z Grzegorzem Miecugowem krótko po katastrofie, jeszcze w czasie trwania żałoby, nie miała miejsca w niszowej TVN-24, tylko przed szerszym audytorium, palnięcie, że "polityka nie rządzi się współczuciem" (w odpowiedzi na sugestię, że PO powinna być powściągliwa w obsadzaniu stanowisk po ofiarach katastrofy) zakończyłoby kampanię tak samo, jak sławne podanie przez Wałęsę nogi Kwaśniewskiemu. Po takiej wpadce w sztabie kandydata powinny się rozdzwonić wszystkie możliwe alarmy, a on sam winien być wzięty na natychmiastowe szkolenie w powstrzymywaniu się od gadania na głos wszystkiego, co akurat ślina na język przyniesie. Ale gdzie tam, nie minęło wiele, a podpisując ustawę o IPN, wyjaśnił Komorowski, że "gdyby Lech Kaczyński chciał ją odesłać do Trybunału, to by to zrobił", choć jako Marszałek Sejmu wie najlepiej, iż ustawę tę przekazał śp. prezydentowi w przeddzień tragedii. A zaraz potem na wiadomość, że miejsce katastrofy pozostaje niezabezpieczone i rzeczy osobiste ofiar (a także, jak się potem okazało, szczątki ludzkie i ważne części samolotu) walają się w błocie, oznajmił p.o. prezydenta, by nie rozbić wielkiego problemu "z tego, że oto gdzieś znaleziono kawałek ubrania".

Ale to był dopiero początek. Każdy potencjalny sukces umiejętnie zamienia "drogi Bronek" we wpadkę. Pojechał do Moskwy - wystarczało nic nie robić, stać, reprezentować i zbierać punkty - przyszło mu do głowy zażartować, że ostatni raz Polacy defilowali tu 400 lat temu. Rosjanie na jego szczęście postanowili udać, że nie zauważyli, ale gdyby zauważyli, skandal byłby straszliwy. Podsunięto mu pomysł, marketingowo znakomity, zwołania Rady Bezpieczeństwa Narodowego - ośmieszył się, pokazując, że wiedzę o tym, co zwołuję, zaczerpnął z wikipedii. Dostał od Tuska jego pamiątkowy szaliczek - dowcipnie obraził przed kamerami "centusiów" z Krakowa i Poznania, tak zupełnie bez sensu, bo mu akurat przyszedł świetny żart do głowy.

Media tradycyjnie lizusowskie względem PO stają na uszach, żeby tuszować kolejne tryknięcia swego ulubieńca, choć nieszczęsne "irasiad" Kaczyńskiego młóciły miesiącami. Ale w nieskończoność się to udawać nie może.

Tym bardziej, że na niezgrabność kandydata nakłada się fuszerka jego, pożal się Boże, sztabu. Nie wiadomo, co gorsze, gdy Komorowski mówi sam, czy gdy w jego imieniu mówią inni. Szef sztabu z "kandydatem specjalnej troski", kolega-wicemarszałek z "rozwódką" Martą Kaczyńską, nie wspominając już o Bartoszewskim - którego kolejne wyborcze wystąpienia sprawiają, że hasłem przewodnim tej kampanii staje się "zabierz dziadkowi mikrofon".

I właśnie postępowanie komitetu p.o. prezydenta i kandydata na prezydenta PO z "człowiekiem roku" "Gazety Wyborczej" jest kluczem do zrozumienia, co się dzieje. Jest to oczywiście postępowanie krańcowo niegodne, odrażające - wziąć czcigodnego nestora, i dla politycznego skonsumowania jego wspaniałego życiorysu podpuszczać go do wygadywania haniebnych, kompromitujących go obelg. Elementarna przyzwoitość nakazywałaby spuścić zasłonę milczenia na skutki oczywistej w tym wieku demencji i powstrzymać się od ich nagłaśniania. Jeśli coś zasługuje w tych wyborach na miano "politycznej nekrofilii", to właśnie takie cyniczne granie zasłużonym staruszkiem. Ale to nie pierwszy taki wypadek - czyż nie identycznie eksploatowano do ostatniego tchu Marka Edelmana? Proszę sprawdzić, jak cynicznie wykorzystywano go propagandowo w ostatnich latach życia.

Otóż bowiem sabat w warszawskich Łazienkach, który miał pokazać Komorowskiego jako polityka łagodnego i dążącego do pojednania, a pokazał go jako zakładnika stada agresywnych oszołomów (widzieć minę Tuska, gdy drugi oszalały z nienawiści starzec, Wajda, ogłaszał "wojnę domową" - po prostu bezcenne) był imprezą już nie Platformy Obywatelskiej, ale wprost - nieboszczki Unii Demokratycznej. I pokazał wszystko to, co sprawiło, że ta partia w swych kolejnych wcieleniach została przez Polaków zmieciona ze sceny politycznej.

Nie wiem, czy lider PO już sobie z tego zdaje sprawę (sądząc po wspomnianej minie, tak) ale w Pałacu na Wodzie zobaczył koniec swojej formacji, może jeszcze nieprędki, ale nieuchronny. Unia Wolności, z której uciekł, wbijając nóż w plecy Geremkowi, dopada go teraz i dusi w miłosnym uścisku. Lepiej by było dla niego, gdyby wszystkie te "autorytety moralne" popierały kogokolwiek innego. Ale salon nie ma nikogo innego. A ponieważ autentycznie kipi od nienawiści do Kaczyńskiego i trzęsie się ze strachu przed nim, będzie popierać Platformę z całych sił, tak, jak umie, będzie ją popierać tak mocno i długo, aż przekona wszystkich, że PO to kolejna reinkarnacja udecji - kolejna partia nadętych, zarozumiałych mędrków, szczerze gardząca ciemnym motłochem, za który uważa 90procent społeczeństwa.

Tusku, musisz...

Rafał A. Ziemkiewicz


http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/unia-demokratyczna-reaktywacja,1479415,2789
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pią Maj 21, 2010 2:46 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Może nieco za daleko posunięte gdybania, ale pytanie i wątpliwości - trafne:

Cytat:
Rafał Ziemkiewicz

Tajemnica was zdradza
Piątek, 21 maja (09:29)

(...)
Najważniejsza, sensacyjna wręcz wiadomość w ogóle na konferencji nie została powiedziana. Dziennikarze znaleźli ją potem w rozdanych materiałach. To kwestia nie wyłączonego do niemal ostatniej chwili autopilota.

Zdaniem niektórych, ma to dowodzić w sposób niezbity winy nieżyjącego już pilota, na którego uporczywie zwalana jest - niekiedy w imię zupełnie nieskrywanych racji geopolitycznego pragmatyzmu - odpowiedzialność za całe nieszczęście.

Zdaniem ludzi obeznanych z lotnictwem, znaczy to jednak coś zupełnie innego. Że załoga samolotu wcale nie lądowała, dokonywała dopiero wstępnego zniżenia. Zatem - że po prostu nie zdawała sobie sprawy, na jakiej faktycznie znajduje się wysokości.

Z tego logicznie płyną tylko dwa wnioski: albo pilot i cała załoga byli skończonymi amatorami, którzy popełnili dziecinny i kompromitujący ich błąd, albo byli zmyleni co do najistotniejszych parametrów lotu.

Mógł ich zmylić błąd kontroli lotów, na przykład podanie nieprawdziwych danych co do ciśnienia atmosferycznego na płycie lotniska, albo błąd przyrządów pokładowych. Ten z kolei mógł być spowodowany zakłóceniami powodowanymi przez jakieś działające w okolicy urządzanie - zakłócenia przypadkowe, bądź, nie można tego w świetle posiadanej wiedzy ani potwierdzić, ani wykluczyć, świadome.

Całe śledztwo oddano w ręce rosyjskie, łamiąc w tym celu prawo i post factum uznając samolot specjalnego pułku wojskowego za maszynę cywilną. Nadzoruje je komisja, która - jako certyfikująca i lotnisko smoleńskie, i zakłady remontujące niedawno samolot - orzeka we własnej sprawie, oraz prokurator, który swej całkowitej dyspozycyjności wobec Putina dowiódł w sławnych procesach politycznych i postępowaniach przeciwko opozycjonistom.

O staranności w zbieraniu poszlak i dowodów wystarczająco wiele mówi pozostawienie na miejscu katastrofy jednego z paneli aparatury pokładowej.

Co jednak niepokoić musi najbardziej, to obsesyjna tajemnica, jaką okrywane są szczegóły śledztwa. Być może są powody, dla których "czarne skrzynki" muszą jeszcze pozostawać w Moskwie, ale na pewno nie ma powodu, aby nie ujawnić już teraz zawartych na nich zapisów, choćby tylko ich części, jeśli nie zostały dotąd do końca odcyfrowane.

Nie ma żadnego racjonalnego powodu, żeby ukrywać źródła danych o parametrach lotu, poprzestając jedynie na tym, co komisja już opracowała, zinterpretowała i uznała za stosowne pokazać.

Ta obsesyjna tajność jest nie tylko po stronie rosyjskiej. Rząd polski dysponuje trzecią, nadprogramową "czarną skrzynką", która znajdowała się w samolocie. Dysponuje także zdjęciami satelitarnymi przebiegu katastrofy, które przekazali Polsce sojusznicy z NATO. One także są ukrywane.

Dlaczego?

Powtórzę: nie ma żadnego uczciwego powodu. Tajemnica śledztw uzasadniona jest tam, gdzie są podejrzani, którzy wiedząc, iż śledztwo jest na ich tropie, mogliby zyskać wskazówkę, jak je mylić, jak zacierać tropy, które dowody zniszczyć. W tym wypadku taki czynnik nie występuje. Jeśli nawet ujawniono by tylko część rozmów załogi samolotu z wieżą, w niczym to nie zaszkodzi odcyfrowywaniu reszty. A jeśli rządowi zależy na ucięciu spekulacji, to właśnie ujawnienie tego, co już wiadomo, ucięłoby je najskuteczniej.

Niestety, nie sposób wskazać innego powodu utajniania danych niż obawa przed prawdą. Tajemnica, jak wiele razy to bywało w czasach "realnego socjalizmu", paradoksalnie, demaskuje tych, którzy ją narzucają. Kto się tej prawdy boi i dlaczego?

Rafał A. Ziemkiewicz


http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/tajemnica-was-zdradza,1481874,2789
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Nie Cze 13, 2010 11:58 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Z bloga Antoniego Dudka:

Cytat:
Liczą się tylko dwaj kandydaci

Z prof. Antonim Dudkiem, politologiem i historykiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, o prezydenckiej kampanii wyborczej rozmawia Paweł Stachnik

- Jak Pan sądzi: czy kampania prezydencka przez cały czas będzie tak niemrawa jak dotychczas, czy ma szansę się ożywić?
- Moim zdaniem do samego końca będzie inna niż kampanie, które obserwowaliśmy dotąd, co jednak nie znaczy, że się nie rozwinie. Mam wrażenie, że usłyszymy mniej ostrych słów. Zwłaszcza po inauguracji komitetu honorowego Bronisława Komorowskiego w Łazienkach, która została odebrana fatalnie nawet przez zwolenników Platformy. Po takim starcie entuzjaści Komorowskiego będą się nieco hamować w atakach na Jarosława Kaczyńskiego. Pytanie, czy druga strona wytrzyma, zwolennicy Kaczyńskiego często przecież nie przebierali w słowach... Tak więc na razie mamy do czynienia z sytuacją, w której zawodowi politycy są słodcy jak miód, bo zrozumieli, że ludzie właśnie tego oczekują. Natomiast tzw. autorytety wspierające (zwłaszcza po stronie Komorowskiego) jeszcze tego nie zrozumiały. Pamiętajmy jednak, że kampania będzie tak wyglądała do 20 czerwca. Natomiast co nastąpi po pierwszej turze, naprawdę trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że sytuacja przypomina garnek z gotującą się wodą, na którym podskakuje pokrywka. Para nie wysadziła jeszcze pokrywki i do 20 czerwca raczej nie wysadzi, bo wszyscy gotujący rozumieją, że to może im zaszkodzić. Nie jestem natomiast pewny, czy pokrywka nie wyleci w powietrze po tej dacie, bo pod spodem drzemią jednak potworne emocje, jedynie przytłumione smoleńską katastrofą. Nadzieje, że to wydarzenie zmieniło styl polskiej polityki, są złudzeniem, ono zmieniło tylko na krótko wyborczą retorykę. Mam wręcz wrażenie, że polaryzacja polityczna, wyraźna już przed Smoleńskiem, po tej tragedii jeszcze bardziej się pogłębiła.

- Kampania jest specyficzna, bo upływa w cieniu katastrofy. Jak Pan sądzi: czy to paradoksalnie nie jest jej zaleta, bo walka wyborcza nie będzie aż tak brutalna jak zwykle?
- Są różne formy brutalności. Mam wrażenie, że kampania jest brutalna, ale w trochę inny sposób. Jest mniej twarda na poziomie wystąpień głównych graczy i gracze ci najprawdopodobniej nie będą otwarcie się atakować. Natomiast ich zwolennicy, zwłaszcza ci stojący dalej od liderów, będą jednak używać bardzo ostrego języka. Po drugie, najbardziej boję się tego, co nastąpi już po 4 lipca, tzn., że strona, która przegra, bardzo źle to przyjmie i mogą wtedy nastąpić wydarzenia, które jeszcze bardziej pogorszą stan debaty publicznej. Mam odczucie, że oba główne obozy, niezależnie od tego, co pokazują sondaże, są przekonane o swoich szansach na zwycięstwo. Tymczasem sondaże wskazują wprawdzie wyraźną przewagę Komorowskiego, ale jest pytanie, na ile ludzie ukrywają swoje prawdziwe przekonania, no i jaka będzie dynamika zmian w nastrojach. Przypomnę, że w 2005 r. Donald Tusk wygrał pierwszą turę wyborów, po czym przegrał drugą. Nie odrzucam sondaży i jestem przekonany, że w obecnej chwili Bronisław Komorowski jest faworytem, ale Jarosław Kaczyński wcale nie stoi na straconej pozycji.

- Rozmawiamy tylko o Komorowskim i Kaczyńskim. A pozostali kandydaci?
- Pozostali kandydaci zostaną zmarginalizowani i będzie to marginalizacja być może nawet silniejsza niż w 1995 r., kiedy mieliśmy podobną polaryzację między Wałęsą a Kwaśniewskim. Przypomnę, że obaj główni pretendenci dostali wtedy powyżej 30 proc. głosów w pierwszej turze, a trzeci - Jacek Kuroń - 9 proc. Cała reszta kandydatów została daleko z tyłu. Nie wykluczam, że w tych wyborach sytuacja może się powtórzyć, tzn., że główni pretendenci zdobędą w pierwszej turze grubo ponad 30 (a może nawet 40) proc., a reszta będzie miała mocno poniżej 10 proc. Wydaje się, że głównym kandydatem do trzeciego miejsca pozostaje Grzegorz Napieralski, bo Waldemar Pawlak nie jest w stanie przezwyciężyć swojego negatywnego wizerunku. Ważne tutaj będzie zachowanie młodych wyborców. Głównym walorem Napieralskiego jest właśnie wiek, jest przecież sporo młodszy od wszystkich poważnych kandydatów. Dla młodzieży to może być argument. A zatem być może czeka nas pewna powtórka z wyborów 1995 r. Przypomnę, że najwyższą frekwencję w historii III Rzeczypospolitej mieliśmy właśnie w drugiej turze wyborów prezydenckich w 1995 r. Do urn poszło wtedy 68 proc. uprawnionych.

- Jakie zalety i wady ma, według Pana, Jarosław Kaczyński?
- Jarosław Kaczyński w porównaniu z Bronisławem Komorowskim ma nieporównanie większy elektorat negatywny, a to jest szczególnie ważne w drugiej turze wyborów. Marian Krzaklewski zdecydowanie przegrał w 2000 r., bo miał ogromny elektorat negatywny. Podobnie Lech Wałęsa w 1995 r., kiedy to 44 proc. Polaków mówiło, że zagłosuje na każdego, tylko nie na niego. Z kolei negatywny elektorat Kwaśniewskiego wynosił wtedy znacznie mniej, bo jedenaście procent. I to jest główny problem Kaczyńskiego. Oczywiście swoim nowym wizerunkiem człowieka spokojnego, wyciszonego i stonowanego Kaczyński próbuje ten elektorat negatywny zmniejszyć. Jego przeciwnicy próbują z kolei z całych sił podważać wiarygodność przemiany.
Podobnie jak elektorat negatywny jest piętą achillesową Kaczyńskiego - doświadczenie w debatach telewizyjnych stanowi jego największy atut. Nie mam tu na myśli debaty z ostatnich wyborów z Donaldem Tuskiem, ale np. debatę z Adamem Michnikiem z 1990 r., w której świetnie sobie poradził, i szereg innych potyczek telewizyjnych. Komorowski nigdy w takim spektaklu nie uczestniczył i to jest jego słabość. Przecież debata z Radosławem Sikorskim była tak naprawdę pseudodyskusją. Będzie się musiał do niej solidnie przygotować, bo jego ostatnie publiczne wypowiedzi pokazały, że nie do końca sobie zdaje sprawę, iż to, co uchodziło mu bezkarnie jako marszałkowi, nie przystoi już jako kandydatowi na prezydenta. Nie może też w ogóle się nie odzywać, choć w ostatnim czasie próbowano zastosować taką właśnie taktykę i zamiast Komorowskiego wypowiadał się Tusk. Inna sprawa, że Jarosław Kaczyński też mówi bardzo oszczędnie. Jednak obydwaj kandydaci będą musieli w końcu spotkać się w studiu telewizyjnym.

- Jaka koncepcja kampanii Kaczyńskiego jest, według Pana, słuszniejsza? Wyciszona, propagowana przez sztab wyborczy, czy bardziej ofensywna, postulowana przez część działaczy PiS?
- Moim zdaniem rację ma sztab. Gdyby w tej chwili zmieniono koncepcję, zwolennicy Komorowskiego mogliby powiedzieć: - A nie mówiliśmy? Kaczyński nie potrafił wytrzymać nawet do wyborów i już pokazuje swoje agresywne oblicze! Prezes PiS nie ma więc już teraz wyjścia. Wybrany został pewien model kampanii, który symbolizuje Joanna Kluzik-Rostkowska jako szefowa sztabu i trzeba go konsekwentnie realizować, przynajmniej do 20 czerwca. Pytanie brzmi, co zrobić po pierwszej turze. Tutaj ważna będzie wspomniana debata telewizyjna i sposób jej poprowadzenia. Na pewno nastąpią próby wyprowadzenia obu kandydatów z równowagi, bo od słynnej debaty telewizyjnej Wałęsy z Kwaśniewskim wiemy dobrze, że ten, kogo uda się zdenerwować, przegrywa. Tego doświadczył w 2007 r. Jarosław Kaczyński podczas starcia z Donaldem Tuskiem, kiedy zgromadzona w studiu publiczność, popierająca Platformę, swoim hałaśliwym zachowaniem skutecznie utrudniała mu możliwość koncentracji. Oczywiście, błąd popełnił też jego sztab, bo to on powinien był wynegocjować liczbę osób zasiadających na widowni i dopuszczalne sposoby ich zachowania. Bez wątpienia będą też próby wyprowadzenia z równowagi Bronisława Komorowskiego, tym bardziej, że nie wiemy, jak zachowuje się, kiedy jest zdenerwowany. Rozwścieczonego Kaczyńskiego widzieliśmy wielokrotnie, Komorowskiego nigdy. A dla wielu ludzi taki widok może okazać się szokujący i wpłynąć na wyborczą decyzję.

- Jakie jest znaczenie tych wyborów?
- Te wybory wcale nie są takie ważne, jak nam się wydaje. Po pierwsze, dlatego, że rola prezydenta w polskim systemie politycznym nie jest aż tak istotna, jak się uważa. Po drugie, sądzę, że obydwaj ci politycy mieli już w przeszłości istotny wpływ na bieg spraw państwowych i bilans ich dokonań jest rozczarowujący. Generalnie mam wrażenie, że oba wielkie obozy, które zdominowały naszą scenę polityczną, nie potrafią Polski skutecznie zmieniać. Po pięciu latach od wielkiej zmiany polegającej na tym, że lewica została skierowana do opozycji, a centroprawica zaczęła dominować na scenie politycznej, bilans nie wygląda najlepiej. Oczywiście, konsekwencje wyborów prezydenckich będą znaczące dla układu sił między PO i PiS, bo gdy wygra je Komorowski, to Platforma będzie kontrolować wszystkie ośrodki władzy. Wbrew histerycznym głosom nie doprowadzi to jednak do dyktatury, bo przerabialiśmy to już w przypadku SLD, a potem w przypadku PiS-u. Teoretycznie zaletą takiej sytuacji może być nawet pewna spójność władzy. Rządzący nie bardzo mają bowiem wówczas na kogo zwalać, że przeszkadza im w pracy i reformowaniu państwa. Pamiętajmy jednak, że polski ustrój jest wadliwy i nawet, gdy wygra Komorowski, to niebawem usłyszymy o jego szorstkiej przyjaźni z Donaldem Tuskiem. Pierwsze sygnały tego padły już podczas debaty z Sikorskim. Pojawiły się wtedy pytania o ograniczenie kompetencji prezydenta, co lansował Tusk. Zgodził się z tym Sikorski, a Komorowski, o dziwo, stwierdził, że nie jest to potrzebne. Oczywiście, trudno powiedzieć, że taki konflikt ma wyłącznie złe strony. Korzystny dla państwa może być fakt, że niechętny prezydent będzie kontrolował rząd w zakresie np. polityki zagranicznej czy obronnej. Poza wetem nie może niczego zrobić, a jego weto jest odrzucalne. Nie jest też więc prawdą stwierdzenie, że gdy prezydentem zostanie Jarosław Kaczyński, to kompletnie sparaliżuje pracę rządu. Unikajmy skrajnych poglądów, głoszących, że gdy wygra Komorowski, to będziemy mieli dyktaturę, a gdy wygra Kaczyński, dojdzie do nieustannego konfliktu.

- Jaka wobec tego powinna być, Pańskim zdaniem, pozycja prezydenta? Silniejsza, słabsza, taka jak jest teraz?
- Na pewno najgorsza jest taka jak dzisiaj. Postuluję większą spójność władzy wykonawczej w Polsce i nie uważam, że grozić to będzie dyktaturą. Są, jak wiadomo, dwa najbardziej rozpowszechnione, demokratyczne modele ustrojowe: system prezydencki i parlamentarno-gabinetowy. Dla Polski bardziej racjonalny wydaje mi się ten drugi. Byłoby na niego większe przyzwolenie klasy politycznej, ale też wymagałby odebrania społeczeństwu igrzysk w postaci powszechnych wyborów prezydenckich. Bo jak długo prezydent będzie wybierany w wyborach powszechnych, tak długo będzie miał na tyle silną legitymację, by móc wpływać na scenę polityczną rangą swojego urzędu. Musi więc zostać zmieniony sposób wyłaniania prezydenta, tak by wybierało go Zgromadzenie Narodowe, jak to się dzieje w większości krajów europejskich. Jestem zatem za systemem parlamentarno-gabinetowym z bardzo mocną rolą premiera. Proszę zwrócić uwagę, że mieliśmy dotychczas trzech prezydentów i wszyscy walczyli z premierami. Lech Wałęsa w sposób otwarty, Aleksander Kwaśniewski w sposób bardziej zakamuflowany, Lech Kaczyński znów bardziej otwarcie. Jednak to nie ci politycy są winni - winny jest system. A za chwilę możemy mieć kolejną odsłonę tego starcia, tym razem na linii Komorowski - Tusk.

„Dziennik Polski” z 11 czerwca 2010 r
.


http://antoni.dudek.salon24.pl/193482,licza-sie-tylko-dwaj-kandydaci
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Pon Cze 14, 2010 1:07 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Ziemkiewicz dla Fronda.pl: Moja mikroodezwa wyborcza

Gdybym miał swoje wyborcze przesłanie zredagować tak krótko, aby dało się rozesłać je esemesem, brzmiałoby ono: „Nie kieruj się sondażami, głosuj na tego, kto jest ci najbliższy. Mniejsze zło zdążysz wybrać w drugiej turze”.

Nie powiem, przy czyim nazwisku zamierzam zakreślić krzyżyk 20 czerwca. To moja słodka tajemnica; a może raczej gorzka, w każdym razie, zachowuję to dla siebie. Mogę powiedzieć tyle, że będzie to jeden z tych ośmiu kandydatów, którym sondaże nie dają szansy wejścia do drugiej tury. Wybiorę go po pierwsze dlatego, że uważam go za człowieka i polityka uczciwego, po drugie dlatego, że głosi najbliższe mi poglądy, a po trzecie, a może to jest właśnie po pierwsze, dlatego, że nie zgadzam się na podzielenie Polski pomiędzy dwa dwory (bo przecież nie partie) będące w zasadzie prywatną własnością dwóch polityków, którzy wpasowawszy się w podział kulturowy polskiego społeczeństwa, nie są w stanie wyartykułować różniących się od siebie w jakiś istotny sposób programów politycznych. Co zresztą o tyle nie ma znaczenia, że i tak się ogłaszanymi na wybory programami wcale potem nie kierują.

Uleganie presji, że „trzeba” głosować na nie-Tuska albo nie-Kaczyńskiego legitymizuje zaś zawłaszczenie Polski przez duopol polityków, którzy, w przeciwieństwie do przywódców w starych demokracjach, nie zawdzięczają swej dominującej pozycji połączeniu w szeroką koalicję nurtów odzwierciedlających rozmaite aspiracje wyborców. Oni po prostu zlikwidowali konkurencję, każdy po swojej stronie, i tym samym odebrali nam głos, pozostawiając jedynie prawo wzięcia udziału w plebiscycie, którego z nich bardziej nie lubimy.

Owszem, jeden z głównych kandydatów jest mniejszym złem od drugiego. Jeśli zostanie wybór tylko pomiędzy nimi dwoma (fakt, że Donald Tusk posługuje się w tych wyborach swego rodzaju awatarem, pomijam jako mało istotny) trzeba będzie rozstrzygnąć, czy chcemy mieć na sumieniu oddanie Polski bez reszty pod władzę jednej sitwy, czy prezydenta dalekiego od doskonałości, ale przynajmniej mogącego tę sitwę przyblokować w jej najbardziej bezczelnych i szkodliwych poczynaniach. Ale na razie wybór mamy większy.

Argument, że trzeba głosować na mniejsze zło od razu, bo inaczej „tamten” wygra już w pierwszej turze, jest idiotyczny i dowodzi tylko tego, jak straszną krzywdę wyrządzono Polsce wycofując ze szkół naukę liczenia. Jeśli kandydat, którego nie chcemy, ma więcej niż połowę zwolenników, to przecież wygra i tak, bez względu na to, komu damy swoje poparcie.

Ale to wcale nie znaczy, że nasz głos nie będzie się liczyć. Choć znaczy niewiele, to jednak coś może. Może nieco zmienić tę chorą scenę polityczną. Może pokazać, że są Polacy, którzy chcą czegoś innego niż Tusk i Kaczyński. Mogą pomóc wyrosnąć politykom dającym nadzieję, że kiedyś będziemy mieli szansę głosować na większe dobro, a nie tylko na mniejsze zło.

Zawsze to coś. Nie marnujmy tego.
Rafał A. Ziemkiewicz

Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej".


http://www.fronda.pl/news/czytaj/ziemkiewicz_dla_fronda_pl_moja_mikroodezwa_wyborcza
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Ireneusz Głażewski



Dołączył: 15 Sty 2009
Posty: 382

PostWysłany: Pon Cze 14, 2010 2:45 pm    Temat postu: o i właśnie Odpowiedz z cytatem

potwierdza się tylko, że słabsze umysły (czyli większość społeczeństwa Exclamation ) nie mogą pojąć, że jak ktoś skrytykuje jakiś gest Komorowskiego to nie musi być wcale zwolennikiem PiSu, a gdy ktoś inny źle oceni wystąpienie Kaczyńskiego to wcale nie znaczy, że zapisał się do PO
RAZ potrafi wg mnie najtrafniej spośród polskich dziennikarzy wskazywać co jest rozsądne, a co nie jest
wydaje mi się, że nieco bliżej mu obecnie do PiS niż PO, ale jeszcze bliżej (programowo) do UPR-u, ale kładę to wszystko na karb Jego zamiłowania do fantastyki Wink
zatem jeśli popełnił 1 słabszy artykuł nie należy osądzać Go nieprzychylnie i oDsądzać od zdrowych zmysłów, tylko lepiej napisać, że artykuł był słaby, albo że mamy inne zdanie a to każdemu wolno...

a teraz analiza: skoro jeden z tych 8-iu to kto...?
z pewnością ani Ziętek, ani Lepper i trudno się spodziewać wsparcia Napieralskiego przez Ziemkiewicza
po namyśle skreślam Olechowskiego i Pawlaka, choć pierwszy nie skrzywdzi gospodarki, a drugi jest znacznie bardziej mocarny rozumem niż wówczas gdy pierwszy raz pokazał się społeczeństwu...i od razu został Pierwszym Ministrem
ok, ale jednak nie oni...
publicysta mierzy precyzyjniej i dobrze pamięta kto nabroił w przeszłości i ile...
zostają zatem: JK-M, Jurek, Morawiecki
ci trzej najbliźsi są również ===> mnie Laughing
~~ gdyby RAZ chciał poprzeć JK-M chyba by się z tym nie ukrywał tak długo; pamietamy, że był w UPR-ze i gdyby bardzo chciał pewnie byłby vickiem w tej partii w dawnych czasach
coś jednak sprawiło, że drogi się rozeszły, a nie słyszałem, aby się zeszły i znam prominentnych ludzi, którzy odeszli z UPR-u i nie chcą tam wrócić
chyba jednak ===> NIE
~~Morawiecki ma niezłą przeszłość, ale wygląda trochę na zagubionego we współczesnej polityce gościa
niepodległóść, niepodległością, ale Ziemkiewicz ma oczekiwania wolnorynkowe, a tu kandydat nie spełnia tych oczekiwań
~~zostaje Marek Jurek i sądzę, że otrzyma ten Głos... a na drugim miejscu wskazałbym na JK-M

kogo zatem dziennikarz Rzepy poprze w drugiej turze...?
moim zdanie Kaczora, o ile do drugiej tury dojdzie
...mam nadzieję, że nie Twisted Evil

_________________
ka?dy ?piewa razem z nami:
"precz, precz, precz z komunistami"
Jakub Sienkiewicz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Nie Cze 27, 2010 10:15 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
[b]W szeregach SLD nic się nie zmieniło. To nadal partia z rodowodem komunistycznym, z silnym betonem postkomunistycznych działaczy Kaczyński ryzykuje dużą stratę[/b]

Z dr Ewą Rzeczkowską z Katedry Historii Najnowszej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego rozmawia Paulina Jarosińska

Zaskoczyła Panią deklaracja Jarosława Kaczyńskiego na temat zaprzestania definiowania lewicy jako postkomunistycznej?
- Niewątpliwie Grzegorz Napieralski otrzymał bardzo dużą część głosów w pierwszej turze wyborów, blisko 14 procent, tj. prawie 2 miliony głosów. Ta liczba może przesądzić o zwycięstwie pozostałych kandydatów w drugiej turze. Choć nie przeszedł do drugiej tury, jest w centrum zainteresowania obydwu kandydatów. Wyborcy Napieralskiego nie mają obecnie swojego kandydata, muszą wybrać między Jarosławem Kaczyńskim a Bronisławem Komorowskim. Część tego elektoratu na drugą turę może w ogóle nie pójść, a pozostała część może zagłosować tak, jak będzie się jej podobać, niezależnie od tego, co lider SLD powie, a myślę, że nie zajmie żadnego stanowiska. Ale elektorat Grzegorza Napieralskiego, co by nie mówić, jest proweniencji postkomunistycznej.

Wypowiedź prezesa PiS świadczy o radykalnym zwrocie w lewo?
- W ogóle w ostatnich dniach można zauważyć, że polska scena polityczna jest mocno lewicowa, bo takie poglądy deklaruje zarówno Bronisław Komorowski, jak i Jarosław Kaczyński. Moim zdaniem, jest to niewątpliwie walka polityczna, a umizgi w kierunku SLD są zagraniami kampanijnymi. Rodzi się tylko pytanie, czy przyniosą one Jarosławowi Kaczyńskiemu więcej korzyści, czy raczej strat. Odnosi się to również do Bronisława Komorowskiego. Trudno znaleźć właściwą odpowiedź. Moim zdaniem, przyniosą więcej strat Kaczyńskiemu.

PiS od początku starało się utrzymywać wizerunek partii, która w zdecydowany sposób odnosi się do sprawy rozliczenia z przeszłością komunistyczną (sprzeciw wobec nowelizacji ustawy o IPN). Czy ukłony w stronę Napieralskiego, abstrahując od medialnej otoczki, oznaczają koniec silnej opozycji parlamentarnej dla lewicy, która przecież swoją genezę ma w komunistycznej PZPR?
- Według mnie, Kaczyński dużo ryzykuje, mówiąc o swojej lewicowości, dlatego że jego wyborcy, którzy w dużej części z lewicą nie mają nic wspólnego, mogą nie zechcieć na niego zagłosować. To zniszczy jego wizerunek, jak Pani powiedziała, silny i wyrazisty, wizerunek twardego przywódcy o jasnych poglądach na przeszłość, na PRL. Moim zdaniem, te wypowiedzi Kaczyńskiego o tym, że postkomunistów już nie ma, że są tylko działacze lewicowi, jak i wypowiedź Girzyńskiego dotycząca Józefa Oleksego, mogą mu przynieść niewiele korzyści, a właściwie duże straty.

Jak pozyskiwanie w ten sposób głosów wyborczych może wpłynąć na ewentualną prezydenturę Jarosława Kaczyńskiego?
- Niewątpliwie prezydent Lech Kaczyński postawił sobie za jeden ze swoich kanonów przywrócenie polityki historycznej. Uważam, że była to jedna z silniejszych stron jego prezydentury. Mam nadzieję, że kandydujący na urząd prezydenta Jarosław Kaczyński będzie kontynuował politykę swojego brata. Sam prezes PiS to właśnie deklarował. Czy nastąpi rehabilitacja ludzi związanych z komunizmem? Myślę, że jest to już niemożliwe. To proces nieodwracalny. Warto tu choćby przywołać pracę IPN, historyków związanych z tym instytutem. Powstała ogromna liczba prac, które mają na celu odkłamywanie najnowszej historii Polski. Wierzę, że dzieło zmarłego tragicznie Janusza Kurtyki znajdzie swoich młodych kontynuatorów, a Jarosław Kaczyński będzie te działania wspierał. Liczę na to jako historyk.

W publicznym dyskursie funkcjonują już tezy, jakoby po katastrofie w Smoleńsku trzeba było zmienić retorykę na bardziej koncyliacyjną. Ta zmiana może oznaczać porzucenie pamięci o przeszłości?
- To bardzo trudne pytanie. Ja nie jestem zwolenniczką zmian, jeśli chodzi o retorykę, bo to nie świadczy o szczerości kandydata. Jak powiedziałam wcześniej, to jest retoryka kampanijna, tylko na użytek kampanii wyborczej. Uważam, że wyborcy Jarosława Kaczyńskiego chcieliby widzieć swojego kandydata jako silnego przywódcę, który wierzy w siłę własnych poglądów. Takiego Jarosława Kaczyńskiego Polacy zobaczyli przy grobie zmarłego brata. Po tragedii w Smoleńsku Polacy zjednoczyli się wokół rodziny zmarłej pary prezydenckiej, a tamta sytuacja wzbudziła w Polakach współczucie i poparcie dla Jarosława Kaczyńskiego. Moim zdaniem, błędem było odejście od tamtego nastroju i zmiana retoryki na obecną.

Powróćmy jeszcze do kwestii zdobywania głosów Grzegorza Napieralskiego; ostatnio od członków PiS i samego prezesa można usłyszeć o elementach programowych, które łączą obydwu kandydatów.
- Ostatnio zarówno ze strony Bronisława Komorowskiego, jak i Jarosława Kaczyńskiego można usłyszeć, że mają poglądy lewicowe. Obydwaj zapraszają lidera SLD do rozmów, dziękowali mu podczas wieczoru wyborczego. Bronisław Komorowski zadeklarował, że ma wiele zbieżnych poglądów z Napieralskim, jak parytety czy kwestia refundowania zapłodnienia pozaustrojowego. A Jarosław Kaczyński powołuje się na wspólnotę poglądów w kwestiach socjalnych. Moim zdaniem, wyborcy Napieralskiego zagłosują tak, jak im się będzie podobało. Te głosy mogą się rozłożyć na obydwu kandydatów, ponieważ ludzie często nie kierują się programem kandydata.

Czy można powiedzieć, że SLD zmienił twarz, wystawiając Napieralskiego?
- Wystawienie Napieralskiego, kandydata młodego, było chwytem reklamowym, żeby zdobyć elektorat młodych ludzi. Moim zdaniem, w szeregach SLD nic się nie zmieniło. To nadal partia z rodowodem komunistycznym, z silnym betonem postkomunistycznych działaczy, co widać choćby w podpieraniu się przez Napieralskiego prezydentem Kwaśniewskim. Twierdzę, że wybór Napieralskiego to tylko chwyt marketingowy.

Do jakiego elektoratu może odwoływać się Kaczyński, by nie wchodzić w alianse z lewicą?
- Te umizgi do Napieralskiego mogły namieszać w głowach części elektoratu Kaczyńskiego. Sam Kaczyński powinien raczej odwołać się do ludzi jeszcze niezdecydowanych, jak równi7śeż do własnego elektoratu, by go zmobilizować. Duża część społeczeństwa nie poszła na wybory, więc do niej powinien skierować się prezes PiS.

Dziękuję za rozmowę.


http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100626&typ=po&id=po41.txt
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Czw Lip 15, 2010 9:28 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Marek Magierowski w Rzepie:
Cytat:

Od ‘przyjaciół Rosjan’ do ‘ruskiej trumny’

Utrata wiarygodności jest dla każdej partii i każdego polityka koszmarną perspektywą. Wygląda na to, że Prawo i Sprawiedliwość ściąga właśnie na siebie to nieszczęście. Dobrowolnie i ochoczo.

Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” obarcza polityczną odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską rząd PO. Joachim Brudziński chce, by premier Donald Tusk na trwałe zniknął z polskiej polityki, bo zostawił ciało Lecha Kaczyńskiego „w błocie i w ruskiej trumnie”. Rzecznik Klubu Parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak oburza się, że Bronisław Komorowski chce usunąć krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego, i przypomina, że PRL też likwidowała symbole religijne. Jacek Kurski uważa, że ten nowy język PiS jest zrozumiały, bo przez ostatnie trzy miesiące w sprawie 10 kwietnia panowała „cenzura”.

Problem polega na tym, że dzięki tej „cenzurze”, dzięki zmianie retoryki i łagodniejszemu wizerunkowi Jarosław Kaczyński zdobył nowych wyborców, odzyskał wielu zniechęconych i został wywindowany do poziomu 47 procent poparcia w drugiej turze wyborów prezydenckich. PiS ma zaś w sondażach już tylko kilkuprocentową stratę do PO zamiast 25-procentowej, jak jeszcze kilka miesięcy temu.

Jednak Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy uznali, że skoro ta taktyka się sprawdza, to trzeba ją… natychmiast zmienić. Że skoro media zaczynają się przyzwyczajać do nowej twarzy PiS, należy im przypomnieć starą. Że skoro wcześniej mówiło się o końcu wojny polsko-polskiej, to dziś warto mówić o zbrodniczej polityce rządu Tuska. A po „Przesłaniu do Rosjan” trzeba koniecznie wprowadzić do debaty publicznej sformułowanie „ruskie trumny”.

Oto najprostsza droga do utraty wiarygodności. A w polityce brak wiarygodności to grzech śmiertelny. Podobnie jak brak kompetencji. O ile jednak nieudolność można przykryć skutecznym marketingiem (co od trzech lat świetnie udaje się Platformie), o tyle odbudowanie zaufania w społeczeństwie jest zadaniem dużo trudniejszym. Jeśli przed przyszłorocznymi wyborami do parlamentu Kaczyński znów zacznie „łagodnieć”, nikt mu nie uwierzy.

A jeśli wciąż będzie „twardy”, jego partia dostanie 25 procent „twardych” głosów.

I przegra z kretesem.

Rozumiem rozgoryczenie Jarosława Kaczyńskiego. Podzielam jego zdanie co do skandalicznie prowadzonego śledztwa. W sprawie katastrofy smoleńskiej należy zadawać pytania i domagać się wszelkich wyjaśnień. Jednak coraz bardziej widać, że niektórym politykom nie chodzi o prawdę. Chodzi o ostateczne wdeptanie wroga w ziemię. Część Platformy już znalazła winnego w osobie Lecha Kaczyńskiego, który na rauszu miał zmusić pilotów do lądowania we mgle. Według radykałów z PiS winny jest Donald Tusk. Tertium non datur.

Kaczyński daje dziś pożywkę wszystkim tym krytykom, którzy twierdzili, że żadnej przemiany nie było. Jeśli jest w tym jakiś genialny zamysł polityczny prezesa PiS, to mój skromny intelekt go nie ogarnia.


http://blog.rp.pl/magierowski/2010/07/14/od-%E2%80%9Eprzyjaciol-rosjan%E2%80%9D-do-%E2%80%9Eruskiej-trumny%E2%80%9D/

Na uwagę zasługuje milczenie głównych pro-PiSowskich dziennikarzy Rzepy. Wildstein tylko jednym zdaniem skomentował wychwalanie przez Kaczyńskiego reżimu Gierka, Semka obecne nawet nie zająknie się, że Kaczyński znowu zaczyna "przeginać" a w kampanii wyborczej cynicznie okłamał wyborców opowiadając o swojej przemianie...

Ech, etos dziennikarzy...

A raczej ludzi, o mentalności politruków (w mojej ocenie) zwanych dziennikarzami.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sob Lip 24, 2010 12:24 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

W Rzepie przynajmniej redaktor naczelny powoli trzeźwieje...

Cytat:
Droga ku przepaści
Paweł Lisicki 23-07-2010,

Budowany z trudem w czasie kampanii prezydenckiej wizerunek Jarosława Kaczyńskiego jako przywódcy umiarkowanego, całkiem się załamał.

Uderza mnie nieznośna przewidywalność takiego rozwoju sytuacji. Od momentu, kiedy Bronisław Komorowski powiedział w rozmowie dla „Gazety Wyborczej” o potrzebie przeniesienia krzyża sprzed pałacu, wszystko potoczyło się jak w precyzyjnie napisanym scenariuszu. List protestacyjny Zbigniewa Ziobry, posłanka Jolanta Szczypińska gotowa przykuwać się łańcuchami do krzyża, senator Zbigniew Romaszewski porównujący Komorowskiego do Kiszczaka, Joachim Brudziński, który nagle wychynął z czeluści i obwieścił, że ciało prezydenta znalazło się w ruskiej trumnie. A na koniec musiał zabrać głos, donośniej niż wszyscy inni, Jarosław Kaczyński. I powiedzieć, że zwolennicy przeniesienia krzyża są niczym Zapatero. Gdyby ktoś potrzebował dowodów na to, że odruchy Pawłowa działają, politycy PiS dostarczyliby ich aż nadto.

Takiego zachowania nie usprawiedliwiają prowokacje Palikota. Tak, też z trudem znoszę insynuacje na temat śp. Lecha Kaczyńskiego, te rzekomo zadawane w dobrej wierze pytania o to, czy przed odlotem nie był pijany albo niekończące się sugestie, że zastraszył pilotów. Tak jakby prezydent posiadał realną, a choćby i pośrednią władzę nad nimi. Zwolennicy tezy o naciskach prezydenckich odwołują się do przypadku gruzińskiego, ale nie zauważają, że pokazuje on coś całkiem innego. Pilot, który odmówił spełnienia prośby prezydenta, został nagrodzony! Więc owszem, próba uwikłania nieżyjącego prezydenta w winę to coś ohydnego. Tylko co z tego?

Czy odpowiedzią mają być słowa Antoniego Macierewicza o zbrodni pod Smoleńskiem? Albo obrona krzyża jako pomnika wystawionego rzekomo poległemu prezydentowi? Który ma być znakiem „pełnej prawdy o Smoleńsku”? Tak jakby w tej pełnej prawdzie, o której mówią politycy PiS, mieściło się coś więcej niż to, co jednak wiemy z dotychczasowej prawdy: że lotnicy byli źle przeszkoleni, że nie powinni startować i lądować, że organizatorom zabrakło wyobraźni, a katastrofa była smutnym rezultatem mieszaniny zuchwalstwa, blagi, bałaganu z polskiej strony oraz niekompetencji po rosyjskiej? Wydaje się, że wiadomo wystarczająco dużo, żeby domagać się dymisji Bogdana Klicha oraz osób odpowiedzialnych za szkolenia w armii.

Zamiast tego słyszę Jarosława Kaczyńskiego, który twierdzi, że kto ataków na nieżyjącego prezydenta nie łączy z katastrofą „ma jakieś kłopoty z myśleniem”. Ale owo „połączenie” musiałoby prowadzić do tezy, że katastrofa została ukartowana przez atakujących prezydenta, w domyśle rząd. Przecież to absurd. Przyjęcie tej tezy to pójście drogą ku przepaści. W polityce nie wolno być zakładnikiem emocji.


http://www.rp.pl/artykul/512749.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> SPRAWY BIEŻĄCE Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4 ... 10, 11, 12  Następny
Strona 3 z 12
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum