Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna polonus.forumoteka.pl
Archiwum b. forum POLONUS (2008-2013). Kontynuacją forum POLONUS jest forum www.konfederat.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

W. Gauza - Jak tworzono Polakom elity w PRL

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> "LEWA WOLNA, CZYLI NIE TRZEBA GŁOŚNO MÓWIĆ
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sro Cze 09, 2010 6:33 pm    Temat postu: W. Gauza - Jak tworzono Polakom elity w PRL Odpowiedz z cytatem

Cytat:
JAK TWORZONO POLAKOM ELITY W PRL

W Polsce trwa wielki festiwal antylustracyjny. Na scenę co chwilę wskakują i konkurują ze sobą rozmaite sieroty o genezie KPPowsko-PPRowsko-PZPRowskiej, spuszczane z łańcucha przez czerwonych dziadków, tatusiów, wujków i ich pachołków, siedzących na tłustych emeryturach partyjno-ubeckich i na stanowiskach szefów spółek nomenklaturowych.

Odziani na tę okazję w śliczne kostiumy liberalne, demokratyczne, tolerancyjne, naukowe i inne akademickie, prześcigają się w przekonywaniu Polaków, jaką to nieczystą i złą sprawą jest lustracja. To znaczy prześwietlenie tych, którzy służyli komunistycznemu okupantowi ze Wschodu i kolaborowali z czerwonym reżymem przeciw polskim interesom narodowym. Histeryczna reakcja czerwonej stadniny, z „Gazety Wyborczej”, „Polityki”, krakowskiego „Tygodnika Powszechnego”, „Trybuny” , „Przekroju”, TVN i im pokrewnych jest zrozumiała aż nadto. Aż strach pomyśleć, ile to szkieletów powypadałoby z szaf uczelnianych, adwokackich, sądowniczych, redakcyjnych, UBeckich, wojskowych, wydawniczych, KORowskiej opozycji demokratycznej i wielu, wielu innych po takim prześwietleniu.

Komu te wypadające z szaf szkielety zrobiłyby duży kłopot? Kogo by przygniotły swym ciężarem? Jedno jest pewne - nie tych, którzy są za lustracją!

Nie tak dawno temu ks. T. Isakowicz-Zaleski podjął się próby zlustrowania paru duchownych z Krakowa i okolic. Wyniki swych badań wydał w formie książkowej. Pisze tam, że natknął się przy tej okazji na agenta UB, Juliana Haraschina, dodając, że historia tego agenta PRLowskiej Bezpieki jest tak ciekawa, iż mogłaby posłużyć za kanwę sensacyjnej powieści. Wspomina przy tym, że agent ten ma na sumieniu ponad 60 wyroków śmierci na patriotach polskich, i że brał udział w pielgrzymce do Rzymu na spotkanie z polskim papieżem Janem Pawłem II. Przeciw udziałowi Haraschina w tej pielgrzymce protestowały zacne damy krakowskie, zresztą bezskutecznie, a pewien ksiądz zemdlał na lotnisku, kiedy usłyszał nazwisko tego agenta podczas odczytywania listy uczestników przed odlotem.

Kiedy natknąłem się na nazwisko Juliana Haraschina, czytając książkę ks. Isakowicza-Zaleskiego, coś mi zaświtało z tyłu głowy. Przecież ja gdzieś coś słyszałem o tym typie. Zacząłem szukać i po paru dniach znalazłem, przeczytałem jeszcze raz i uznałem, że jest tak interesująca, iż należy ją przypomnieć z kilku przyczyn. Po pierwsze, autor (nieznany) spisał ją ponad 40 lat temu i opublikował w „Kulturze” paryskiej, która nie była dostępna w Polsce w ówczesnych czasach a więc mało kto tę historię dzisiaj pamięta, zresztą nie tylko w kraju, ale równie na emigracji. Po drugie, jest to nie tyle historia Haraschina, co przede wszystkim historia PRL-u. Historia, która nie powinna ujrzeć światła dziennego; szkielet, który nie powinien wypaść z PRLowskiej szafy, żeby swym ciężarem nie podzielił polskiego społeczeństwa. Bo to, co działo się wówczas w Krakowie i okolicach, to – jak podkreśla autor – PRL w miniaturze. To działo się równie, a nieraz i więcej, we Wrocławiu, w Warszawie, w Gdańsku (o czym wie najlepiej rektor UG, A. Ceynowa i prof. Włodarski), w Łodzi i wielu innych miejscach kraju. I po trzecie, najważniejsze, ukazuje nam mechanizmy i system produkowania Polakom nowych, PRLowskich „elit”; socjalistycznych filozofów, historyków, prawników, dziennikarzy, pisarzy, ekonomistów, politologów, rozmaitych innych humanistów i t.zw. „autorytetów moralnych”.

Historia PRL-u z czasów J.Haraschina została opublikowana dwa lata przed tak zwanymi „wydarzeniami marcowymi” w 1968 r., kiedy to reżim komunistyczny dokonał czystek w aparacie rządzenia czerwonych kolaborantów w Polsce, w wyniku czego – jak nam wmawiano – zmuszono do opuszczenia Polski tysiące najlepiej wykształconych ludzi. Wypędzono wtedy tysiące wybitnych intelektualistów, naukowców, docentów, doktorów,prawników, wielkie autorytety moralne i kwiat inteligencji polskiej. W pomarcowym PRL-u zostały chamy i ciemnogród.

Haraschinowe dzieje PRL-u odsłaniają nam zasłonę zakrywającą nam komunistyczny sposób tworzenia Polakom tychże „najlepiej wykształconych”, „wybitnych naukowców, „prawników” i „kwiat inteligencji polskiej”. Ujawnia ich jakość fachową, moralną i kulturalną. A dzisiaj przede wszystkim wyjaśnia, dlaczego rzecznicy i przedstawiciele tej post-PRLowskiej stadniny, zw. układem postkomunistycznym, tak zaciekle i zażarcie zwalczają ustawę lustracyjną.


Władyslaw Gauza
Oslo, kwiecień 2007.



Cytat:
HISTORIA HARASCHINA


Dziwna sytuacja zaistniała w pewnej dobrze sytuowanej rodzinie mieszczańskiej w Krakowie w drugiej połowie lat trzydziestych dwudziestego stulecia. Mianowicie ojciec rodziny zgodził się, aby jego trzynastoletnia córka zamieszkała ”jak mąż z żona” z dorosłym już mężczyzną.

Co więcej, tenże ojciec finansował studia owego mężczyzny, którego przywykł uważać za swego przyszłego zięcia. Przyszły zięć, którego nazwisko brzmiało Julian Haraschin, studiował prawo na rachunek swego przyszłego teścia tak długo, jak pozwalała sytuacja materialna tego ostatniego. Nastąpił kryzys i ”teść” zmuszony był zawiesić stypendium, na co ”zięć” odpowiedział zerwaniem z ”żoną”. Z kolei ojciec dziewczyny zagroził wytoczeniem sprawy karnej o uwiedzenie nieletniej. Haraschin zdecydował zrezygnować z rodzinnych pieleszy i ruszył w Polskę.

Rozdział następny ma tło sielankowe. Haraschin osiada w małym miasteczku we wschodniej Małopolsce i udziela się jako urzędnik pocztowy. Udziela się zresztą bardzo oszczędnie. Zdarza mu się zajść raz na tydzień do swego urzędu w godzinach dowolnych i spojrzeć z góry na to, co tam się dzieje. Pewnego dnia jeden z urzędników poskarżył się zastępcy naczelnika poczty na bezkarność, jaką cieszy się Haraschin. Zastępca poszedł do naczelnika, który zrobił minę tajemniczą i powiedział: ”Pan Haraschin jest osobą bardzo wpływową i obecnie zajęty jest wyrabianiem dla mnie srebrnego krzyża zasługi. Niech pan będzie cierpliwy, a może i Panu dostanie się brązowy”. Medalowe starania Haraschina i nadzieje pana naczelnika skończyły się razem z wolną Polską.

***

Wojna na różnych ludzi różnie działa i różnie im życie kształtuje. Niektórych zamienia w lwy walczące, innych otępia i ogłusza obuchem biedy, terroru i bezprawia, jeszcze innych po prostu likwiduje. Haraschin należał do kategorii ludzi, których wojna tuczy. Natychmiast po ustabilizowaniu się okupacji niemieckiej powrócił do Krakowa i zaczął kapitalizować swą niezawodną umiejętność porozumiewania się z władzą. Dostaje pracę w Państwowym Monopolu Spirytusowym, co w ówczesnych warunkach było kopalnią złota. Haraschin handluje spirytusem, wódką, naklejkami na butelki, stemplami. Przy tym wszystkim jest to praca w aparacie państwowym, dająca "ausweise" i "bescheinigungi" pierwszej klasy, bezpieczna. Haraschin jest człowiekiem towarzyskim, uczynnym i z gestem, dlatego nieraz potrafi podzielić się z bliźnimi owocami swej działalności gospodarczej. Tak na przykład napotyka pewnego profesora UJ, żyjącego w skrajnej biedzie. Haraschin zaczyna pomagać profesorowi finansowo, a ten z wdzięczności pisze dlań pracę doktorską. Haraschin ma zrozumienie dla nauki i twierdzi, że ”doktorat zawsze może się przydać”.

W późniejszym okresie Haraschin starał się stworzyć niejaki mit wokół swej osoby, opowiadając o swej działalności w AK, o uzyskaniu Krzyża Walecznych, o przynależności do Sztabu Okręgu Krakowskiego, o zaopatrywaniu w broń oddziałów w okolicach Makowa Podhalańskiego. Mit ten musi jednak pozostać tylko mitem, bo obiektywnych dowodów na te twierdzenia brak. Dowódca oddziału AK, do którego Haraschin się przyznaje, w ogóle Haraschina nie zna. Rozkazu nadającego Krzyż Walecznych Haraschinowi również nie ma w aktach. Znaleziono wprawdzie ludzi, którzy potwierdzili, że Haraschin organizował skok do Makowa ciężarówką monopolu, ale nie mogli stwierdzić, co w tym transporcie wieziono. W świetle pozostałej działalności Haraschina wydaje się bardziej prawdopodobne, że wyprawa ta miała cele handlowe. Ogólnie wydaje się, że w czasie okupacji Haraschin nie działał orężnie, co w pewnym sensie potwierdzone zostało pośrednio jego późniejszą karierą i funkcją. Jest bowiem o wiele prawdopodobne, że na kolaboranta UB o wiele bardziej nadawałby się, i o wiele łatwiej zostałby przyjęty, drobny pionek okupacyjnej administracji Generalnej Guberni, niż żołnierz AK.

***

O ile okupacja niemiecka była dla Haraschina okresem względnej prosperity, to dopiero zmiana Generalnej Guberni na Polska Rzeczpospolitą Ludową pozwala mu na prawdziwe rozwinięcie skrzydeł i wysunięcie się na czoło w wyścigu o złote runo. Wkrótce po zakończeniu działań wojennych zapisuje się do Partii i zaczyna robić karierę jako sędzia Rejonowego Sądu Wojskowego w Krakowie. W okresie tym, a nawet jeszcze dłużej bo do maja 1955 r., sądy wojskowe robiły gros brudnej roboty (drobną jej cześć odrabiano bez sądów oraz z pomocą zaprzyjaźnionych oddziałów radzieckich). A roboty tej było sporo: trzeba było rozładować i zlikwidować podziemie wojskowe, rozpracować i również częściowo zlikwidować dawną AK, unieszkodliwić prawdziwych i wyimaginowanych ”wrogów ludu”. Ogólnie biorąc, do kompetencji sądów wojskowych należały wtedy wszystkie sprawy polityczne, przy czym politykę interpretowano bardzo szeroko. Mimo tak dużego nawału pracy Haraschin dobrze spełnia swe obowiązki, bo szybko awansuje do stopnia pułkownika. Jednocześnie stara się stworzyć wokół siebie aureolę nowoczesnego, pozytywnego i postępowego Konrada Wallenroda. Chętnie przedstawia się jako były Akowiec, usłużny i koleżeński wobec towarzyszy broni, surowy wprawdzie dla dowództwa, ale chętnie idący z pomocą zbłąkanym owcom-szeregowcom. Jego stosunek do pracy, w instytucji przez niektórych uważanej za katowską, nacechowany jest zdrowym pragmatyzmem i realistyczną oceną sytuacji. ”Jeśli ja zrezygnuję z funkcji sędziego, to przecież nie znaczy to, że sądy przestaną działać; po prostu przyjdzie kto inny i będzie jeszcze gorzej”. Haraschin jest bowiem przekonany i chętnie o tym opowiada, że w miarę możliwości pomaga komu tylko się da. Jego popisowym numerem, dowodem nie tyle jego uczynności, co przede wszystkim ogromnych możliwości, jest wypadek prof. Konstantego Grzybowskiego.

W 1950 r. UB odkryło w jednym z gimnazjów krakowskich tajną organizację polityczną. Chłopaki mieli nawet pistolet i w czasie aresztowania członków organizacji doszło do strzelaniny. Jednym z aresztowanych był syn prof. Grzybowskiego. Otóż gdy doszło do sprawy przed sądem wojskowym syn profesora został z procesu wyłączony. Miał on potem osobny proces , ale nie jako członek organizacji, ale z art. 18 Małego Kodeksu Karnego (o to że wiedział, a nie doniósł) i dostał jakąś drobną karę. Natomiast chłopcy, którzy stawali przed sądem jako członkowie organizacji zostali powieszeni. Zasługę za uratowanie życia synowi prof. Grzybowskiego Haraschin bierze na swoje konto i stara się, aby możliwie dużo ludzi w to uwierzyło. Prof. Grzybowski natomiast często zaprzeczał, aby Haraschin był w jakimkolwiek sensie instrumentalny w zwolnieniu jego syna.

Tym niemniej na skutek tego rodzaju zdarzeń Haraschin staje się sławą na skalę wojewódzką jako człowiek, który u władz wiele może. Nie potrzeba dodawać, że ewentualni kandydaci na pomoc Haraschina są ludźmi urodzonymi wczoraj i rozumieją bez zbytecznych wyjaśnień, że za tak wysoką protekcję trzeba odpowiednio wysoko płacić.

***

Stosunkowo wcześnie znakomicie ustawiony sędzia Haraschin przedstawia ową pracę napisaną dlań pod Niemcami przez zubożałego profesora i zostaje doktorem. Ponieważ profesor, który nawiasem mówiąc w międzyczasie zmarł, był cywilistą więc i Haraschin doktoryzuje się z prawa handlowego, aczkolwiek jego bogate doświadczenie praktyczne leży w dziedzinie prawa karnego i wojskowego. Może właśnie dla uzupełnienia braków teoretycznych Haraschin postanawia z początkiem lat pięćdziesiątych przenieść się na Uniwersytet Jagielloński i zostaje przyjęty, jak twierdzą niektórzy, na skutek silnej presji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Pracuje w swojej specjalności, mianowicie przy katedrze prawa karnego u prof. Woltera.

Ale poza pracą marzy mu się wielka i ważna misja: przekształcenie Uniwerytetu Jagiellońskiego, tej ostoi obskurantyzmu, w nowoczesną, socjalistyczną uczelnie. Haraschin boleje widząc, jak obskurancka konserwa gnębi twórcze siły narodu, jak starzy profesorowie niemal automatycznie oblewają zasłużonych milicjantów, wojskowych, członków aparatu bezpieczeństwa. Rodzi się w nim pragnienie przyjścia z pomocą tym prześladowanym, którzy po pełnej chwały walce z podziemiem i wrogami ludu teraz chcieliby przejść do pracy w aparacie wymiaru sprawiedliwości, w administracji, w adwokaturze. Nie opuszcza go przy tym wrodzony rozsądek: ”Trzeba im pomóc w zdobyciu kwalifikacji, bo jeśli tych kwalifikacji nie otrzymają, to tylko gorzej dla urzędu, przecież jest rzeczą jasną, że na funkcji i tak zostaną”. W tej walce o unowocześnienie UJ Haraschin miał wiele trudności i przykrości. Często i głośno dawał wyraz opinii, że ”życie ludzi postępowych jest ciężkie a awans na uniwersytecie można dostać tylko przez podawanie palta obskurantom”.

Mimo to wysiłki jego zostają wreszcie dostrzeżone i docenione. W roku 1954 zostaje stworzone studium zaoczne wydziału prawa UJ, a na kierownika studium powołany zostaje tow. dr pułk. Haraschin. Placówka ta daje mu nowe możliwości dla zabłyśnięcia uczynnością, chęcią służenia bliźnim, uprzejmością, a więc tymi cnotami, którymi dał się już poznać uprzednio. Kraków, który dotychczas znał Haraschina jako człowieka, usuwającego trudności w kontaktach z władzą teraz zaczyna go również cenić jako szafarza tytułów akademickich. Studenci opowiadają o genialnej studentce, przeniesionej z Łodzi na drugi rok studium zaocznego w Krakowie (”na drugi rok Haraschina”, jak mówiono potocznie), która po dziesięciu miesiącach studiów jest na czwartym roku i zasiada do egzaminu dyplomowego. Inny student zdaje 16 egzaminów w ciągu jednego miesiąca, a jeszcze inny – siedem w ciągu jednego dnia.

Aby utrzymać działalność na tak wysokich obrotach, Haraschin wprowadził szereg uproszczeń administracyjnych. Pierwszą z nich było rozdzielenie studentów od indeksów. Indeksy miały być stale w dziekanacie i gdy dziekanat był zamknięty student przychodził do profesora na egzamin bez indeksu. Umożliwiło to ogromnej ilości ludzi zdawanie egzaminów ”na murzyna”. Jest wysoce prawdopodobne, że nawet egzaminy magisterskie były zdawane na murzyna, bo w warunkach typowych dla studium zaocznego studenci rzadko chodzą na seminaria i profesorowie nie znają ich nawet po paru latach studiów. Haraschin, uczynny i pomocny jak zawsze, osobiście doglądał porządkowania indeksów. Chodził regularnie z pliką indeksów po egzaminatorach i wymuszał podpisy. ”Panie kolego, u pana wczoraj (albo jeszcze lepiej: tydzień temu) zdał X, Y i Z. Może pan będzie łaskaw uzupełnić indeksiki”. W wielu wypadkach Haraschin wyręcza egzaminatorów i własnoręcznie umieszcza ich podpisy w odpowiednich rubrykach.

Dalszym uproszczeniem było zupełne wyeliminowanie niektórych egzaminów. Tak np. Haraschin załatwił z wykładowcą marksizmu-leninizmu, że egzaminy z tego przedmiotu zaliczane będą za wysłuchanie kursu odczytów radiowych, znanych pod nazwą ”wszechnicy radiowej”. Wystarczyło, że dwóch studentów wzajemnie sobie poświadczyło wysłuchanie kursu przez radio, a obaj mieli egzamin za sobą. Trzeba przyznać, że Haraschim przyjął tu metodę odpowiednią do wagi przedmiotu.

Mimo nawału zajęć dydaktycznych Haraschin znalazł jeszcze czas na kształcenie się i składa pracę habilitacyjną z historii prawa karnego wojskowego w Polsce. Na colloquium habilitacyjnym prof. Vetulani pracę wyśmiał i rozbił na atomy, tym niemniej w głosowaniu praca przyjęta została dwunastoma głosami przeciwko jedenastu. Kandydatura Haraschina została przedstawiona Senatowi uniwersytetu, który odmówił zatwierdzenia habilitacji. W tym momencie wmieszała się przyjazna dla Haraschima Władza: Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego znegliżowalo decyzje Senatu i zatwierdziło docenturę Haraschina.

***

”Polski Październik” miał, w dziedzinie gospodarczej zapoczątkować okres polskiego NEP-u. Kolektywizacja, leżąca ciężarem nad wsią, została wstrzymana, a równolegle zrodziła się nadzieja na wzrost możliwości inicjatywy prywatnej w zawodach nierolniczych. Nadzieje te oparte były na obietnicach, wytycznych, planach i uchwałach. Ale w tej dziedzinie, jak zresztą i w wielu innych, polski październik okazał się niewypałem. Zwiększone możliwości nie przeszły poza ramy pewnej ilości licencji dla prywatnych przedsiębiorców, gdy jednocześnie nie zmieniło się nic w arbitralnym systemie opodatkowania takich przedsiębiorstw, wycenienia ich produktów, gdy nie unormowano zasad przydziału dla nich surowców czy lokali. Przedsiębiorstwa te pozostały do dziś na nieokreślonym terenie między legalnością a podziemiem, żyjące z łaski oficjalnych dygnitarzy i zmuszone do opłacania się im w różne sposoby.

Jedną z osób, która zapragnęła, a może po prostu zmuszona była, zakosztować uroków życia prywatnego przedsiębiorcy był Jan Świerczek z Krakowa. Celem jego chałupniczej ”manufaktury” było produkowanie watoliny ”dla ludności”.Od Państwa otrzymał Świerczek licencję, która upoważniała go do płacenia podatków, ale już nie do otrzymywania surowców ze źródeł oficjalnych. Od początku musiał więc organizować swą produkcję na nielegalnej bazie surowcowej. Od początku miał kłopoty z milicją, która regularnie nachodziła go, wywołując przestoje i kosztowne przerwy w cyklu produkcyjnym. Przy końcu lat pięćdziesiątych jego sytuacja prawna pogarsza się bardzo i grozi mu aresztowanie.Wtedy spotyka Tadeusza Frasika, studenta studium zaocznego, który za cenę 100.000 zł. obiecuje interwencję osoby wysoko postawionej. Osobą tą jest Haraschin, który rzeczywiście interweniuje skutecznie, bo władze zostawiają Świerczka w spokoju. W rok potem jednak, w związku, z wykryciem kradzieży wełny w Spółdzielni Tkaczy i Dziewiarzy, Świerczek znów znajduje się w tarapatach. Wali więc jak w dym do Frasika, ale tu niespodziewana przeszkoda: w międzyczasie Frasika zdjęli, mianowicie zamieszany w sprawę Toeplitza (wielkoskalowy przemyt do Rosji) poszedł siedzieć. Świerczek gorączkowo biega po Krakowie szukając pośredników, którzy otwarliby mu drogę do wpływowej osoby. W poszukiwaniach swych trafia na autentycznego przedwojennego rotmistrza nazwiskiem Ungeheuer, który inkasuje 50.000 zł. i rzekomo zaczyna działać. Milicja jednak nadal nachodzi Świerczka. W międzyczasie wychodzi Frasik i kontaktuje się ze Świerczkiem. Dochodzi do burzliwych starć między zainteresowanymi stronami. Wreszcie płk. Haraschin zwołuje odprawę, aby ostatecznie sprawę wyjaśnić. Rotmistrz Ungeheuer staje na baczność i melduje stan faktyczny. Po długich i głośnych obradach Świerczkowi udaje się wydusić 30.000 zl. od Ungeheuera, ale sprawa jest już poza zasięgiem krakowskich władz, dostępnych Haraschinowi. W wyniku działania sił wyższych w 1961 aresztowany zostaje Świerczek, a w rok później płk. Haraschin, rtm. Ungeheuer i szeregowiec Frasik.

Jako wojskowy wysokiej rangi Haraschin podpadał pod kompetencje sądu
wojskowego, tego samego, w którym sam jako sędzia przez szereg lat tępił elementy wsteczne. Ale czynniki wojskowe w ogóle nie chciały mieć z tą sprawą nic do czynienia. Dla wielu zresztą dobrze poinformowanych ludzi zdjęcie Haraschina było aktem ryzykownym. Haraschin powszechnie uważany był za ”ześwinionego”, czyli za oddanego i wiernego poplecznika partii. Na UJ traktowano go jako wtyczkę UB, a wśród jego ”studentów” aż roiło się od gwiazd z awansu społecznego. A przy tym wszystkim żywa była w narodzie pamięć jego sukcesów w dziedzinie wpływania na wymiar lokalnej sprawiedliwości. Nic dziwnego, że niejeden ostrożny wolał umyć ręce od takiej sprawy. Decyzja wszczęcia postępowania przeciwko Haraschinowi zapadła w Łodzi (?!), po czym postępowanie prowadzone było przez Warszawę (Prokuratura Generalna). Do oskarżonych zdecydowano zaliczyć, poza Haraschinem, Ungeheuerem i Frasikiem, jeszcze trzech ludzi (Świerczek oczywiście nie należał do tego procesu). Byli to ludzie nie byle jacy.

Jest wśród nich taki np. Tadeusz Cynkin, pułkownik i poseł na sejm PRL, kierownik studium wojskowego UJ. Swego czasu w sferach partyjnych cieszył się on przydomkiem ”bohatera Października”; gdy zrewoltowana młodzież Warszawy szła na jakieś czołgi, żeby wreszcie ”odegrać się na Mochach”, nieustraszony pułkownik tak gorąco przemówił do tej młodzieży, że ta z miejsca rozeszła się do domu. W związku z tym wdzięczny lud Warszawy spontanicznie wybrał Cynkina do Sejmu. A teraz, w 1963, siedzi na ławie oskarżonych. I za cóż on tak siedzi? A no za to, że mąż jego kochanki miał niepowodzenie życiowe i został przymknięty, i ta żona dała Cynkinowi 40.000 zł. i Cynkin zaniósł te pieniądze do Haraschina, u którego już uprzednio załatwiał dla siebie sprawę odpowiedniego tytułu naukowego. Dla uzyskania bardziej zbalansowanego obrazu należy również przytoczyć opinie Haraschina o Cynkinie. Według Haraschina, Cynkin to nie bohater tylko zwykły gówniarz, który żadnych pieniędzy nie dostarczył, a posłem został tylko dzięki uprzejmości Haraschina, bo gdy w okresie wyłaniania kandydatów pewien wysoko postawiony towarzysz z Warszawy przyjechał do Krakowa to na przyjęciu towarzyskim u Haraschina wszystko załatwiono.

Jest wśród oskarżonych pułkownik Jaworski, komendant Wojskowej Komendy Rejonowej Kraków. Jest to funkcja wielka, w wielu wypadkach dająca niemal prawo dysponowania życiem i śmiercią zwykłych obywateli. Doświadczył tego na sobie m.in. docent Iwanejko, który miał nieszczęście poważnie traktować studium Haraschina i obciął ”studenta” Jaworskiego na egzaminie. Od tej chwili zaczął regularnie dostawać powołania do wojska i kosztowało go wiele wysiłków i nerwów, zanim wreszcie udało mu się zwolnić przy pomocy zaświadczenia lekarskiego. Przemawiając z ławy oskarżonych Jaworski dał taki komentarz do tego wydarzenia: ”Gdyby mi naprawdę zależało, to by panu docentowi Iwanejce żadne lekarskie świstki nie pomogły i tak by siedział w wojsku jak ta lala”.

Kronikarze nie zdołali utrwalić personaliów ostatniego z oskarżonych. Jedno jest pewne płotką nie był: jakiżby przeciętny obywatel
”wiążący koniec z końcem
za te polskie dwa tysiące”

mógł pozwolić sobie na zapłacenie lekką rączką 50.000 zł za dyplom magisterski? A tak właśnie było, jeśli wierzyć jego własnym zeznaniom. Wśród kilkuset osób przebadanych w związku ze sprawą Haraschina jest on jedynym, który jawnie i oficjalnie twierdził, że zapłacił. Wyróżnia się on również szczególnie rozwiniętym sensem moralności socjalistycznej. Uważa, że ”klient płaci i klient wymaga” i wielokrotnie protestuje przeciwko niedopuszczalnym praktykom Haraschina, który pieniądze pobrał, a mimo to jeszcze żądał chodzenia na ćwiczenia i egzaminy.

Imponująco przedstawiają się również byli studenci Haraschina, których z niewiadomych powodów powołano jako świadków a nie oskarżonych. Jest tu pułkownik Chojecki, były współpracownik Tatara, z którym do spółki przywiózł z emigracji wiano w wysokości dziesięciu milionów dolarów, ale potem swoje parę lat i tak odsiedział.

Jest szara eminencja Ministerstwa Zdrowia, radca Wolf, ubek i hochsztapler, który montował transporty środków leczniczych do bratniej ludowej republiki Koreańskiej. Twierdzi on, że za dyplom nie płacił i żadnego dyplomu w ogóle nie chciał, a Haraschin po prostu na siłę wdusił w niego dyplom. Tym niemniej wysłał na Koreę szwagra Haraschina, Wolańskiego a jednocześnie przyznaje, że nastąpiła między nimi jakaś wymiana obrazów Kossaka.

Jako świadków powołano też sporo wykładowców z UJ, wśród nich dwóch niewątpliwych wspólników Haraschina: dziekana wydziału prawnego Opałka i docenta Antoniego Walasa. Od Opałka bierze początek wątek uniwersytecki procesu. Haraschin odpowiadał bowiem początkowo wyłącznie na zarzuty pobierania łapówek za umarzanie spraw karnych. W czasie rewizji znaleziono u niego plik oficjalnych formularzy dziekanatu UJ, podpisanych in blanko przez Opałka. ”A, te papiery firmowe – to zupełnie normalna procedura” – miał się wtedy lekceważąco wyrazić Opałek. Mniej normalne były sposoby, w jaki traktował studentów Haraschina. Tak np. bywały wypadki, że studenci, którzy zarwali egzamin magisterski przed komisją egzaminacyjną, mieli potem egzamin uznany ”decyzją dziekanatu”.

Wina Antoniego Walasa, docenta od prawa jest również bezsporna. M.in.dla wspomnianego już płk. Chojeckiego dostarczył on Haraschinowi tekst pracy, którą dwa lata wcześniej napisał na wydziale prawa inny student.

Na procesie Haraschina miało miejsce kilka interesujących incydentów. Oto sąd wzywa świadka Ludwika Ehrlicha, profesora UJ, aby wyjaśnić dziwny system ”uznawania” przez dziekanat oblanych egzaminów.

    Sędzia: Jaka jest opinia świadka o studium zaocznym?
    prof. Ehrlich: Tak jak ja rozumiem proces karny, to powinien się on zajmować faktami a nie opiniami. Ale jeśli teraz ważne są opinie, to mogę dać i swoją, a mianowicie a) ogólnie b) w odniesieniu do studium zaocznego prawa na UJ. Otóż ogólnie biorąc może to być idea bardzo pożyteczna jeśli się ją właściwie realizuje, natomiast w określonym wypadku o którym tu mowa, to wartość studium jest bardzo wątpliwa.
    Sędzia: Czy dziekan może uznać oblany egzamin?
    prof. Ehrlich: Przed wojną, gdy ja byłem na uniwersytecie we Lwowie, to nie mógł. A jak jest teraz, to ja już naprawdę nie wiem.


W czasie śledztwa wyszło na jaw, że Haraschin dostał od sekretarki pewnego wiceministra jednego z licznych resortów gospodarczych roczny bilet 1-ej klasy na okaziciela na wszystkie linie PKP. W czasie procesu gorliwy prokurator starał się wykorzystać ten fakt dla pognębienia Haraschina.

    Prokurator: Za co oskarżony dostał ten bilet?
    Haraschin: Za nic. Był to prezent bez znaczenia, ja się o niego w ogóle nie starałem, nie był mi potrzebny bo jako wojskowy mam duże ulgi na kolejach.
    Prokurator: Więc kto z niego korzystał?
    Haraschin: Wiele osób, np. p.dziekan Opałek na wyjazdy do Łodzi.
    Prokurator:Skoro bilet był prezentem dla oskarżonego, to czy oskarżony nie uważa, że popełnił przestępstwo odstępując go innym?
    Haraschin: Nie uważam. Jeśli są w ogóle bilety na okaziciela, to chyba po to, żeby były używane przez dowolne osoby, w przeciwnym razie wystawianoby je na określone nazwisko.


Na tym sprawa biletu upadła i nigdy już nie została podjęta, przez co sąd stracił okazję przestudiowania bardzo charakterystycznego aspektu życia wyższych klas PRL-u, jakim są tzw. pożytki.

Na użytek ludu istnieje stereotypowa gadka o relatywnej równości zarobków w Polsce, o skromnych stosunkowo poborach sterników nawy i inżynierów dusz. Taki np. minister zarabia zasadniczo 7.000 zł, do tego dochodzi 2.000 zł dodatku funkcyjnego, jeszcze jakieś 35 % za dodatkową posadę i to właściwie koniec. Maksimum 12.000 zł, żeby nie wiem jak się starał, więcej nie wyrobi. Tak się właśnie mówi do ludu. A na użytek własny
zorganizowało się system pożytków. Pierwsze miejsce ma tu fundusz dyspozycyjny. Każda osoba, która liczy się w Polsce, ma przydzielony fundusz dyspozycyjny, którym dysponuje dla siebie i swojej najbliższej grupy. Nie są to sumy bagatelne. Tak np. dla półtuzina osób stojących w zasięgu premiera Cyrankiewicza fundusz dyspozycyjny wynosi milion złotych rocznie. Gospodarka funduszem jest kontrolowana, obowiązuje ścisła sprawozdawczość, są kwity na każdą sumę wydatkowaną, jest komisja do badania kwitów. I tak na liście wydatków wspomnianej grupy Prezydium Rady Ministrów figurują m.in. kalesony i koce. Powstaje pytanie: jeśli powiedzmy taki minister kupuje z funduszu bieliznę osobistą i pościelową, to po co mu pensja? Drugi i ważniejszy sposób to ten, na który tak jaskrawo światło rzucił proces Haraschina. Przecież gdy przekroczymy pewien poziom, to pieniądze przestaje grać rolę, a ich miejsce zajmuje uprzejmość, uczynność, rewanżowość. Przecież jesteśmy towarzyszami, do licha! A więc tu bilecik, a tam dyplomik, tu paszporcik tam kossaczek, tu talonik a tam nominacyjka na posła. Wszystko płynie, jak mówili starożytni Grecy, i to płynie bezgotówkowo. Realizuje się stary sen idealistów, w imię którego pół wieku temu tylu ludziom poderżnięto gardło, sen o zgubnej szkodliwości pieniądza. Wtedy było za wcześnie, ale dziś, gdy socjalizm wyhodował już pewną ilość nowych ludzi, sen ten częściowo staje się rzeczywistością.

Haraschin zostałl skazany na 9 lat więzienia, a jego towarzysze na 2 do 4 lat. W związku z procesem trzeba zwrócić uwagę na dwa podstawowe fakty. Głównym elementem procesu były łapówki za umarzanie spraw karnych. Zaczęło się od Świerczka, ale interwencyjna działalność Haraschina była dość szeroko znana w Krakowie. Co najmniej dwie z załatwionych przez niego spraw wyszły na jaw w czasie śledztwa i stały się potem przedmiotem procesu oraz ogólnikowych i mętnych wzmianek w prasie. Element drugi, mianowicie prowadzenie sklepiku z dyplomami uniwersyteckimi, wyłonił się później i jakby na marginesie. Z czasem element ten nabrał większego rozgłosu niż element zasadniczy. Przypuszczalnie było to zgodne z intencjami osób kierujących śledztwem i procesem. Ale mimo całego zainteresowania, jakim w społeczeństwie polskim cieszy się wszystko, co związane jest z życiem akademickim, należy pamiętać o należytej proporcji rzeczy. O wiele większą wagę ma sprawa handlu sprawiedliwością, niż dyplomami.

Proces Haraschina był co najmniej niekompletny. Przed sądem stanęły osoby, które dawały łapówki oraz łańcuch pośredników aż do Haraschina włącznie. A co dalej? Co z osobami pobierającymi pieniądze od Haraschina? Nawet skromne i dezinformujące źródła oficjalne przyznają, że Haraschin miał pewne sukcesy w swej działalności. Musiały więc istnieć osobistości wyżej postawione, poprzez które Haraschin mógł manipulować wymiarem sprawiedliwości. Ale o tych najistotniejszych dla sprawy osobach, jak i o samym mechanizmie interwencji ani proces, ani źródła pisane, ani nawet plotka krakowska nic nie mówią. Obserwator staje tu przed murem milczenia, tak charakterystycznym dla dzisiejszej rzeczywistości w Polsce. Mur ten wznosi się na żelaznej zasadzie nierozdzielności interesów klasy rządzącej. Jest to coś znacznie większego niż dawne ”ręka rękę myje”. Dziś każdy pojedynczy członek elity komunistycznej ma rolę tak odpowiedzialną, jak zwornik w łuku romańskim. Wyjmij zwornik, a zawali się cały łuk. Usuń jednego członka nowej klasy a roztrzęsie się mizerna równowaga klik, frakcji i koterii, przepadnie na zawsze sen o żłobie. Stąd te ciągłe wołania o jedność, o konstruktywną krytykę, o nieantagonistyczne przeciwstawianie się. I stąd absolutorium, automatycznie udzielane wszystkim osobom należącym do klasy rządzącej. Człowiek raz przyjęty na członka tej klasy już do końca życia cieszyć się będzie nietykalnością prawną. Dlatego gdy w 1964 zaczęła ujawniać się afera mięsna, ostatnim skokiem aferzystów była próba ulokowania jednego z nich na stanowisku wiceministra. Taka nominacja od razu położyłaby oskarżenie. Pod tym względem model polski stoi niżej od klasycznego modelu Stalina, bo tam mechanizm czystek wprowadzał jakiś moment ruchu w skostniałą strukturę biurokracji.”

Autor Nieznany
(KULTURA paryska, nr 1/219-2/220, str. 136 – 148)
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> "LEWA WOLNA, CZYLI NIE TRZEBA GŁOŚNO MÓWIĆ Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum