Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna polonus.forumoteka.pl
Archiwum b. forum POLONUS (2008-2013). Kontynuacją forum POLONUS jest forum www.konfederat.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

W. Gauza - Czyją drogą poszedł Andrzej Czuma ... ?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> "LEWA WOLNA, CZYLI NIE TRZEBA GŁOŚNO MÓWIĆ
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sob Kwi 04, 2009 7:46 pm    Temat postu: W. Gauza - Czyją drogą poszedł Andrzej Czuma ... ? Odpowiedz z cytatem

Cytat:

Czyją drogą poszedł Andrzej Czuma i jego apostołowie

W związku z 30. rocznicą powstania Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO) ukazało się w PRL-bis kilka wywiadów jednego z założycieli ROPCiO, Andrzeja Czumy. Nie znałem treści tych wywiadów do chwili, kiedy to zrobiło się dużo szumu wokół A.Czumy w związku z jego nominacją na stanowisko ministra sprawiedliwości w styczniu br.

Tytuły tych wywiadów, dotąd nigdzie nie kwestionowane, są efektowne i szumne:
„Myśleliśmy o wolnym państwie” ( http://www.polonus.mojeforum.net/temat-vt364.html?postdays=0&postorder=asc&start=0 ),
„Wolna i niepodległa Polska, to dla nas nagroda” ( http://www.polonus.mojeforum.net/temat-vt357.html?postdays=0&postorder=asc&start=0 ),
„Poszliśmy własną drogą” ( http://www.polonus.mojeforum.net/temat-vt679.html?postdays=0&postorder=asc&start=0 ).
My, my, my... To znaczy - kto?!

Gdyby Andrzej Czuma trzymał się tematu i myśli zawartej w tytułach, nie byłoby zapewne powodu do kwestionowania jego wypowiedzi i treści. Tak się jednak nie stało. Czuma wykorzystał tu okazję do napaści na kilka osób, aby oczerniając ich, wybielić siebie. Na czarnym tle białe momenty widać zawsze jaskrawiej. W wywiadach tych używa też złodziejskiej metody odciągnięcia uwagi publiczności od własnych niezbyt chlubnych działań, wołając „Łapaj złodzieja!” Wymierza przy tym ciosy wybranym osobom z Ruchu Obrony i Konfederacji Polski Niepodległej, nie licząc się z nikim i z niczym. Współprzyjaciół, dzięki którym stał się głośny i zarazem kimś w opozycji politycznej w PRL, przedstawia w negatywnym świetle i obrzuca ich oskarżeniami o agenturalność i współpracę z SBecją. Wymieniany jest tam jednym tchem Andrzej Szomański, Andrzej Mazur i Leszek Moczulski obok Pawła Mikłasza, z którym Czuma współpracował przeciw tym trzem pierwszym.

Tak się składa, że miałem kontakt i współpracowałem w latach 1977 – 1982 z wieloma czołowymi działaczami ROPCiO a potem KPN, jak np. z Tadeuszem Jandziszakiem z Wrocławia. Ale tych osób, których Czuma nie kopie, nie będę tutaj wymieniał.

Nie pozwala mi przejść spokojnie obok tego chuligańskiego zachowania to, że Czuma kopie ludzi leżących (od dawna w grobie) i nie mogących się bronić. Chodzi mi głównie o A. Szomańskiego i A. Mazura. Ale nie tylko o nich. Również o tych, co żyją, jak np. L. Moczulskiego i innych.

Prawdopodobnie nie zabierałbym głosu w związku z wymienionymi wystąpieniami propagandowymi A. Cz., gdyby ten nie robił przy tej okazji ze mnie (W. Gauzy), Fr. Wilka z Londynu, W. Dembskiego z Australii, J. Mroczkowskiego z Kanady i wielu innych osób – durniami i skończonymi idiotami, którzy dali się nabrać na współpracę z „agentami SB”. Tak Andrzej Czuma odwdzięczył się za pomoc jaką otrzymał ode mnie i od Jachowicza z Oslo.

W wywiadzie udzielonym Wojciechowi Muszyńskiemu a zatytułowanemu „Poszliśmy własną drogą” A. Cz. mówi, że – cytuję: „Największymi naszymi pomocnikami byli: Andrzej Jachowicz – mój kolega z sekcji koszykówki w Legii, oraz Bolesław Gauza, którzy mieszkali w Norwegii”. Wszystko się tu zgadza. Tylko że nie Bolesław, ale Władysław Gauza. I obaj nadal są w Norwegii: ś. p. A. Jachowicz z powodu choroby w grobie, natomiast W. Gauza nadal żyje na powierzchni i ma się dobrze. Jeżeli Czuma zakładał, że w ciągu tych 30 lat wszyscy powymierali i nikt już nie zakwestionuje jego kłamstw, to się pomylił.

To, co najbardziej uderza w wywodach A. Cz., to kategoryczność i niezwykła pewność siebie w wymierzaniu ciosów i wyrokowaniu o winie wybranych osób, które nie poszły za Czumą na stracenie w czerwcu 1978 r., kiedy rozbijał rozwijający się i dobrze zapowiadający Ruch Obrony PCiO.

Interesujące jest przy tym, że w parze w przedstawianiu niedawnych przyjaciół L. Moczulskiego, A. Szomańskiego i A. Mazura w negatywnym świetle, broni A. Czuma zawzięcie KORu i stojących za nim ludzi, którzy przedtem kopali jego i jego przyjaciół. Sam zresztą oznajmia, że się przytulał do KORu i Kuronia przed powstaniem ROPCiO, ale został odepchnięty. Przytulony zaś został po czerwcu 1978 r., kiedy okazał się przydatny do osłabienia i zniszczenia konkurenta politycznego – potencjalną przeszkodę na drodze do Magdalenki i okrągłego stołu.

W swym nachalnym wybielaniu siebie drogą oczerniania innych, Czuma świadomie i bezlitośnie przekręca fakty i maluje zdarzenia tak, aby wszystko wyszło na jego korzyść. Kłamie w żywe oczy i łże bez skrupułów. A w swym zacietrzewieniu w wielu momentach bełkocze bez związku. Jako przykład niech posłuży następujące twierdzenie: „Kwestię praw człowieka wiązaliśmy od początku z chrześcijańską koncepcją człowieka i nauką społeczną Kościoła katolickiego. Już po kilku tygodniach istnienia KOR wiedzieliśmy, że komunistom udał się pewien socjotechniczny zabieg propagandowy. Grupą dominującą w KOR byli ludzie, którzy kiedyś należeli do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, niektórzy z nich żywili jeszcze złudzenia co do obłędnej ideologii zwanej socjalizmem. Widzieliśmy, że duża część społeczeństwa przyjęła podsuwane przez propagandę komunistyczną twierdzenie – KOR to jedna z grup partyjnych, która będzie wspierać jakąś frakcję w łonie PZPR w jej walce o władzę. Tworzony przez nas Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela adresował swoją zachętę do działań na rzecz niepodległości do tych ludzi, którzy brzydzili się widokiem pezetperowskich koterii i nie mieli ochoty słuchać o socjalizmie z ludzką twarzą.”

A zatem, już po paru tygodniach od powstania KORu, Czuma i parę innych osób wiedziało, że komunistom coś „się udało” wyciągnąć na niekorzyść KORu. I że to propaganda komunistyczna podsunęła twierdzenie, iż za KOR kryje się jedna z grup partyjnych. Ale między tymi twierdzeniami Czuma sam twierdzi to, co rzekomo miało być obrzydliwą propagandą komunistyczną. Tu muszę zaniechać dalszego komentowania gadania Czumy. Z tak sformułowanym wywodem polemizować się nie daje w żaden sposób. Czuma tutaj po prostu bredzi. Można by jeszcze tu postawić pytanie: Jeżeli „komuniści” narzucili pewnej części społeczeństwa coś, to co to było? Prawda, czy kłamstwo? I dalej: Jeżeli komuniści, to którzy? Ci, co byli u władzy, czy ci, którzy odpadli na kolejnych zakrętach w biegu rozstawnym do tej władzy po 1956 i 1968 roku i potem stali murem za KOR i DiP-em, dobijając się do władzy? I to Czuma twierdzi wiele lat po „Magdalence” i „okrągłym stole”! Tutaj nasuwa się pytanie: Co A. Cz. robił w latach 1987 – 2007? Siedział w oślej ławce za to, że spał na lekcjach historii i późniejszych wydarzeń politycznych? A może uważa społeczeństwo polskie za stado debili politycznych?

W drugiej połowie lat 1970-tych w wychodzącej w USA „Gwieździe Polarnej” ukazał się w dwóch częściach obszerny artykuł znanego emigracyjnego pisarza antykomunistycznego, Józefa Mackiewicza, pt. „Na drodze wielkiego ześlizgu”, gdzie wyciągnął przeszłość ludzi stojących za KORem i tworzących KORowi wielki entuzjazm w kraju i na emigracji. Wymienił tam też czołowego partyjnego ekonomistę, też „profesora” z PZPRowskiego nadania, Edwarda Lipińskiego, tego samego, który potem, bez zmrużenia oka, na początku 1979 roku, na łamach paryskiej „Kultury” ogłosił samozwańczo KOR „przedstawicielstwem narodu polskiego”. Przypomniało to Polakom praktykę PPR-PZPR. Artykuł ten powieliłem i przesyłałem do Polski do różnych osób, z którymi miałem kontakt. Józefa Mackiewicza nie da się posądzić, że był komunistą i że rozprzestrzeniał propagandę komunistyczną.

W Londynie wydawany był (przez ośrodek legalistyczny) miesięcznik pt. „Orzeł Biały – Na Antenie”, gdzie zamieszczano to, co było nadane do Kraju przez RWE. W n-rze 157/1304 z września 1977 roku (str. 19, czyli w części „Na Antenie”) znajduje się wielki tytuł: „Prof. E. Lipiński usunięty z PZPR”. Jest to tekst audycji Michała Suszyckiego. Suszycki tak zaczyna swą audycję o Lipińskim, członku „KSS”KOR: „Prof. Edward Lipiński, nestor polskiej ekonomii i jeden z najwybitniejszych działaczy Komitetu Obrony Robotników usunięty został przed kilku miesiącami z szeregów PZPR. Doniosła o tym niedawno z Warszawy korespondentka agencji DPA." Dalej słyszymy, że: „Prof. Lipiński nie jest pierwszym wybitnym intelektualistą usuniętym z PZPR-u”, oraz, że: „Przez wiele lat należał do Polskiej Partii Socjalistycznej”. A w „1948 roku został członkiem PZPR. W różnych okresach był przez nią honorowany. W końcu lat pięćdziesiątych np. oznaczono go orderem Sztandaru Pracy 1. klasy. A w 1973 roku otrzymał nagrodę Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego za książkę „Karol Marks i zagadnienia współczesności”. Następnie dowiadujemy się, że E. Lipiński nie jest osamotniony w swej krzywdzie i dla przykładu, kto jeszcze został usunięty z PZPR, padają nazwiska takie, jak: „Jacek Kuroń, K. Modzelewski, J. Andrzejewski, M. Jastrun, A. Ważyk, Żuławski, Jan Kott, S. Dygat, L. Kołakowski, Kazimierz Brandys, i I. Newerly. W 1968 przyszły dalsze usunięcia z PZPR.” I dalej M. Suszycki podaje, że wtedy: „Czystka objęła studentów należących do partii albo z nią w jakiś sposób związanych. Dotknęła takich ludzi jak Adam Michnik i Barbara Toruńczyk.” Wymieniony jest tam też taki stalinowiec, jak Władysław Bieńkowski. Po tym wyliczeniu Wolna Europa ustami p. Suszyckiego podaje, że: „Nasza lista jest oczywiście niepełna, ale można powiedzieć, że profesor Lipiński jest w „dobrym towarzystwie”. Jest kolejnym z tych, którzy uważali się sami – czy uważają nadal – za komunistów czy socjalistów.”

Biorąc pod uwagę czas (rok 1977) i co Czuma o tym czasie mówi, wychodzi na to, że „Wolna Europa” i M. Suszycki, to komuniści, którzy dokonali socjotechnicznego zabiegu propagandowego, niewygodnego dla KORu i A. Czumy, na co społeczeństwo polskie rzekomo dało się nabrać. Czuma, jak zwykle, mówi to, co wie, ale nie wie, co plecie.

„Mieliśmy szacunek do ludzi KOR ...”, „Nasz stosunek do KOR od początku był pełen szacunku, ...” kadzi A. Czuma, milcząc jak mocno został wcześniej skopany i opluty przez ludzi z KOR, o czym nieśmiało wspomina w innym miejscu jako „zgrzyt”, wymieniając tylko H. Mikołajską. Faktem jest, że Mikołajska powtarzała jak papuga to, co słyszała i co wcześniej rozpowszechniali w Polsce i na Zachodzie KORowcy, co zresztą potwierdza sam Czuma, kiedy mówi, że Mikołajska coś „wiedziała od swoich znajomych”. A znajomi od kogo się dowiedzieli? Od znajomych królika?!

Dalej Czuma wychwala się: „Nasza działalność rozwijała się, dołączali nowi ludzie, powstawały punkty konsultacyjno - informacyjne. Po pewnym czasie stosunki się poprawiły. Nawet otrzymałem (dlaczego tu nie ma: „otrzymaliśmy”? Cały czas czytamy – „my”, „my” ...dopisek mój W.G.) pożyczkę od KORu na wydanie nowego pisma”.

Takie bajki można dzisiaj wciskać ludziom, co prawda nawet dorosłym, którzy mają po 45 i 50 lat, bo wtedy mieli po 15 i 20. I nic albo niewiele rozumieli, co się wówczas działo za kulisami. Zmuszeni są zatem przyjąć dzisiaj do wiadomości takie bajania jako prawdę.

Rzeczywistość, jaką A. Cz. tutaj rysuje, była całkiem inna. Znam ją inaczej nie tylko dlatego, że obserwowałem ją z boku, ale brałem w dużym stopniu w tym udział.

Czuma mówi nam np., że stosunki z KORem poprawiły się ( po rozbiciu ROPCiO) i że nawet dostał od KORu pożyczkę na wydawanie nowego pisma. Po tym szybko przeskakuje do jesieni 1979 roku. Omija skrupulatnie czas przed jesienią 1979 r., nie mówi, kiedy stosunki z KORem poprawiły się i kiedy dostał „pożyczkę” od KORu. Nie wspomina też jakie to „nowe pismo” wydał za tę „pożyczkę”.

Jeżeli A. Cz. zapomniał, co wydarzyło się przed jesienią 1979 r., to muszę mu przypomnieć: Stosunki z „KSS”KOR poprawiły się dla Czumy po rozbiciu przez niego ROPCiO w czerwcu 1978 roku. Za to został wynagrodzony przez „KSS”KOR drugą „pożyczką” (pierwsza poszła na potajemne, przed Moczulskim i m. in. A. Mazurem, wydanie OPINII nr. 5/13). „Pożyczki” te do dzisiaj (marzec 2009) nie zwrócił, bo wkrótce, po powstaniu „Solidarności”, „KSS”KOR rozwiązał się (a przedtem Czuma nie miał pieniędzy na „zabawy” w oddawanie ich), więc komu miał zwrócić? (Jak to tam było w tym czasie: zobacz załączoną kopię listu A. Mazura do red. „Kultury” paryskiej J. Giedroycia z 15 sierpnia 1979 r. - http://www.polonus.mojeforum.net/post-vp2471.html?highlight=#2471 ).

Tu należy się zainteresowanym ówczesnymi wydarzeniami krótkie wyjaśnienie. Ta pierwsza „pożyczka” została użyta na wydanie po kryjomu przed Moczulskim, Szomańskim, Mazurem i paru innymi działaczami ROPCiO, pisma OPINIA. Pismo to gotowe i ładnie przygotowane w formie graficznej, rzucono na „stół” uczestnikom zebrania w Zalesiu Górnym w czerwcu 1978 r., stawiając ich przed faktem dokonanym. Po czym uchwalono: „Przyjąć do aprobującej wiadomości wydanie numeru 5/13 OPINII przez Kolegium Redakcyjne ...” Zauważmy – w którym nagle nie było (red. nacz.), L. Moczulskiego. (zob. załączony „Komunikat Biura Prasowego” z 12 czerwca 1978 r. - http://www.polonus.mojeforum.net/post-vp2472.html?highlight=#2472 ). Ponieważ obecny tam m. in. A. Mazur zaprotestował przeciw praktykom Czumy, został ogłoszony przez niego „agentem SB”.

Nieraz zdarzyło się, że ludzie przyłapani na korupcji, dający pieniądze i biorący je, tłumaczyli się, że była to tylko „pożyczka”. „Pożyczki”, jakie Czuma dostał od „KSS”KOR, to były pieniądze z Londynu, załatwione przez Lidię Ciołkoszową i przesłane do J. Kuronia, na przekupienie A. Czumy. I taka jest prawda.

Innym faktem jest też – wbrew temu, co usiłuje nam wmówić A. Czuma – to, że po rozłamie Ruch Obrony stracił swą dynamikę. Wydawał coraz mniej pism (w nakładzie) i gorszej jakości; niektórych nie dawało się odczytać. Ruch Obrony Czumy coraz bardziej ginął w cieniu „KSS”KOR, aby wkrótce zniknąć z opozycyjnej sceny politycznej. Czuma wyjaśnia nam to tym, że po powstaniu „Solidarności” jego Ruch Obrony wszedł do tej organizacji i tam się „rozpłynął”. Można i tak się tłumaczyć.

W innym miejscu zachwyca się: „Cieszę się bardzo, że nie dopuściłem do walki między ROPCiO a KOR”. Tutaj Czuma mydli ludziom oczy. To nie ROPCiO, lecz KOR rozpoczął bezwzględną walkę z Ruchem Obrony od momentu jego powstania. Cieszy się, że zapobiegł dalszej walce z KORem drogą rozbicia własnej organizacji i za cenę stania się lokajem poststalinowskiej i poubeckiej grupy PZPRowskiej. Rzeczywiście, ma A. Cz. z czego się cieszyć. Chyba z tego, że odegrał tutaj rolę agenta KORu i stojących za nim poststalinowskich aparatczyków partyjnych i starych UBeków, którzy cieszą się też z tego razem z późniejszymi PZPRowskimi bonzami i SBekami, którzy znaleźli się w Magdalence i przy „okrągłym stole”. Ale faktem tu też jest, że walka ta zakończona została nie dlatego, że pierwsze skrzypce grał tu Czuma, jak to próbuje przedstawić, lecz dlatego, że był nieuczciwy, albo niewiele rozumiejącym sytuację pionkiem na szachownicy. Dlatego A. Cz., po wylądowaniu w III PRLu po 20. latach pobytu zagranicą, cieszy się jak Chamberlain po wylądowaniu w Londynie po pobycie w Monachium. Ten też się cieszył, że nie dopuścił do wojny.

Nieco dalej A. Cz. daje przykład, jak stanął w obronie towarzyszy z KOR, kiedy ktoś krzyknął: „Precz z KORem!”. Czuma mówi, że zagłuszył tego człowieka i powiedział, że to, co robi KOR, „to wspaniałe przedsięwzięcie – cele mamy podobne”. To prawda. Tylko tłumacząc to na zrozumiały język polski, wychodzi - po rozbiciu ROPCiO Czumie nie pozostało nic innego, jak tylko chwalić „KSS”KOR. Cele też już miał podobne. Pieniądze leżące w Londynie pod kontrolą Ciołkoszowej i byłych partyjnych aparatczyków stalinowskich. Ale nie tylko to. Równie to, o czym Czuma sam nas informuje, że „już pod koniec 1978 r. oświadczenia ROPCiO były podawane w Radiu Wolna Europa razem z oświadczeniami KOR, co jeszcze rok wcześniej (tj. przed rozbiciem przez niego Ruchu Obrony – dopisek mój W.G.) było po prostu niemożliwe”. Nareszcie Andrzej Czuma mógł liczyć, że będzie odmieniany przez Alinę Grabowską kilka razy dziennie przez wszystkie polskie przypadki obok Kuronia i Michnika. Na początku tak było, ale szybko się skończyło razem z jego ROPCiO. Czuma znalazł się na bocznym torze, opuszczony przez KOR („Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść”) i rozgoryczony, skompromitowany wśród swoich, bez żadnych perspektyw i pełen żalu, wyjechał potem z Polski, by powrócić do kraju po 20. latach kolejnych rozrób i rozczarowań, tym razem na emigracji.

Dowiadujemy się też od Czumy, że wśród agentów nasłanych na ROPCiO i na niego, dwóch było najbardziej szkodliwych: Andrzej Mazur z Łodzi i Paweł Mikłasz z Warszawy. Ale grupa przebiegłych lisów opozycyjnych z Czumą na czele szybko ich rozszyfrowała. A. Mazura już w czerwcu 1978 r., kiedy A. Cz. rozbijał Ruch Obrony. Ponieważ A. Mazur nie poparł rozbijackich działań Czumy, więc wniosek jest prosty: „Kto nie z nami, ten przeciw nam”. Ergo - Mazur był „agentem SB”. Zresztą Czuma sam potwierdza ten fakt, kiedy mówi, że Mazura „pozbyliśmy się szybko, bo w czerwcu 1978 r.”. Nie muszę tu chyba dodawać, że jest to data rozbicia ROPCiO. Jak widzimy z Mazurem poszło lekko i szybko. Gorzej z Pawłem Mikłaszem, którego rozszyfrowanie jako agenta SB zajęło Czumie i jego apostołom jeszcze niby rok czasu a tak naprawdę daleko dłużej, bo jeszcze we wrześniu 1979 r. nikt nie wiedział, że Mikłasz był agentem (zob. załączony list A. Mazura do red. „Kultury” paryskiej, J. Giedroycia). Nie przeszkodziło to A. Cz. pochwalić się, „że jako środowisko potrafiliśmy się bronić przed penetracją” i aby ktoś nie miał jakichś wątpliwości, co do tego, powołuje się na jakieś ”Esbeckie analizy”. Nie wiadomo tylko, kto te „analizy” robił. Możliwe, że zrobił je mjr. SB Lesiak na zamówienie Jacka Kuronia, który po „Magdalence” i „okrągłym stole” odpłacił się Lesiakowi pomocą w awansie na pułkownika. Najlepszym jednak dowodem na to, jak skutecznie Czuma i jego ROPCiO potrafiło się bronić przed penetracją SBecką jest Paweł Mikłasz, który tak efektywnie wykiwał Czumę i jego grupę, że lepiej by było dla A. Cz. zacisnąć zęby i milczeć o tym okresie.

Andrzej Mazur i Andrzej Szomański od dawna nie żyją. Można więc bez obawy o reakcję z ich strony mówić o nich najgorsze rzeczy. Oszczercom za to nic nie grozi.

Tak się składa, że z Andrzejem Mazurem współpracowałem przez pewien okres czasu już po „zdemaskowaniu” go w czerwcu 1978 r. przez Czumę, że jest „agentem SB”. Wysyłałem do niego osoby z pieniędzmi i różnymi materiałami informacyjnymi z Zachodu. Pośredniczyłem w przesyłaniu redagowanego przez niego pisma „Aspekt” do Londynu, do red. „Trybuny” Rowmunda Piłsudskiego i od niego „Trybunę” i inne rzeczy do Łodzi, do Mazura. Żadna z osób kontaktujących się z Mazurem nie została zatrzymana. Nigdy nic nie wpadło. Nigdy też nie dotarło do mnie nic, co by wzbudziło jakieś podejrzenia. A przecież o moim kontakcie z Mazurem wiedziało wiele osób związanych z KPNem. Coś tutaj się nie zgadza. Oskarżanie A. Mazura o agenturalność jest moim zdaniem prymitywnym oszczerstwem, wykreowanym na użytek obozu pookrągłostołowego. Oszczerstwo to powielają różni propagandziści - dziennikarze wywodzący się z tego obozu, ale nie tylko oni. Również rozmaici historycy starają się, aby nie pozostać w tyle w ukazywaniu, gdzie znajdują się ich sympatie ideowe i jakie mają poglądy polityczne.

Zresztą nie ma się temu co dziwić. PRL była klasyczną dyktaturą totalitarną ze wszystkimi tego konsekwencjami. W literaturze, sztuce, nauce i szkolnictwie obowiązywał jeden kierunek. Był to kierunek, który ściśle i bez reszty miał służyć celom i interesom kliki sprawującej władzę.

Na początku lat 1950 na uniwersytetach przeprowadzono też rewolucje. Wprowadzono marksizm, a wyprowadzono polską naukę. Ze szkolnictwa zaczęto eliminować tych ludzi, na których KPPowcy i PZPRowcy nie mogli polegać. Historia miała służyć Partii. Odtąd zadaniem historyków było kształtowanie partyjnej (komunistycznej) polityki historycznej. Naiwni sądzą, że po ogłoszeniu w czerwcu 1989 r. końca komunizmu w PRL, zmieniło się zaraz też na uniwersytetach a zwłaszcza, że zmieniły się zadania historyków i ich funkcja usługowa wobec obozu PZPRowskiego. Dodajmy tu, że większość z nich to potomkowie i krewni aparatczyków PZPRowskich, UBeków i SBeków oraz rozmaite pociotki i krewniacy partyjnych bonzów. To daje nam obraz jakości i zdolności dzisiejszych historyków. Nie trudno też wyobrazić sobie według jakich reguł będą pracowali na stanowiskach w IPN. Przykład Kieresa nie jest wyjątkiem.

Ludziom, którym nie podoba się to, co wyżej napisałem, pragnę przypomnieć fakt, że po „okrągłym stole” nie dokonano żadnych zmian na uniwersytetach, w instytutach naukowych i w ogóle w szkolnictwie. Nie było tam żadnej weryfikacji. Historycy po szkole komunistycznej dalej kształcili tak, jak przedtem i według tych samych reguł i wytycznych. Konotacje rodzinne zostały nie naruszone. Układy i zależności klikowe też nie. Poza tym, ważnym, jeżeli nie najważniejszym czynnikiem, jest posada. Obawa o jej utratę wpływa decydująco na to, jak interpretować i jakie ruszać dokumenty. Zresztą nie raz się słyszało groźby obcięcia budżetu a nawet likwidacji IPNu za zbyt niezależne badania.

W związku z tą samą 30. rocznicą powstania ROPCiO ukazał się w „Dzienniku” (sobota 24 marca 2007) artykuł historyka IPN, Antoniego Dutka, pt. „ROPCiO – kuźnia opozycji”, gdzie powiela stare bzdury i tworzy nowe. Z zamieszczonej notki informacyjnej dowiadujemy się, że A. Dudek jest też wykładowcą na UJ i doradcą prezesa IPN. Pisze tam np., że w ROPCiO działało kilku tajnych współpracowników SB i to w gronie przywódczym. Jako jednego z nich wymienia Andrzeja Mazura. Warto tu zacytować ten fragment: „Dobrze ilustruje to przykład paraliżowania przez agentów umieszczonych w ROPCiO wszelkich prób nawiązania współpracy z KOR. Kiedy w maju 1977 r. zamordowano współpracownika KOR Stanisława Pyjasa, Moczulski postulował, by Ruch wyraźnie zaangażował się w organizowane przez korowców protesty w tej sprawie. Jednak jego opinię storpedował Andrzej Mazur (TW „Wacław”) należący do najważniejszych tajnych współpracowników SB w Ruchu.”

Nie wiadomo tutaj, skąd ten historyk wziął informacje, że to agenci SB paraliżowali wszelkie próby współpracy z KORem. Można by było założyć, że dowiedział się od Czumy. Ale to jest wątpliwe, bo A. Cz. twierdzi, że współpraca taka była niemożliwa z powodu Jacka Kuronia i jego przyjaciół, którzy domagali się pełnego podporządkowania KORowcom. Muszę wyjść z założenia, że A. Dudek sam sobie wymyślił taką sytuację na użytek propagandowy. Istnieje cały szereg dokumentów wykazujących jasno, że KOR i stojący za nim ludzie, od samego początku powstania ROPCiO rozpoczęli z nim bezwzględną walkę jako z konkurencyjnym zagrożeniem na opozycyjnej scenie politycznej w Polsce. W tej sytuacji agenci SB nie musieli się wysilać ani cokolwiek robić, bo robili to doskonale poprzednicy SB, czyli dawni UBecy i inni poststalinowcy sympatycy i entuzjaści KORu. Walkę tę prowadzili nie tylko w Polsce i na Emigracji, ale i na łamach prasy obcojęzycznej, czym przynosili Polakom wstyd.

Dalej, na dowód jak agenci działali destrukcyjnie w Ruchu Obrony, A. Dudek przytacza sytuację z Moczulskim, który jakoby wyszedł z postulatem, żeby współpracować z KORem, ale storpedował ją „agent SB”, A. Mazur. Historyk ten uzupełnił to zaraz, że A.M. „należał do najważniejszych tajnych współpracowników SB w Ruchu”. I to już w maju 1977 roku. Wcześniej pisze w swym artykule, że na kryzysie (rozłamie) w ROPCiO skorzystał reżym PZPRowski i SBecja, ale dziwnie omija nazwiska głównych sprawców tego kryzysu: Andrzeja Czumy i jego najbliższego współpracownika i przyjaciela, Pawła Mikłasza, którego sam Czuma potem określił jako jednego z dwóch najbardziej szkodliwych agentów SB. O co tu chodzi w tym przemilczaniu nazwisk głównych architektów i sprawców rozbicia Ruchu Obrony?

Takie i temu podobne bajki wykładowca z UJ może pleść ludziom młodym i takim, którzy nigdy nie uczestniczyli w pracach żadnych organizacji i nie tylko politycznych. Nie wiem, czy przytoczone przez Dudka zdarzenie z Moczulskim i Mazurem jest prawdziwe, czy zostało wymyślone. Ale to nie ma tutaj znaczenia. Chodzi bowiem o coś innego.

Nie trudno wyobrazić sobie sytuację, kiedy na zebraniu organizacji ktoś z jej kierownictwa wychodzi z nieprzemyślaną propozycją, co zdarza się często. Inny zaś członek tego kierownictwa dostrzega szybko, że realizacja rzuconego pomysłu może przynieść organizacji więcej szkód niż pożytku. Co on ma robić? Siedzieć cicho i przyzwolić, aby takie szkody zostały wyrządzone? Oczywiste jest, że taki pomysł powinien storpedować, albo zablokować. Jeżeli mielibyśmy stosować takie kryteria do wykrywania i ustalania „agentów wpływu”, to znaleźlibyśmy takich agentów we wszystkich partiach i ruchach politycznych w krajach demokratycznych na Zachodzie, a dzisiaj też i w Polsce. Nie wiem, czy ten historyk zdaje sobie sprawę z tego, co mówi.

Zarówno A. Czuma w swoim wywiadzie, jak i A. Dudek w wymienionym artykule, powołują się na „sąd lustracyjny”, żeby „przyłożyć” Moczulskiemu. „Proces lustracyjny Leszka Moczulskiego wykazał, że był on współpracownikiem SB” – mówi Czuma. Moczulski „został uznany za kłamcę przez sąd lustracyjny w dwóch instancjach” i że „Sąd orzekł” iż był współpracownikiem SB – pisze A. Dudek. Sąd, sąd, sąd...

L. Moczulski został pomówiony publicznie o współpracę z SB. Wyciągnięto jakiś dokument SBeckiego „TW” oznaczony „Lech”. Zaczęto kombinować i spekulować, kto to mógłby być. Ponieważ Moczulski został już dawno okrzyczany przez byłych stalinowców w ramach walki z ROPCiO, agentem i co gorsze – moczarowskim, więc łatwo wyszło sądowi z PZPRowskiego nadania, że „Lech”, to prawdopodobnie Leszek Moczulski, nasz ideowy wróg. Moczulski zaś, nie czując się winnym, zareagował odruchowo w sposób uczciwy i naturalny: zaczął szukać „sprawiedliwości” w innych instancjach sądowych PRLu, do „Sądu Najwyższego” włącznie. Tu mała dygresja. Gdy ta informacja dotarła do mnie, wtedy pomyślałem sobie i skwitowałem wśród obecnych - Moczulski stracił rozum na stare lata.

Krawiec w Przemyślu albo piekarz w Lwówku Sląskim, pewnych rzeczy z zakresu historii, polityki czy ideologii, nie musi wiedzieć. Ale L. Moczulski, jako dziennikarz, historyk i polityk, powinien wiedzieć, że ustrój PRLowski był dyktaturą totalitarną, gdzie jedynowładztwo sprawowała PZPR. We wszystkich dyktaturach totalitarnych, aparat sądowniczy zostaje przekształcony w narzędzie sitwy rządzącej do strzeżenia jej partykularnych interesów. Prawo było ustanowione pod kątem strzeżenia interesów kliki sprawującej władzę. Sądy były organami dyktatury do obrony jej wszechwładzy. W Związku Sowieckim dyktatorską władzę sprawowała klika kryjąca się pod nazwą KPZR, W Niemczech hitlerowskich pod nazwą NSDAP, w Polsce kryła się pod szyldem PZPR.

L. Moczulski, będąc w pewnym okresie posłem, rozszyfrował skrót „PZPR”, jako Płatni Zdrajcy Pachołki Rosji i ogłosił to z trybuny sejmowej. Wiadomo, że nic tak nie boli, jak upublicznienie skrywanej prawdy. Toteż reakcja była natychmiastowa - pociotki PZPRowskie wielce „obrażone”opuściły natychmiast salę sejmową. Ale „obelgę” zapamiętali.

Później ten sam L. Moczulski szukał „sprawiedliwości” w instytucjach i u ludzi tam zatrudnionych, powołanych do obrony interesów Płatnych Zdrajców Pachołków Rosji. A przecież powinien wiedzieć, że nawet w tzw. „Sądzie Najwyższym” siedzieli byli do niedawna członkowie PZPR lub z mianowania PZPRowskiego. Czyżby Moczulski zapomniał, że po układzie „okrągłostołowym” aparat sądowniczy nie został naruszony? Na dodatek jeszcze został wzmocniony byłymi „prawnikami” SBeckimi, którym groziło bezrobocie. Dobrze się stało, że „Sąd Najwyższy” podtrzymał w tej sprawie „wyroki” sądów poprzednich instancji, bo stałby się podejrzany. A jeszcze bardziej podejrzany stałby się Moczulski, gdyby został uniewinniony.

Wracam do A. Czumy. W innym miejscu swego „arcyciekawego” wywiadu dla Muszyńskiego podaje nam przyczyny, które doprowadziły do tego, że z Moczulskim nie dało się współpracować. Te przyczyny, moim zdaniem, są wykreowane tak infantylnie przez Czumę, że wywołują zażenowanie. Na przykład jedną z przyczyn był jakiś artykuł opublikowany w „Stolicy”, gdzie Moczulski pracował. Artykuł ten Czuma otrzymał jakoby po dłuższym czasie. Możliwe, że po dłuższym czasie. Ale dlaczego „po dłuższym?” Czuma przy tym nie mówi czy był to oryginał, czy kopia. Od kogo otrzymał ten artykuł? Od J. Kuronia, czy od utrzymujących z Kuroniem i Michnikiem dobre kontakty, byłych stalinowców? Tego rodzaju pytań nasuwa się tutaj więcej. Drugim ważnym powodem, jaki podaje A. Czuma był taki, że zauważył jego kontakty ze środowiskiem moczarowskim, co ma być momentem dyskwalifikującym moralnie Moczulskiego.

A. Michnik i J. Kuroń, a więc grono kierownicze KORu, mieli bardzo dobre kontakty ze środowiskiem stalinowskim. Podaje ten fakt również Teresa Torańska w swej książce pt. „ONI”, gdzie na str. 163 dowiadujemy się o tym od stalinowca, Stefana Staszewskiego. Wspomina tam, że kiedy w 1977 czy w 1978 r. jego przyjaciele „Adaś Michnik i Jacek Kuroń” zostali uwięzieni, Staszewski pukał do drzwi wielu czołowych prominentów PZPRowskich w Warszawie o pomoc w ich uwolnieniu.

Czy ktoś kiedyś gdzieś słyszał, lub czytał, że po uwięzieniu Moczulskiego i Szomańskiego jacyś moczarowcy zabiegali u czołowych bonzów partyjnych o ich uwolnienie?

Staszewski, Berman, Zambrowski i Moczar stworzeni zostali przez ten sam stalinowski aparat ucisku do terroryzowania i zniewalania Polaków. Na swych rękach mieli jednakowo dużo polskiej krwi. Na czym polega wyższość moralna posiadania dobrych kontaktów ze środowiskiem bermanowców nad posiadaniem kontaktów ze środowiskiem moczarowców?! Czyż nie jest zastanawiającym, że Czumie kontakty ludzi z jednym środowiskiem poststalinowskim przeszkadzały we współpracy w ROPCiO, a z innym nie?!

Według Czumy i KORowców, kontaktowanie się z moczarowcami było czymś obrzydliwym, czymś, co nie przystoi ludziom czystym i szanującym się. W tej sytuacji nasuwa się pytanie -a bezpośrednie kontaktowanie się z samym Moczarem, to czym będzie? Jak ocenić ludzi, którzy podawali rękę Moczarowi, jedli i pili z nim wódkę przy ognisku? Mowa tutaj o Janie J. Lipskim, późniejszym członku KORu, którego Czuma wspomina w swym wywiadzie pt. „Poszliśmy własną drogą”. Ten fakt balowania Lipskiego z Moczarem przypomina T. Torańska w/w książce „ONI” (str. 157).

Andrzej Czuma próbuje wmówić Polakom, że rozbijając Ruch Obrony PCiO, poszedł wraz ze swoją grupką własną drogą. Jest to bujda na resorach. Czuma łże, jak przystało na ludzi, którzy przylepili się do KORu, do Michnika i Kuronia. Zresztą, „z kim się zadajesz...” Czuma i jego kompani poszli drogą nakreśloną im przez KORowców i SBecję. I taka jest prawda.

Władysław Gauza
Marzec 2009

P.S.

Powyższy artykuł oparty jest m. in. na następujących dokumentach, które załączam:

1) List A. Mazura do W. Gauzy (oznaczony: „Dok. nr. 7) z 15 sierpnia 1979 r., gdzie A.M. informuje W.G. o wysłaniu tego samego dnia do redaktora „Kultury” paryskiej, J. Giedroycia, listu, którego kopię otrzymał W. Gauza w Oslo i Fr. Wilk w Londynie -
http://www.polonus.mojeforum.net/post-vp2250.html?highlight=#2250

2) Kopia w/w listu do J. Giedroycia z 15 sierpnia 1979 r., gdzie A. Mazur opisał w skrócie sytuację w Ruchu Obrony w okresie po jego rozbiciu w czerwcu 1978 r. do jesieni 1979 r. Opis ten jest bardzo wiarygodny, bo niewiele (drobnymi detalami) różniący się od innych relacji dotyczących tej sprawy. Opis podobny otrzymałem, niezależnie od A. Mazura, ze środowisk Ruchu Obrony z Warszawy i z Gdańska w 1979 r. Poza tym wspomniał o tym w skrócie też L. Moczulski w liście do Władysława G., datowanym „26 lipca 1979 r.” (zob. dok. nr. 1, str. 2) -
http://www.polonus.mojeforum.net/post-vp2471.html?highlight=#2471

3) Komunikat Ruchu Obrony z 12 czerwca 1978 r. po rozbiciu ROPCiO w Zalesiu Górnym k/Warszawy -
http://www.polonus.mojeforum.net/post-vp2472.html?highlight=#2472

4) Opis sytuacji politycznej w Londynie, pt. „OSOBISTE I B. POUFNE”, podpisany: „Przyjaciel”. Do tego załączyłem krótki komentarz wyjaśniający, z mojego punktu widzenia, niektóre sprawy -
http://www.polonus.mojeforum.net/post-vp2478.html?highlight=#2478

5) Kopia „poufnego” listu „pewnych” osób z „KSS”KOR, wysłanego do redaktora „Kultury” paryskiej, Jerzego Giedroycia i innych osób na Emigracji, datowanego: „13 sierpnia 1979 r.” a dotyczącego krakowskiego środowiska RPPS. Tu warto zwrócić uwagę na podkreślone zdanie, przedstawiające L. Moczulskiego w bardzo negatywnym świetle - To nie KOR rozbijał opozycję, lecz Moczulski. Kopię tego listu otrzymałem od red. J. Giedroycia, który później w rozmowie telefonicznej wymienił członka „KSS”KOR, Jana J. Lipskiego, jako jednego z autorów tego listu -
http://www.polonus.mojeforum.net/post-vp2475.html?highlight=#2475
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> "LEWA WOLNA, CZYLI NIE TRZEBA GŁOŚNO MÓWIĆ Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum