Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna polonus.forumoteka.pl
Archiwum b. forum POLONUS (2008-2013). Kontynuacją forum POLONUS jest forum www.konfederat.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Powstanie warszawskie

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> TEKSTY HISTORYCZNE LESZKA MOCZULSKIEGO
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Sie 02, 2011 8:41 am    Temat postu: Powstanie warszawskie Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Dzień „W".Sytuacja militarna

Gdy w ostatniej dekadzie lipca zapadły decyzję o wystąpieniu zbrojnym w Warszawie, sytuacja militarna tylko w małym stopniu rokowała powodzenie polskich działań powstańczych. Głównym plusem byt rozwój sytuacji na froncie wschodnim. Trwająca od końca czerwca ofensywa na Białorusi i rozpoczęta w połowie lipca ofensywa nad górnym Bugiem szybko doprowadziła do druzgocących zwycięstw Armii Radzieckiej.

Poza tym generalnym czynnikiem wynikającym z sytuacji ogólnej, wszystkie "inne przesłanki militarne i materialne działały na niekorzyść Polaków. W Warszawie istniała znaczna dysproporcja sił między armią podziemną a zgrupowaniem niemieckiego wojska i policji obsadzających stolicę.

Okręg warszawski Armii Krajowej, dowodzony przez płk. Antoniego Chruściela — „Montera" składał się z pięciu obwodów na terenie lewobrzeżnej Warszawy (Śródmieście, Żoliborz, Wola, Ochota i Mokotów), Obwodu VI obejmującego Pragę, Obwodu VII obejmującego powiat warszawski po obu stronach Wisły oraz Samodzielnego Rejonu VIII — Okęcia. Ponadto znajdowały się oddziały podporządkowane bezpośrednio Komendzie Okręgu oraz przydzielone jej zgrupowanie KEDYW KG AK. Liczebny stan zaprzysiężonych żołnierzy wynosił w pięciu obwodach lewobrzeżnej Warszawy ok. 13 tysięcy ludzi, w Obwodzie Praskim 6 tysięcy ludzi, w Obwodzie VII i Rejonie VHI niespełna 12 tysięcy ludzi. Wraz z oddziałami podporządkowanymi bezpośrednio Komendzie Okręgu oraz Wojskową Służbą Kobiet stan liczebny zaprzysiężonych wynosił ok. 49 tysięcy ludzi. Do tego dochodził jeszcze pułk „Baszta" podporządkowany KG AK, liczący ok. 2200 ludzi oraz przybyły do Puszczy Kampinoskiej oddział cichociemnego, ppor. Adolfa Pilcha — „Doliny" liczący ok. 800 ludzi. W sumie dawało to ponad
50 tysięcy żołnierzy, zorganizowanych (poza pułkiem „Baszta" i oddziałem „Doliny") w 647 pełnych plutonów i 153 plutonów niepełnych.

Dodać do tego należy znajdujących się w Warszawie, zaprzysiężonych żołnierzy należących do innych organizacji, z których największe były Armia Ludowa i Korpus Bezpieczeństwa. Wszystkie te organizacje, w tym niektóre bardzo nieliczne — jak np. PAL — dysponowały ok. 2—3 tysiącami zaprzysiężonych ludzi.

Liczebność sił polskich była więc znaczna. Znacznie gorzej przedstawiało się uzbrojenie. W chwili podjęcia decyzji o wybuchu Powstania, wszystkie oddziały AK znajdujące się na terenie okręgu dysponowały 2629 karabinami, 145 ręcznymi karabinami maszynowymi, 47 lekkimi i ciężkimi karabinami maszynowymi, 657 pistoletami maszynowymi, 29 karabinami i rusznicami przeciwpancernymi, 6 moździerzami, 10 granatnikami, 2 działkami przeciwpancernymi, 30 miotaczami ognia, 3846 pistoletami, ok~ 44 tysiącami granatów, 400 granatami przeciwpancernymi i ok. 12 tysiącami butelek zapalających. Wystarczało to na wyposażenie w podstawowe uzbrojenie piechoty ok. 3500 osób. Drugie tyle uzbrojone było w zwykłe pistolety. Dla całej reszty starczało jedynie po jednym do dwóch granatów lub butelce zapalającej. Wsparcie bronią ciężką było minimalne.

Jakkolwiek osłabiony w ostatnich tygodniach przed wybuchem Powstania, garnizon niemiecki w Warszawie był znacznie silniejszy. Choć nasycenie bronią i sprzętem było niższe od etatowego wyposażenia frontowego, Niemcy w porównaniu z powstańcami uzbrojeni byli bardzo dobrze. Nie brakowało ani uzbrojenia indywidualnego, ani też wsparcia bronią ciężką łącznie z artylerią, samochodami pancernymi i czołgami, a także samolotami. Ponadto oddziały niemieckie obsadzały starannie przygotowane do długiej obrony kompleksy gmachów.

Opracowując plan zduszenia Powstania w Warszawie, w tym celu jeszcze z końcem czerwca 1944 r. Niemcy przewidywali użycie ok. 15 tysięcy żołnierzy i wojsk lądowych, ok. 13 tysięcy żołnierzy lądowych formacji Luftwaffe, ok. 4 tysiące Waffen SS oraz ok. 4 tysiące policji; do tego dochodziło kilka batalionów SA, skupiających cywilnych pracowników niemieckich, liczących ok. 4 tysiące osób. W sumie stanowiło to ok. 45 tysięcy ludzi, dysponujących kilkudziesięcioma bojowymi wozami pancernymi L stosunkowo liczna artylerią.

Wyliczone wyżej dyspozytywy obu stron były jednak tylko zaplanowane. W rzeczywistości siły polskie i niemieckie w chwili wybuchu Powstania przedstawiały się inaczej. Na terenie całego okręgu warszawskiego w trakcie mobilizacji powstańczej stanęło do boju ok. 36 tysięcy ludzi. Wskutek błyskawicznej koncentracji — od chwili wyeskpediowania pierwszych rozkazów mobilizacyjnych do godziny „W" upłynęło tylko 10 godzin — do wielu ludzi rozkazy nie zdołały dotrzeć, a inni przed rozpoczęciem walki nie mogli stawić się na miejscach zbiórek. Uwzględniając niesłychanie ciężkie warunki mobilizacji w okupowanej i obsadzonej silnie przez Niemców Warszawie, uzyskane efekty, to jest zebranie w wyznaczonych punktach dwóch trzecich zaprzysiężonych było wyczynem nie lada. Z tej ogólnej ilości na właściwym polu | bitwy — w pięciu obwodach lewobrzeżnej Warszawy stawiło się ok. 21 tysięcy ludzi.

Wybuchem Powstania Niemcy zostali zaskoczeni o tyle, że dopiero w ostatnim momencie zdołali dostrzec przygotowania polskie i ledwo starczyło im czasu na ogłoszenie stanu alarmu.

O godzinie „W" oddziały wojsk lądowych i Luftwaffe na terenie Warszawy zamiast planowanych 28 tysięcy liczyły ledwie 11 tysięcy. Obok nich wystąpiły jednostki policji i SS liczące niespełna 6 tysięcy ludzi oraz formacje pomocnicze obejmujące ok. 3.500 ludzi. Większość SA-manów, z których planowano sformować kilka batalionów, uciekła — tak że z resztki pozostałych stworzono tylko jeden oddział. W sumie dawało to około 21 tysięcy dobrze uzbrojonych ludzi. Nie stanowiło to jednak całości sił niemieckich, które można było użyć do walki. W ostatnich dniach i nawet godzinach lipca w rejonie Warszawy trwała koncentracja niemieckiej grupy pancernej. Pancerna dywizja SS „Totenkopf", walcząca pod Radzyminem, pozostawiła na Pradze część sił. Walcząca razem z nią pancerna dywizja SS część sił, w tym kompanie ciężkich czołgów, w chwili wybuchu Powstania miała jeszcze w Warszawie lewobrzeżnej. Na zachodnich skrajach Woli i koło Piastowa koncentrowała się przybyła z Włoch dywizja pancerna „Hermann Goering" i przybyła z frontu 19 dywizja pancerna. Na terenie miasta znajdowały się też oddziały pobitych przez Armię Radziecką 37 dywizji i 1032 brygady Wehrmachtu. Łącznie, na terenie okręgu warszawskiego jednostki te posiadały ok. 10 tysięcy żołnierzy, kilkadziesiąt czołgów i tyleż lekkich i ciężkich dział — nie licząc oddziałów bezpośrednio zaangażowanych w walkach z radziecką 2 Armią Pancerną Gwardii.

Oceniając generalnie, przy zbliżonej ilości ludzi, Niemcy dysponowali miażdżącą przewagą w sprzęcie, wystarczającą aby zalać krwią Warszawę i zdusić Powstanie w przeciągu kilku godzin. Oczywiście, pod warunkiem, że zestawiamy tylko siły materialne. Olbrzymia moralna przewaga Polaków spowodowała, że wydarzenia potoczyły się zupełnie inaczej.

Niemcy dysponowali planem zdławienia rozpoczynających się działań powstańczych; był on opracowany mało konkretnie, a wskutek zaskoczenia osiągniętego przez Polaków nie nadawał się on do zastosowania. Zamiast tego przystąpiono do improwizowanej obrony posiadanych obiektów i rozpaczliwego wzywania pomocy z zewnątrz.

Plan polskich działań powstańczych, przygotowywany przez kilka lat był bardzo precyzyjny. Niestety, dysproporcja sił nie pozwoliła wykonać go w całości i w większości silnie umocnionych punktów oporu Niemcom udało się odeprzeć polskie ataki. Nie przeszkodziło to faktowi, że generalne założenie planu, a mianowicie wyzwolenie miasta w jednym uderzeniu powiodło się w zasadzie. Wedle niemieckich ocen sztabowych z pierwszych dni Powstania, działania polskie jakkolwiek przeprowadzane „masą ludzi źle uzbrojonych, ale dobrze zorganizowanych", o wyszkoleniu „bardzo dobrym w walce ulicznej, budowie barykad itp. „pierwszorzędni strzelcy wyborowi" — doprowadziły do zadania „wyjątkowo poważnych" strat „całkowitego osaczenia" garnizonu niemieckiego i postawienia go w sytuacji „rozpaczliwej". Tylko nadejście poważnych sił odsieczy dawało broniącym się w stolicy oddziałom niemieckim szansę ocalenia.

Odsiecz tę już 1 sierpnia wieczorem zaczęli montować zarówno Hitler, jak Reichsfuehrer SS Himmler oraz szef generalnego sztabu gen. Guderian. Przez cały okres Powstania siły niemieckie walczące w Warszawie systematycznie powiększały się i to było podstawową przyczyną, która doprowadziła wreszcie do kapitulacji Powstania.

W okresie Powstania stan sił polskich ulegał zmianom. Po wybuchu powiększał się systematycznie, w drugiej połowie sierpnia osiągając liczebność ok. 43 tysięcy żołnierzy; z tego w grupie Śródmieście znajdowało się ok. 23 tysiące ludzi, w grupie północ (Stare Miasto i Żoliborz) — 14 tysięcy ludzi i w grupie południe (Mokotów) 5 tysięcy ludzi oraz dodatkowo w różnych dzielnicach ok. tysiąca ludzi należących do różnych formacji bojowych, głównie Armii Ludowej i Korpusu Bezpieczeństwa. Ponadto na terenie Puszczy Kampinoskiej i w Lasach Chojnowskich znajdowało się ok. 4 tysięcy żołnierzy podporządkowanych komendzie Okręgu Warszawskiego AK. Począwszy od końca sierpnia, wskutek wysokich strat bojowych, liczebność sił polskich zaczęła się zmniejszać i ok. 1 września zorganizowane one były w 137 Kompanii, 6 szwadronów i 106 plutonów; z jednostek tych sformowano następnie Korpus Warszawski w składzie trzech dywizji. W chwili kapitulacji w szeregach było 12 tysięcy powstańców, zaś dalsze co najmniej 10 tysięcy znajdowało się w szpitalach bądź wśród cywilnych mieszkańców opuściło miasto.

Sił odsieczy niemieckiej zaczęło przybywać począwszy od 4 sierpnia. Najpierw skierowano do walki zgrupowanie dywizyjne gen. Reinefartha i brygadę RONA Kamińskiego. Następnie sformowana została grupa korpuśna gen. von idem Bacha. W sierpniu 1944 składała się ona z dwóch zgrupowań — Reinefartha i Rohra oraz pierwotnego garnizonu warszawskiego. Grupa ta była wzmocniona jednostkami artyleryjskimi, czołgów, dział szturmowych itp. Przez cały okres otrzymywała ona poważne wzmocnienia, wystarczające nie tylko dla uzupełnienia strat, ale dla zwiększenia liczebności. Wskutek bardzo wysokich strat, w większości jednostek niemieckich stan osobowy całkowicie wymieniany był trzykrotnie. Ponadto w pewnych okresach grupa korpuśna von dem Bacha była wspierana przez oddziały frontowe: część III Korpusu Pancernego SS, dywizje pancerne 19, 25, Totenkopf, Viking, Hermann Goering, 73 dywizję piechoty, wschodniopruską brygadę grenadierów i liczne inne jednostki. W istocie to te jednostki frontowe, przydzielane grupie korpuśnej, ostatecznie rozstrzygnęły o losie Powstania. Przykładem może być szturm Żoliborza, przeprowadzony przez wyborową 19 dywizję pancerną, wspomaganą tylko przez oddziały von dem Bacha. Dysproporcja sił, którą Niemcy mogli w każdej chwili dowolnie powiększyć wykorzystując oddziały zdejmowane z frontu — ostatecznie zadecydowała o militarnych losach Powstania.

LESZEK MOCZULSKI


"Stolica" nr 31 z 1975 - http://www.djvu.com.pl/Warszawa/Stolica/1975_nr_01-52/Stolica_1975_nr_31_03.08_s_1-16/Publikacja.html

================================================

Cytat:
Decyzja powstania w Warszawie

Na początku lata 1944 r. Warszawa była wyłączona zarówno z realizacji opracowanego w 1942 r. przez Komendę Główną AK planu .powstania powszechnego, jak też z przygotowanego w listopadzie 1943 r. planu „Burza", przewidującego strefowe wystąpienia zbrojne przeciwko będącym w odwrocie frontowym zgrupowaniom Wehrmachtu.

Wstępna decyzja powstania podjęta została w Londynie w pierwszych dniach lipca i wynikała wyłącznie ze względów politycznych: wystąpienie zbrojne kraju miało stać się ważnym czynnikiem rozgrywki politycznej, jaką prowadził wówczas Stanisław Mikołajczyk premier rządu emigracyjnego, z ZSRR a także Wielką Brytanią i USA. „Sowiety postanowiły wezwać kraj przez Berlinga do powstania — depeszował 4 lipca Mikołajczyk do delegata rządu na kraj, „Sobola" — Jankowskiego — a równocześnie przystąpiły do organizowania administracji... Nie możemy milczeć, gdy Sowiety wchodzą do Polski. Czyście rozpatrzyli kwestię powstania na wypadek rozsypki Niemców, ewentualnie częściowego powstania, gdzie by władzę przed przyjściem Sowietów objęli Delegat Rządu i Komendant Armii Krajowej". W depeszy tej zawarta była sugestia powstania powszechnego, według opracowanej w 1942 r. a następnie — pod ciężarem faktów — zarzuconej koncepcji. Mi koła jeżykowi zabrakło najwyraźniej odwagi, aby wyraźnie podjąć decyzję powstania — i choć wynika ona z kontekstu — szef rządu emigracyjnego starał się najwyraźniej przerzucić ciężar odpowiedzialności na czynniki krajowe.

W następnych dniach i tygodniach tendencja Mikołajczyka, aby rozpocząć powstanie w kraju — staje się coraz bardziej wyraźna. Wobec wydarzeń z połowy lipca na terenie wschodnich okręgów AK, kiedy to nie udało się o-siągnąć zamierzonych przez rząd emigracyjny celów, dla Mikołajczyka stało się jasne, że konieczne jest rozpoczęcie walki zbrojnej w Warszawie; tylko tutaj występowały warunki .pozwalające, aby „władzę przed przyjściem Sowietów objęli Delegat Rządu i Komendant Armii Krajowej".

Polityczna decyzja, podjęta w Londynie, nie trafiła na pozytywne przyjęcie u wojskowych. Początkowo kierownictwo AK uważało podobnie. „Przy obecnym stanie sił niemieckich w Polsce i ich przygotowaniach przeciwpowstańczych... powstanie nie ma widoków powodzenia" — depeszował 14 lipca 1944 r. gen. „Bór" do Londynu.

W następnych dniach, głównie pod wpływem zaskakującego, nie mającego precedensu w tej skali i czasie sukcesu, jaki odniosła Armia Radziecka na Białorusi — poglądy w kierownictwie AK poczęły ulegać zmianie. „Jeśli możliwości sowieckie nie będą zahamowane trudnościami zaopatrzenia, to bez zorganizowanej przez Niemców przeciwakcji zaczepnej jednostkami odwodowymi, wydaje się niemożliwe będzie zatrzymanie Sowietów" — depeszował „Bór" do Sosnkowskiego. A w k:'Ika dni później: „Na froncie wschodnim Niemcy ponieśli klęskę. Trzy armie frontu środkowego zostały rozbite, a na ich miejsce OKW nie wprowadziło świeżych sił w Mości wystarczającej do zatrzymania armii sowieckiej. Zwolnienie tempa posuwania się Sowietów... spowodowane jest prawdopodobnie nie wzmożoną siłą obronną Niemców, lecz chwilowym zmęczeniem sił sowieckich. Przewiduję, że gdy tylko zmęczenie to zostanie pokonane, ruch sowiecki w tym 'kierunku stanie się szybszy... i dojdzie bez większych skutecznych przeciwdziałań niemieckich do Wisły i przejdzie Wisłę w dalszym ruchu na zachód" (depesza nr 1406).

W związku z tą nową oceną sytuacji, gen. „Bór" powrócił do zarzuconej już koncepcji powstania powszechnego. Niezależnie od trwającej akcji „Burza", 22 lipca gen. „Bór" wydał rozkaz nakazujący wprowadzenie stanu czujności do rozpoczęcia powstania powszechnego — począwszy od dnia 25 lipca godzina 0.01 (depesza nr 215).

W ten sposób sprawa powstania powszechnego została zadecydowana, choć wówczas jeszcze nie sądzono, że obejmie ono tylko Warszawę. Rozwój sytuacji operacyjnej, nie w pełni i nie zawsze słusznie ocenianej, był jednak tylko dodatkową przesłanką do podjęcia decyzji. Gdyby nie dążenie Mikołajczyka. aby rozpocząć powstanie, komenda główna AK nie byłaby zapewne w stanie jej podjąć. Dodajmy, że jak wiele wskazuje, Mikołajczyk parł ku wybuchowi powstania nie tylko oficjalnymi kanałami, lecz także przez swoich ludzi, rozmieszczonych na różnych stanowiskach w kraju.

Decyzja wybuchu powstania była, jak już podkreśliliśmy wyżej, decyzją polityczną. Zadaniem wojskowych było jedynie jej wykonanie. Aby jednak powstanie mogło się zakończyć sukcesem, konieczne było spełnienie określonych warunków. Sukces zostałby zapewniany, gdyby działania powstańcze w Polsce były skoordynowane z operacjami radzieckimi i wraz z nimi jednolicie kierowane. Skoro jednak decyzja polityczna zmierzała do tego, aby ubiec Armię Radziecką („przed przyjściem Sowietów" — zarządził Mikołajczyk) — o współdziałaniu nie mogło być mowy, premier rządu emigracyjnego wykluczył je a priori. Warunki, jakie należy spełnić celem powodzenia powstania, przeprowadzanego w tak szczególnej, polityczno-militarnej sytuacji, opracowane zostały przez szefa oddziału operacyjnego, płk. Szostaka (o czym pisze on w artykule zamieszczonym na str. 7); dodajmy, że narada, 'której datę płk Szostak określa „około 20 lipca" odbyła się na pewno przed 21 lipca, choć zapewne po 18 lipca. Niestety — i tutaj już rozpoczyna się odpowiedzialność wojskowych, których nie można obciążać decyzją podjętą przez czynniki polityczne w Londynie, lecz należy domagać się rozliczenia z decyzji militarnych, z ich fachowości i słuszności — ani jeden z czterech warunków, wysuniętych przez płk. Szostaka jako niezbędne, nie został zrealizowany. Powstanie w Warszawie miało rozpocząć się w momencie „kiedy Armia Czerwona będzie zdecydowanie działała w celu opanowania miasta". Za takie działanie trudno było uznać obecność rozpoznawczych elementów pancernych 2 armii pancernej gwardii w dniu 31 lipca 1944 r. na Pelcowiźnie i Saskiej Kępie (o tym drugim przypadku gen. „Bór" zresztą nie wiedział): dodajmy, że te same pogłoski o obecności jakichś czołgów radzieckich na Pelcowiźnie, które 31 lipca rano gen. „Bór" uznał za nie wystarczające do podjęcia decyzji powstania — po południu okazały się z niewiadomych przyczyn wystarczające! 31 lipca oddziały radzieckie przybyłe od południowego wschodu nie toczyły jeszcze boju w celu bezpośredniego opanowania Warszawy, a prowadziły bitwę pancerną z punktem ciężkości na północny wschód od Pragi; prawobrzeżną część Warszawy czołowy radziecki III korpus pancerny obszedł bowiem od wschodu.

Niemcy — do 5 sierpnia — pokonali jednak III korpus radziecki pod Hadzyminem i utrzymali front na wschód od Pragi.

Dopiero w dniach 12— 13 września 1944 r. rozpoczęły się bezpośrednie walki o Pragę, a 14 września oddziały radzieckie i polskie doszły do Wisły w obrębie miasta, zresztą bez zamiaru opanowania całej stolicy (operacja miała cele ograniczone).

Także pozostałe trzy warunki, przedstawiane przez płk. Szostaka nie zostały zrealizowane. Nie zapewniono dostatecznych zrzutów broni i amunicji, bombardowań wskazanych obiektów oraz przerzutu drogą powietrzną brygady spadochronowej. Co dziwniejsze, gen. „Bór" domagał się spełnienia tych warunków nadzwyczaj miękko. „Jesteśmy gotowi w każdej chwili do walki o Warszawę — depeszował 25 lipca (depesza nr 1441) — przybycie do tej walki Brygady Spadochronowej będzie miało olbrzymie znaczenie polityczne i taktyczne. Przygotujcie możliwość bombardowania na nasze żądanie lotnisk pod Warszawą". W ten sposób podstawowy warunek rozpoczęcia powstania sprowadzony został do postulatu, wprawdzie ważnego, lecz nie nieodzownego.

Mikołajczyk nie podjął nawet próby poważnej interwencji w sprawie spełnienia tych postulatów, zadowalając się gołosłownym stwierdzeniem, iż jest ło niemożliwe ze względów technicznych. Sosnkowski nie spotkał się wprawdzie już z Podobnym, co najmniej wątpliwym argumentem, lecz również nic nie uzyskał.

Rankiem 1 sierpnia rozpoczęła się koncentracja powstańcza. W sytuacji polityczno-operacyjnej. która istniała — była to koncentracja do postania, które nie miało szans zwycięstwa. Oparte na błędnej, nieodpowiedzialnej decyzji politycznej rozpoczynało się w warunkach, które nie odpowiadały wojskowym.

LESZEK MOCZULSKI



"Stolica" nr 31 z 1969 - http://publikacje.koszykowa.pl/Stolica/1969_nr_01-52/Stolica_1969_nr_31_3.08_s_1-16/Publikacja.html


Ostatnio zmieniony przez Administrator dnia Sro Sie 10, 2011 7:39 am, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Sie 02, 2011 8:44 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Godzina „W" po obu stronach warszawskiego frontu

Na dwa czy trzy kwadranse przed godziną policyjną ostatniego dnia lipca 1944, szyfrantki Komendy okręgu warszawskiego przystąpiły do pracy nad tekstem rozkazu płka Montera. Brzmiał on: „Alarm. Do rąk własnych komendantom obwodów. Dnia 31.7. godz. 19. Nakazuję „W" dnia 1.8. godz. 17. Adres m.p. Okręgu: Jasna 22 m. 20, czynny od godziny „W". Otrzymanie rozkazu natychmiast kwitować".

Rozkaz ten, oparty o wcześniejszą decyzję gen. Bosra uruchamiał powstanie w Warszawie. W ciągu najbliższych 22 godzin od jego podpisania, miała nastąpić mobilizacja, koncentracja i wystąpienie do boju całości sił okręgu warszawskiego (miasto i powiat) oraz znajdujących się na tym terenie oddziałów dyspozycyjnych Komendy Głównej — zgrupowań „Kedyw" i „Baszta". Ewidencyjnie, siły te (wraz z Pragą i powiatem) liczyły ok. 50.000 ludzi; na przewidziane dla nich i posiadane uzbrojenie składało się ok. 3500 karabinów, pistoletów maszynowych i innej broni długiej, ok. 3800 pistoletów, ponad 50 tys. granatów i butelek zapalających. Aby uruchomić całość sił okręgu, rozkaz musiał dotrzeć kolejno do siedmiu obwodów, następnie podległych im 34 rejonów, później zgrupowań, kompanii, ponad 800 plutonów i wreszcie dziesiątków tysięcy żołnierzy. Natychmiast po otrzymaniu rozkazu dowódcy poszczególnych szczebli mieli przystąpić do realizacji przygotowanych elaboratów koncentracyjnych, zebrać ludzi w ustalonych punktach, dowieźć broń, rozdzielić ją, zająć ustalone planem stanowiska uderzeniowe. Była to gigantyczna praca, a czas na nią przeznaczony tylko formalnie obejmował 22 godziny. Rozkaz Montera gotów był bowiem do ekspedycji dokładnie w chwili nastania godziny policyjnej; rozwożenie go w tych warunkach narażało na zbyt wielkie ryzyko.

Dlatego też łącznicy z komendy okręgu wyruszyli dopiero o 7 rano. Do chwili wybuchu pozostawało wówczas 10 godzin. W tym czasie powiększająca się z kwadransa na kwadrans sieć łączników i łączniczek — po południu było ich w ruchu już ponad 6 tysięcy — alarmowała dowódców coraz niższych kolejnych szczebli. Ci z kolei podrywali swoich ludzi. Było to zadanie trudne: poszczególne kompanie miały plutony w różnych dzielnicach, żołnierze tych plutonów byli rozsiani po całym mieście. Do wszystkich trzeba było dotrzeć... Oczywiście, było to niemożliwe. Przed wybuchem powstania w punktach koncentracji skupiło się (poza powiatem, razem z Pragą) około 20 tysięcy ludzi. Około 2,5 tysiąca z nich posiadało broń długą, drugie tyle — pistolety, reszta — w najlepszym wypadku — granaty.

Koncentracja, cały ten wielki ruch w mieście musiał doprowadzić do incydentów zbrojnych. Już rankiem w rejonie placu Narutowicza nastąpiło starcie zbrojne pomiędzy ochroną transportu broni IV Obwodu (zaalarmowanego o godz. 8.00) a patrolem niemieckim. W następnych godzinach szczęśliwie udało się uniknąć podobnych incydentów. Dopiero o godz. 13.50, przy ul. Słowackiego doszło do drugiego starcia między obstawą transportu broni — a patrolem niemieckim. Konsekwencje jego były poważne: Niemcy przystąpili do przeczesywania Żoliborza i o 15.30 natknęli się na pobierające właśnie broń plutony zgrupowania „Żyrafa"; w zaciekłej walce dwa z nich w rej. Sierpeckiej i Słowackiego zostały rozbite.

Również o 15.30 doszło do następnego starcia: na Poznańskiej i w pobliżu Alej, transport broni wpadł w ręce wroga.

Począwszy od 4 po południu, bój wybucha w kilku punktach. A mianowicie:
[list]* o godz. 16.00 na ulicy Traugutta po krótkim boju kompania por. Lewara przepędziła patrol niemiecki;
* o godz. 16.00 na ul. Chłodnej Niemcy rozbili transport broni dla batalionu „Zośka";
* o godz. 16.10 przy fabryce Kamlera na Dzielnej 72, gdzie właśnie zebrała się już Komenda Główna AK, doszło do niespodziewanego starcia z Niemcami, którzy tu przybyli aby wywieźć złożony poprzednio transport mundurów. Zaalarmowane strzałami, znajdujące się w pobliżu oddziały niemieckie przystąpiły do oblężenia fabryki, bronionej przez pluton por. Stolarza;
* o godz. 16.00 doszło również przypadkowo do walki na ul. Mireckiego między zgrupowaniem „Broda" a przejeżdżającą niemiecką kolumną samochodową. Walka rozprzestrzeniła się następnie na ul. Okopową, gdzie „Parasol" rozbił spieszącą z pomocą na Mireckiego grupę niemieckiej policji;
* o godz. 16.20 na plac Napoleona przybyła żandarmeria zaalarmowana poprzednią walką na Traugutta. Doszło do strzelaniny, bój rozprzestrzenił się na Mazowiecką i w pobliski rejon oraz na Jasną, gdzie oddział por. Kosy zdobył szturmem hotel „Victoria";
* o godz. 16.30 doszło wreszcie do krótkiego starcia na ulicy Chocimskiej./list]
Tak więc przed godziną „W" miało miejsce 10 incydentów zbrojnych, z czego 6 po godzinie 16. a więc tuż przed wybuchem powstania.

Większość z nich była krótkotrwała i dlatego przed godziną „W" normalny bój rozpoczął się tylko w trzech rejonach: na Woli, przy fabryce Kamlera i na Okopowej, w okolicach pi. Napoleona oraz na Żoliborzu.

W sumie ilość tych incydentów należy u-znać za zaskakująco małą. W trakcie koncentracji udało się mimo wszelkich trudności zachować konspirację, w rezultacie czego ogromną większość sił powstańczych rozpoczęła walkę zgodnie z planem — o godzinie 17.00. Wtedy — w ciągu jednej minuty — bój ogarnął całe miasto.

Cóż jednak o nadchodzącym powstaniu wiedzieli Niemcy? Co zaobserwowali, kiedy i jak pragnęli przeciwdziałać? Przygotowania niemieckie do zdławienia powstania czy też choćby rozruchów w Warszawie rozpoczęły się jeszcze w 1939 r. Wtedy opracowany został pierwszy plan zdławienia ewentualnego zrywu wolnościowego Warszawy. Przez następne lata plany te modyfikowano i zmieniano. Przygotowując się do walki z powstaniem, Niemcy sięgali nawet do doświadczeń okresu Powstania Styczniowego 1863 r. które stały się przedmiotem długotrwałych studiów sztabowych. O-statecznie, wiosną 1944 r. obowiązywał szczegółowo opracowany plan, który przewidywał błyskawiczne stłumienie powstania — jeśli wybuchnie — siłami 40 tys. żołnierzy Wehrmachtu, Waffen SS, żandarmerii i SA. Z początkiem lata, wskutek wydarzeń na froncie wschodnim, część sił niemieckich z Warszawy skierowana została poza miasto, a w trakcie ewakuacji uciekła większa część SA-manów. Szczegółowo opracowany plan został w znacznej mierze zdezorganizowany. Dalsza jego dezorganizacja spowodowana została przez Dowódcę SS i Policji, gen. Geibla, który w połowie lipca zmuszony został do likwidacji wielu posterunków porozrzucanych w mieście, aby wzmocnić nimi ochronę najważniejszych obiektów.

Już od wiosny, a co najmniej od przełomu czerwca i lipca konfidenci niemieccy meldowali o zbliżających się przygotowaniach do powstania. Meldunki te obrazowały jednak wyłącznie stan nastrojów Warszawy, a nie rzeczywiste fakty. Niemcy nie wiedzieli, że aż do 20 lipca kierownictwo AK stało na stanowisku, że powstanie w Warszawie jest niemożliwe. Gdy w ostatniej dekadzie lipca pogląd ten zaczął ulegać zmianie — żadne informacje na ten temat nie przeciekły do Niemców. Hitlerowskie władze bezpieczeństwa rejestrowały jedynie wzrost nastrojów powstańczych społeczeństwa i żołnierzy podziemia, niesłusznie uważając, że jest to nasilanie się przygotowań do zbrojnego wystąpienia. Wnioski zresztą wyciągano różne: niektórzy — jak np. gubernator Fischer — byli zdania, że powstanie nigdy nie wybuchnie.

Po załamaniu się frontu niemieckiego na Lubelszczyźnie, wśród znajdujących się w Warszawie Niemców wybuchła panika, której rezultatem była chaotyczna ewakuacja w dniach 23 i 24 lipca. Ponieważ radzieckie czołówki pancerne szybko zbliżały się ku Warszawie, interweniował Hitler; uważając, że miejscowe władze, które nie potrafiły opanować paniki, nie podołają zadaniom, wyznaczył on na wojskowego komendanta Warszawy o ogromnych kompetencjach — gen. por. Stahela. Zadaniem jego było zarówno nie dopuścić do paniki niemieckiej w Warszawie w chwili podejścia frontu pod samo miasto, jak też zdławić ewentualne zbrojne wystąpienia polskie. Stahel miał do tego kwalifikacje o tyle, że już wcześniej kierował, zresztą bezskutecznie, dławieniem powstania w Wilnie.

Najlepszą znajomość rzeczywistej sytuacji w Warszawie powinien mieć szef gestapo, dr Hahn. Rzeczywiście, od początków lipca agenci jego dostarczali coraz to większej ilości informacji o przygotowywanym powstaniu: na tej podstawie Hahn podawał nawet kilkakroć konkretne terminy wybuchu powstania, uznając je za absolutnie pewne. Wiemy dziś, że były to terminy fałszywe.

31 lipca agenci gestapo nie uzyskali żadnych danych o szykującym się powstaniu, poza informacjami o dalszym umacnianiu się nastrojów walki w mieście. Również we wtorek, 1 sierpnia, żadnych danych agenturalnych nie było. Dostrzeżono jednak gwałtowny wzrost ruchu u-licznego w mieście. Świadczą o tym napisane później sprawozdania. Wydają się one jednak być przesadne. W swym raporcie gen. Stahel stwierdzał bowiem:

„Wygląd ulicy był dla osób niewtajemniczonych zupełnie niezmieniony w stosunku do normalnych czasów, gdy nagle o godzinie 16.30 wybuchło powstanie prawie równocześnie w wielu miejscach. Wiadomości dotyczące dnia i godziny pochodziły przede wszystkim z meldunków konfidentów, które napłynęły częściowo dopiero na 1/2 — 1 godzinę przedtem. Już przed południem mogli bystrzy obserwatorzy zauważyć na ulicach wzmożony ruch rowerowy, małe grupy na rogach ulic i wiele dorożek z niecodziennymi pasażerami... Meldunki patroli, że wszędzie panuje spokój, były i są bezwartościowe".

Liczne dane, publikowane później, że od samego rana w Warszawie można było obserwować wyraźne przygotowania powstańcze, że „od świtu" tłumy młodych mężczyzn spieszyły na miejsca koncentracji — nie wydają się być w pełni wiarygodne. Jeśli gen. Bór pisze w swych wspomnieniach, że jadąc przed godz. 9 rano na zebranie przy ul. Chłodnej, widział „tysiące młodych mężczyzn i kobiet", które spieszyły „na punkty zborne" — to bez wątpienia myli się, wspominając sytuację którą widział kilka godzin później. Przed 9.00 bowiem nawet dowódca rejonu IV, gdzie mieścił się lokal zebrania na które jechał Bór — nie wiedział jeszcze, że zapadła decyzja powstania. Dopiero przed południem mógł się zacząć i zaczął masowy ruch. Bardziej więc należy wierzyć relacji płk Montera, wspominającego że „w życiu miasta nie było widać tego dnia żadnej zmiany. Ruch był jak codziennie, żadnych objawów zdenerwowania...".

Wydaje się, że dopiero począwszy od godziny 11 rozpoczął się w mieście wzmożony ruch koncentracyjny, co obudziło zaniepokojenie Niemców. Geibel sugerował gubernatorowi Fischerowi, aby ze względów bezpieczeństwa przeniósł się z pałacu Bruehla na Szucha, ten jednak odmówił. — Nastrój poddenerwowania wzrastał, lecz Niemcy nadal nie mieli wiarygodnych danych, że powstanie wybuchnie. Dopiero wydarzenia na Żoliborzu stały się sygnałem alarmowym. Nadal jednak ani Geibel, ani Stahel nie wiedzieli, czy jest to zapowiedź wybuchu powstania. Dopiero później uznali, zresztą błędnie, że walki na Żoliborzu wywołali umyślnie Polacy, aby odwrócić uwagę Niemców od trwającej koncentracji; samokrytycznie uznano, że skierowanie sił niemieckich na Żoliborz było błędem. Wyprowadzić z tego można wniosek, że jeszcze ok. godz. 15.00 Niemcy uważali, iż powstanie ogólne nie wybuchnie, w każdym razie nie we wtorek.

Godzinę później dowódcy niemieccy zmienili jednak zdanie. „O godzinie 16 mój urząd w Alei Róż otrzymał telefoniczną wiadomość od jakiegoś porucznika lotnictwa — wspomina Geibel — że dowiedział się on ubiegłej nocy od jakiejś Półki o zarządzeniu ogólnego powstania na 1.8. godz. 17. Kobieta błagała go, aby opuścił przedtem Warszawę. Nie odbierałem osobiście telefonu i także nie pamiętam już, kto mi go przekazał. Chociaż oficer przemilczał swoje nazwisko, dałem wiarę wiadomości, rozkazałem dowódcy policji ochronnej, ażeby obsadził wszystkie przygotowane stanowiska, zawiadomiłem dra Hahna, zameldowałem telefoniczne gen. Stahelowi i po raz ostatni prosiłem dra Fischera, ażeby ustąpił i przybył natychmiast z wydzieloną do jego osłony kompanią policyjną do dzielnicy policyjnej. Odmówił, ponieważ nie wierzył w powstanie Polaków".

Tak więc dopiero po godzinie 16.00 gen. Geibel postawił w stan a-larmu całość sił policyjnych, zaś gen. Stahel — Wehrmachtu. Czasu było jednak bardzo mało. Nie starczyło go, aby zrealizować przygotowane plany i uderzyć na polską koncentrację, rozbijając oddziały podziemne wcześniej, nim zdążą się zebrać w całości: taka akcja w krótkim czasie doprowadziłaby do kompletnego fiaska powstania. Nie starczyło też czasu, aby zaalarmować i ściągnąć z miasta mniejsze posterunki i znaczną część patroli, nie mówiąc o pojedynczych Niemcach: dla nich wszystkich nie było już ratunku.

Natomiast w ciągu tych kilkudziesięciu minut starczyło czasu na zaalarmowanie głównych sił niemieckich, na zajęcie pozycji obronnych w obsadzonych przez Niemców obiektach i przygotowanie się do odparcia ognia.

Gdy więc o godzinie 17.00 oddziały powstańcze ruszyły do szturmu, Niemcy byli na stanowiskach. Powstanie stało się dla nich wielkim zaskoczeniem operacyjnym, lecz — nie było zaskoczeniem taktycznym. Dlatego też pierwszy szturm powstańczy spotkało zdecydowane niepowodzenie: Niemcy zdążyli bowiem zająć na czas stanowiska obronne i byli w stanie odeprzeć atak. Ale nie byli w stanie zdławić powstania. Posiadali wprawdzie tego pierwszego dnia walk druzgoczącą przewagę. Łączne siły niemieckie w lewobrzeżnej Warszawie liczyły w godzinie „W" nie mniej niż 16 tysięcy dobrze uzbrojonych żołnierzy i żandarmów. Powstańcy, choć skoncentrowało się ich dobre 20.000 — posiadali jedynie ok. 2.500 ludzi uzbrojonych dostatecznie, tj. w broń długą. Ponadto ok. 3.500 dalszych posiadało pistolety, reszta zaś co najwyżej granaty czy butelki z benzyną. Szturm tych sił nie mógł się udać w warunkach, gdyby Niemcy zdołali jeszcze przed wybuchem walk zarządzić alarm.

Mimo przewagi, wróg nie był w stanie przejść do przeciwnatarcia, w błyskawicznej akcji — jak to planowano — zalać płomień Warszawy polską krwią...

LESZEK MOCZULSKI


"Stolica" nr 31 z 1967 - http://publikacje.koszykowa.pl/Stolica/1967_nr_01-53/Stolica_1967_nr_31_30.07_s_1-16/Publikacja.html


Ostatnio zmieniony przez Administrator dnia Sro Sie 03, 2011 8:28 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Sie 02, 2011 9:04 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Walcz, barykado! Gin, barykado!

Nie skończył się jeszcze ogień niemieckich dział, moździerzy oraz haubicy z pociągu pancernego, gdy o 7 rano 5 sierpnia 1944 rozpoczął się atak oddziałów Reinefartha na Wolę. Główną arterię tej dzielnicy, Wolską tuż przed skrzyżowaniem z Młynarską zamykała silna barykada powstańcza. Obsadzały ją oraz pobliskie domy po obu stronach Wolskiej trzy grupy powstańców: oddział AL, dowodzony przez por. „Stacha" Paszkowskiego oraz żołnierze z Batalionu „Parasol" i kompanii OW PPS kpt. „Wagi".

Pierwsze natarcie niemieckie wzdłuż Wolskiej, którego grotem były trzy ciężkie czołgi, ruszyło tuż po godzinie 7.00, ale nie zdołało dotrzeć do barykady. Na jej przedpolu wywiązały się walki o zabudowania stojące po północnej stronie ul. Wolskiej. Walczący tutaj żołnierze z „Parasola" i z AL wspólnym wysiłkiem odparli uderzenia wroga. Nie na długo jednak.

Po dłuższym huraganowym ostrzeliwaniu artyleryjskim, około południa natarcie niemieckie zostało wznowione, przy użyciu znacznie większych sił. Natarciem kierowali bezpośrednio dowodzący na tym odcinku oberfuehrer SS Dirlewanger oraz jego zwierzchnik, dowódca sił niemieckich od zachodu atakujących Warszawę, gruppenfuehrer SS i generał policji — Reinefarth. Niemcy nacierali zarówno wzdłuż ulicy, jak też podwórkami domów po obu jej stronach.

Jakkolwiek po rannej porażce nacierający Niemcy czuli wyraźny respekt przed powstańcami, ponaglani jednak przez dowódców posuwali się wytrwale do przodu, .kryjąc za własnymi czołgami. Uderzenie niemieckie na barykadę zgrane było bezpośrednio z dwoma innymi natarciami: wzdłuż ulicy Kalinki na zajezdnię tramwajową przy ul. Młynarskiej 2 oraz wzdłuż ulicy Górczewskiej. Niemcy zamierzali albo przebić się wprost przez barykadę zamykającą Wolską, albo obejść ją z dwóch stron i doprowadzić do jej upadku. Decydujący bój rozegrał się między godziną 12.30 a 14.00. Zważywszy, że już ok. godziny 12.00 Niemcy rozpoczęli bezpośrednią walkę o zajezdnię tramwajową, bronioną przez kpt. „Wagę" — barykada powstańcza trwała praktycznie cały czas na poły oskrzydlona.

Posuwający się wzdłuż Wolskiej Niemcy początkowo nie byli w stanie zaatakować barykady, gdyż drogę blokowały oddziały powstańcze obsadzające domy po północnej stronie ulicy. Znajdowali się tutaj żołnierze z Batalionu „Parasol", dowodzeni przez por. Jerzego Zborowskiego oraz żołnierze AL — por. „Stacha". Główny punkt oporu powstańczego, młyn Michlera, zwany także młynem Muechla lub Michla, bronił pluton z „Parasola" podchor. „Gryfa" — Janusza Brochwicza-Lewińskiego oraz grupa AL. Uczestnik tych walk, podchorąży „Ziutek" — Józef Szczepański był autorem znanej piosenki: „Pałacyk Michla, Żytnia — Wola, bronią jej chłopcy od „Parasola"...

Pierwszy atak niemiecki ruszył na młyn Michlera. Zaczęło się od gwałtownego ognia z czołgów i dział pancernych oraz bombardowania lotniczego. Następnie do przodu wysunęły się grupy niemieckiego batalionu policyjnej straży ogniowej, które strugami płonącej benzyny zapaliły ruiny zabudowań. Dopiero wówczas ruszyła do szturmu niemiecka policja wsparta czołgami. Niemcy wdarli się w głąb na poły zburzonych zabudowań młyna. Powstańcy przeszli jednak natychmiast do przeciwnatarcia. Obecny na miejscu dowódca sił polskich w rejonie barykady, por. Jeremi — Jerzy Zborowski, kieruje do akcji chłopców z AL i z „Parasola". Niemcy zostają wyparci na ulicę. Po chwili wdzierają się jednak na nowo do młyna. Jeden z atakujących czołgów, potężny Tygrys, przedostał się na dziedziniec młyna i z odległości 15 metrów zaczął ostrzeliwać pałacyk Michla. główny punkt oporu powstańców. Rażone pociskami, walić zaczęły się mury budynku. Por. Jeremi rozumiał, że bez odparcia czołgu dalsza obrona jest niemożliwa. Dwie grupy powstańcze, jedna z „Parasola" z podchorążym „Gryfem", a druga z AL z por. „Stachem" kilkakroć usiłowały zaatakować bezpośrednio czołg. Początkowo żaden z wypadów nie udawał się. Wreszcie „Gryf" ze swoimi ludźmi przedostał się poza czołg i rozbił znajdującą się tutaj grupę niemieckich piechurów. Pozostawiony bez osłony i obrzucony granatami Tygrys uciekł na Wolską.

Przerwa w boju trwała jednak tylko kwadrans. Niemcy znów nacierają, do pałacyku przedostaje się czołg i działo szturmowe, wróg podciąga miotacze płomieni. Powstańcy bronią się jednak mimo ognia. Dopiero przybyły na pole walki kpt. „Pług", dowódca Batalionu „Parasol", wydaje por. Jeremiemu stanowczy rozkaz opuszczenia młyna. Powstańcy wycofują się, rażeni pociskami niemieckimi; por. Jeremi zostaje ranny w szyję, ale po założeniu prowizorycznego opatrunku przejmuje na powrót dowództwo barykady.

Tej głównej pozycji powstańczej na Wolskiej bronią dwa plutony AL por. „Stacha", kompania ppor. „Rafała" — Stanisława Leopolda z „Parasola" oraz nieliczna grupa z kompanii kpt. „Wagi". Niemcy nacierali siłami czterech batalionów policyjnych, batalionu policyjnej straży ogniowej z miotaczami płomieni i mieszanej kompanii czołgów Tygrys i Pantera oraz dział szturmowych.

Ogień powstańczej broni nie dopuszczał jednak wroga do samej barykady. Dwa niemieckie czołgi, obrzucone butelkami z benzyną, zostały zniszczone, dwa następne uszkodzone wycofały się. Napór nieprzyjaciela nie ustawał jednak ani na chwilę.

Około godziny 14.00 sytuacja pogorszyła się gwałtownie. Wprawdzie obrońcy barykady, żołnierze AL i AK skutecznie odpierali nieprzyjaciela, Niemcy odnieśli jednak sukcesy na obu skrzydłach. W tym właśnie czasie po heroicznym oporze padła zajednia przy ul. Młynarskiej 2, zaś natarcie nieprzyjaciela wzdłuż ul. Górczewskiej dotarło również do Młynarskiej. Zamykająca Wolską barykada została zagrożona z obu stron i łatwo mogła być osaczona całkowicie przez Niemców. W tych warunkach wykrwawiona już bardzo, zdziesiątkowana załoga barykady nie miała żadnych szans utrzymania swojej pozycji, zaś pojawiła się groźba, że obrońcy zostaną wybici do nogi. Dowódcy powstańczy z ciężkim sercem zdecydowali się na opuszczenie pozycji.

Barykada padła. Jej obrona należy do jednych z bardziej heroicznych epizodów Powstania na Woli. Mimo ustawicznych natarć, Niemcom nie udało się zdobyć w boju barykady, zaś obrońcy zmuszeni byli ją opuścić tylko wobec groźby całkowitego obejścia i osaczenia.
L. M.


http://publikacje.koszykowa.pl/Stolica/1973_nr_01-52/Stolica_1973_nr_31_5.08_s_1-16/Publikacja.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sro Sie 03, 2011 7:45 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:

Czego nie powiedział generał Reinefarth
Piekło Woli


„Czy panu jest znany fakt, te przewód sądowy w mojej sprawie trwał 20 lat i zostałem, uniewinniony?" — zapytał Heinz Reinefarth, b. Gruppenfuehrer SS a obecnie adwokat w Westerland (NRF) polskiego reportera, Krzysztofa Kąkolewskiego. A następnie zwierzał się: „To nie był spacer po Warszawie. Jeśli Istnieje piekło, to jest nim walka uliczna... Zawsze, wtedy tez, mówiłem, ze polscy bojownicy o wolność bardzo odważnie i bardzo wspaniale walczyli..." Zaś na pytanie o egzekucje odparł: „Ja potępiam te egzekucje nie od dziś, ale wtedy takie. Dochodziły mnie meldunki i wtedy odwoływałem egzekucje, ale tylko wtedy, gdy dochodziły mnie meldunki".

Reinefarth opowiada, ze akta śledztwa w jego sprawie liczą 70 tys. stron. Nie bardzo pamięta, co w nich jest. Zapewne najszybciej zapomniał o znajdującym się tam tekście telefonogramu z dnia 5 sierpnia 1944 r., godz. 24.00, zawierającego zapis rozmowy właśnie Reinefartha z gen. Nicolausem v. Vormann, dowódcą 9 armii niemieckiej. Oto fragment dokumentu: „Reinefarth: A więc po kolei: co mam robić z cywilami? Mamy mniej amunicji aniżeli jeńców... (polskie straty) łącznie z rozstrzelanymi ponad 10 000...". A taktu o zeznaniu swojego byłego zwierzchnika, gen. v. dem Bacha, który przed polskim prokuratorem Sawickim zeznał, ze gdy 5 sierpnia ok. godz. 19.00 przybył na stanowisko dowodzenia Reinefartha, ten mu oświadczył: „ił otrzymał wyraźny rozkaz, ze nie wolno brać jeńców i należy każdego mieszkańca Warszawy zabić. Zapytałem go: ,czy kobiety i dzieci takie?", na co ten mi odpowiedział: „Tak, kobiety i dzieci takie".

Niezamierzony komentarz do lego dat Kąkolewskiemu sam Reinefarth. Powiedział: „Jest różnica między prawem polskim a niemieckim. Niemieckie uznaje winnym tego, kto wydał zbrodnicze rozkazy, tub nie Ingerował, jeśli wiedział o zbrodniach".

Po dwudziestoletnim śledztwie prokuratura kraju Schleswig Holstein nie znalazła podstaw, aby wystąpić z oskarżeniem przeciwko Heinzowl Retnefarthowi. Zabrakło dowodów winy człowieka, który nic nie wiedział i nic nie widział, choć cały dzień 5 sierpnia 1944 przebywał na swym stanowisku dowodzenia umieszczonym w rozbitym tramwaju na ul. Wolskiej nie opodal rogu ul. Płockiej. Co działo się tego dnia wokół — ukazuje publikowany nltej fragment większej całości pt. „Piekło Woli-, poświęconej powstańczym losom tej najbardziej skrwawionej dzielnicy Warszawy. Ludność Woli, najbardziej proletariackiej dzielnicy Warszawy, nie przypadkowo została przez Niemców wymordowana w skali, która nie ma precedensu w historii; wróg planowo bowiem eksterminował zwłaszcza grupy społeczne najbardziej aktywne: elitę umysłową, inteligencję oraz klasę robotnicza. (Red.)


W tym samym czasie, gdy w sobotę 5 sierpnia 1944 r. oddziały bojowe grupy Reinefartha rozpoczęły szturm Woli, wdzierając się na teren dzielnicy, w ślad za nimi posuwały się formacje żandarmerii i policji niemieckiej, wzmocnione formacjami pomocniczymi złożonymi z obcokrajowców. Ta druga fala posuwającego się nieprzyjaciela nie brała udziału w walkach z powstańcami i jedynie systematycznie mordowała wszystkich Polaków znajdujących się na zdobytym obszarze. Zbrodnie objęły nie tylko rejony, które Niemcom udało się zająć w ciągu soboty, lecz także tereny, które wcześniej znajdowały się w ich władaniu.

Fala zbrodni rozlewała się więc niejako w dwóch rzutach. Nikt nigdy nie ustali wszystkich faktów dotyczących straszliwej rzezi Woli, dokonanej przez Niemców 5 sierpnia 1944 r. Znane i nie budzące wątpliwości wydarzenia, które zachowały się w pamięci, stanowią jedynie drobny ułamek, charakteryzujący zaledwie ogrom zbrodni, jaka wówczas została dokonana.

Do domów przy ul. Płockiej 23, 25 i 31, od 2 sierpnia będących w posiadaniu niemieckim, 5 sierpnia ok. godz. 10.00 wtargnęły oddziały policji złożonej z Niemców i dezerterów, tzw. Kałmuków. Przystąpili oni do wypędzania mieszkańców na podwórka, gdzie rozstrzeliwali ich masowo. Następnie Niemcy podpalili wszystkie domy, gdzie jeszcze ukrywali się ludzie. Aby nie zginąć w ogniu, mieszkańcy opuszczali płonące budynki. Między innymi przy ul. Płockiej 59 na podwórku zgromadzono ok. 150 osób, z czego większość kobiet i dzieci. Przepędzeni oni zostali na dziedziniec pobliskiej fabryki makaronu, gdzie już znajdowali się mieszkańcy innych domów, a później spędzono jeszcze dalsze gromady cywilów. Oficer niemiecki rozdzielił mężczyzn od kobiet i dzieci. Ta druga grupa odprowadzona została pod eskortą w kierunku pobliskiego kościoła św. Stanisława i tam na ul. Wolskiej rozstrzelana. Natomiast mężczyźni zostali ustawieni pod ścianą fabryki z rękami uniesionymi do góry. Na rozkaz niemieckiego oficera zaczęto rozstrzeliwać ich z karabinu maszynowego. Następnie żandarmi zbliżyli się do leżących zwłok, wyszukiwali rannych i dobijali ich z pistoletów. W tej grupie straconych znalazł się Władysław Pec, który ranny i przywalony trupami szczęśliwie przeżył. Dzięki temu był on świadkiem wszystkich następnych egzekucji jakie następowały na tym terenie. Mianowicie, między godz. 12.00 a godz. 18.00 systematycznie na dziedziniec fabryki przyprowadzane były coraz to nowe grupy mieszkańców Woli i rozstrzeliwane z karabinów maszynowych; rannych dobijano z pistoletów. Władysław Pec nie jest w stanie wyjaśnić, ile takich egzekucji odbyło się łącznie; pamięta jedynie, że rozdzielane one były bardzo krótkimi przerwami, potrzebnymi na to, aby dobić rannych. Ogólna ilość zamordowanych tego dnia sięga 4000 osób. Dopiero późną nocą Pec wyczołgał się spod zwałów trupów i ukrył, ratując życie.

W szpitalu wolskim, znajdującym się po stronie wschodniej ul. Płockiej, przy rogu ul. Górczewskiej znajdowała się znaczna ilość chorych i rannych oraz personel służby zdrowia. Na salach leżeli m in. ranni w walkach poprzednich dni Niemcy, otoczeni identyczną opieką, jak Polacy. W sobotę około południa, gdy ten teren został zajęty przez wroga, do szpitala przybyli oficerowie niemieccy, oświadczając, ze będzie on natychmiast spalony, a więc znajdujący się w nim ludzie muszą opuścić gmachy. Wkrótce potem odtransportowano znajdujących się w szpitalu rannych Niemców a do szpitala wtargnęła liczna grupa niemieckich żandarmów i członków formacji pomocniczej. Oficerowie niemieccy weszli do gabinetu dyrektora szpitala dr. Piaseckiego, wraz z którym byli tam prof. dr Zejland i ksiądz — kapelan szpitalny. Oficer niemiecki zażądał, aby obecni przedstawili mu się, a potem wszystkich osobiście zastrzelił. Natychmiast po tym żandarmi rozbiegli się po salach szpitalnych i bijąc karabinami, zaczęli wyrzucać chorych i rannych z łóżek, zmuszając do wyjścia na ulicę. Wkrótce przed szpitalem sformowano kolumnę, składającą się zarówno z chorych i rannych, jak też personelu szpitalnego. Tych chorych, którzy nie byli w stanie opuście łóżek, zamordowano na miejscu, zaś cały szpital podpalono, tak, że w ogniu zginęli ci, którym udało się ukryć.

Wyprowadzona ze szpitala kolumna, której znaczną część stanowiły kobiety i dzieci, została skierowana ul. Górczewską na zachodnią stronę nasypu kolejowego, a następnie na pustą posesję przy ul. Górczewskiej nr 35, w pobliżu jakichś szop. Nieco później w to samo miejsce zaczęto spędzać gromady mieszkańców, głównie z bloków osiedla Wawelberga i z domów przy ul. Skierniewickiej. Większość z nich stanowiły kobiety i dzieci.

Egzekucja rozpoczęła się ok. godz. 17.30. Z gromady schwytanych wyprowadzano po 12 osób, ustawiano przed karabinem maszynowym i rozstrzeliwano. Rannych dobijano z pistoletów. Egzekucja trwała nieprzerwanie kilka godzin. Wśród schwytanych chorych ze szpitala wolskiego znajdowali się m.in. ksiądz Zychoń i ksiądz Bernard Fllipluk — świeżo po operacji. Tuż przed rozstrzelaniem ksiądz Zychoń udzieli! wszystkim obecnym generalnego rozgrzeszenia, w czym Niemcy zresztą nie przeszkadzali. Natychmiast natomiast po zakończeniu krótkiej modlitwy, grupa w której znajdowali się obaj księża została rozstrzelana; jedynie ranny ksiądz Filipiuk przeżył z całej dwunastki, wraz z którą szedł na śmierć. Między innymi w dwunastce tej znajdowała się kobieta z rocznym dzieckiem na ręku. Prowadzona na rozstrzelanie, prosiła Niemca, aby najpierw zabił dziecko, a dopiero następnie ją. Niemiec — widział to i zeznał ksiądz Filipiuk — „uśmiechnął się tylko i nic nie odrzekł. Dziecko to długi czas po rozstrzelaniu kwiliło 1 płakało, słyszałem to, a jego kwilenie krew mi w żyłach mroziło".

Egzekucja w tym rejonie trwała do godz. 23.30. Według późniejszych badań, w tym czasie Niemcy wymordowali na posesji przy ul. Górczewskiej pod nasypem kolejowym ok. 3000 osób.

Do domu przy ul. Płockiej 23, 5 sierpnia ok. godz. 10.00 wtargnęło 6 Niemców, którzy wrzucali granaty do pomieszczeń, w których kryła się cywilna ludność. Wkrótce potem wezwano wszystkich żywych, aby wyszli z domu, który zresztą został podpalony. Ogromną większość mieszkańców stanowiły kobiety i dzieci oraz starcy. Wśród nich znajdowali się 9-letni Zygmunt i 6-letni Tadeusz Mamontowiczowie, 5-letni Wojciech Paduch, 7-letni Janusz i 5-letni Wiesław Małoszowie. 7-letnia Smi-gielska, kilkuletnia Hanna Filipiak, dwoje małych dzieci o nazwisku Janicki oraz wiele innych dzieci, młodzieży, kobiet i starców.

Z domu przy ul. Wolskiej 129, w pobliżu rogu ul. Elekcyjnej, a więc na terenie od samego początku Powstania zajmowanym przez Niemców, 5 sierpnia o godz. 10.00 żandarmi wypędzili wszystkich mieszkańców w ilości ok. 500 osób. Przepędzeni oni zostali przez ulicę Wolską pod parkan pobliskiego parku Sowińskiego. W kilku miejscach rozmieszczone były tutaj karabiny maszynowe.

Niemcy strzelali seriami, a następnie dobijali rannych z pistoletów. W grupie osób wypędzonych z domu przy ul. Wolskiej 129 znajdowała się kobieta nazwiskiem Jakubczyk, która miała z sobą w wózku kilkumiesięczne bliźnięta. Po zakończeniu rozstrzeliwania z karabinów maszynowych, żandarm niemiecki dobijający rannych zastrzelił oboje dzieci. Natomiast ciężko ranna matka przeżyła i udało się jej uratować. W grupie rozstrzelanych znajdowała się również Wacława Szlacheta, która wyprowadzona została na egzekucję wraz z mężem, dwoma synami i dwoma córkami. Od ognia karabinów maszynowych zginęła prawie cała rodzina, a jedynie Wacława Szlacheta i jej córka Alina zostały ranne. Później na to samo miejsce spędzono dalsze grupy cywilów i mordowano z karabinów maszynowych. Alina Szlacheta przeżyła do godzin popołudniowych, leżąc pod zwałami trupów, lecz Niemcy zauważyli, że żyje i zastrzelili ją z pistoletu. Matce udało się ujść z życiem. Masowe egzekucje w tym miejscu zostały zakończone ok. godz. 18.00, a ich ofiarą padło co najmniej półtora tysiąca osób. Do domu przy ul. Wolskiej 132 róg Elekcyjnej Niemcy wtargnęli 5 sierpnia ok. godz. 9.30. Wypędzono wszystkie znajdujące się w budynku osoby i skierowano je ku pobliskiej figurze Matki Boskiej. Tutaj skazańcy zostali rozstrzelani z karabinów maszynowych. Co najmniej dwie trzecie z zamordowanych stanowiły kobiety i dzieci. Znajdujący się w tej grupie Edward Marian Kucharski ocalał, zginęła natomiast jego żona i dwoje dzieci w wieku 3 i 13 lat. Kucharski leżał pod zwałami trupów i był świadkiem licznych następnych egzekucji.

Do budynku przy ul. Wolskiej 124 Niemcy wtargnęli również ok. godz. 10.00, mordując część mieszkańców na miejscu, a resztę wypędzając. Z tego budynku wypędzono grupę ok. 150 osób. Dom podpalono. Równocześnie wypędzono mieszkańców domów przy ul. Wolskiej 114, 115, 120, 121. 123, 128 oraz wszystkich domów przy krótkiej ul. Grabowsklego. Spędzono ich na obszerny plac przed kuźnią przy ul. Wolskiej. W masowej egzekucji rozstrzelano tam ok. 700 osób. Widział to Edward Osiński, który ukrył się w piwnicy. Wieczorem Osiński wydostał się z palącego domu i przyłączył do grupy mężczyzn znoszących i palących zwłoki. Widział on wówczas w pobliżu parku Sowińskiego miejsce masowej egzekucji, gdzie znajdowało się co najmniej I5O0 zwłok. Z innych miejsc na posesję przy ul. Wolskiej 122 przenoszono zwłoki, w czym uczestniczy1 Osiński, w ilości ok. 700. Kolo Cmentarza Prawosławnego znajdowały się zwłoki grupy rozstrzelanych policjantów granatowych z Komisariatu przy ul. Wolskiej; nawiasem mówiąc, policjanci ci należeli do ruchu oporu i na terenie Komisariatu magazynował broń należącą do obwodu III AK. Osiński znalazł się tez wewnątrz kościoła św. Wawrzyńca, w zakrystii leżały zwłoki kobiet i zakrystianina w komży, na stopniu ołtarza znajdował się zamordowany proboszcz ksiądz Krygier, a w nawie kościelne] ciała pomordowanych cywilów.

Z domu przy ul. Wolskiej 123 Niemcy wypędzili ok. 500 mieszkańców. Przepędzeni oni zostali na pobliski plac, gdzie kazano im się położyć na ziemi. Leżały Juz tutaj grupy ludzi spędzonych poprzednio. W odległości najwyżej 10 m ustawiony był niemiecki karabin maszynowy. W pewnej chwili rozpoczęto z niego strzelać do leżących, a Niemcy ciskali w nich granatami. W egzekucji tej znalazł się Jan Grabowski, który przeżył. Zginęła natomiast jego żona. 4-letnla córka Irena, zaś 5-miesięczny syn Jerzy został ranny. Po pewnym czasie Niemcy podeszli do aztecka, leżącego tuz przy pjcu i zamordowali Je strzałem z pistoletu. Grabowski ocalał, dołączając wieczorem do grupy palącej trupy. Wraz ze swoimi towarzyszami układał on zwłoki zamordowanych w sterty na wysokość ok. półtora metra. Do nocy nie udało się zebrać wszystkich zwłok i kontynuowano to następnego dnia. Sterty zamordowanych palono.

Innym miejscem egzekucji była ul. Wolska w pobliżu domu nr 115. W domu tym ukrywał się Józef Osiński. który widział jak Niemcy Przyprowadzili z wewnątrz dzielnicy dwie grupy cywilów, z których jedna liczyła ok. 500 osób. zaś druga ok. 300 osób. Obie te grupy zostały rozstrzelane. Ponadto Osiński słyszał salwy innych egzekucji, które odbywały się w tym miejscu między godz. 11.00 a co najmniej 18.00.

Elżbieta Wituska, która szczęśliwie przeżyła masakrę znalazła się w egzekucji dokonywanej na placyku przed domem przy ul. Wolskiej 123. spędzonych tutaj ludzi otoczono kordonem żandarmerii, zaś po chwili nadjechał czołg i z karabinu maszynowego rozstrzelał wszystkich. Potem Przyprowadzono dalsze grupy z pobliskich domów. Egzekucje trwały do godz. 18.00. w sumie w tym miejscu zamordowano ok. 600 osób.

Do domu przy ul. Wawelberga 18 Niemcy wtargnęli przed godz. 12.00. wkrótce potem jak wyparli z tego rejonu powstańców. Wezwano ludzi do wychodzenia na ulicę a do piwnic, w których kryli się mieszkańcy, Niemcy wrzucali granaty. Ci, którzy wyszli z domu, zebrani zostali na ul. Działdowskiej, po której obu stronach płonęły wszystkie domy. Mieszkańcy zostali popędzeni w kierunku ul. Wolskiej. Na rogu leżały zwłoki osób rozstrzelanych w innej egzekucji. Na Wolnej sformowano dużą kolumnę, liczącą ok. 500 osób. Prawie w całości mieszkańców domów przy ul. Działdowskiej , Wolskiej, Wawelberga i Staszica. Tłum ten przegnany został pod bramę fabryki Ursus przy ul. Wolskiej 55. Tutaj Niemcy kazali się wszystkim zatrzymać i otoczyli schwytanych mieszkańców ciasnym kordonem. Przez zamkniętą bramę fabryki słychać było strzały, krzyki i jęki mordowanych ludzi. W tłumic znajdowała się m.in. mieszkanka domu przy ul. Wawelberga 18 Wanda Lurie; była ona w dziewiątym miesiącu ciąży, wraz z nią znajdowała się trójka jej dzieci w wieku 11. 6 oraz 3 i pół lat.

Co pewien czas brama fabryki otwierała się i wtedy Niemcy wpychali nową falę skazańców do środka. Na ogół wprowadzano tam grupy po ok. 100 osób. Ilość czekających przed bramą nie malała, bowiem dołączano do nich nowe gromady ludzi. Jakiś 12-letni chłopiec, widząc przez uchylona bramę jak za nią mordują wepchniętych tam przed chwilą jego rodziców i brata, dostał ataku szału, wzywał matkę i chciał koniecznie przedostać się do niej. Pilnujący bramy Niemcy bili go kolbami, gdy usiłował przedrzeć się między nimi i wbiec na dziedziniec fabryki. Po godzinnym oczekiwaniu, Wanda Lurie wraz z dziećmi wprowadzona została na dziedziniec. Leżały tam już zwały trupów na wysokość jednego metra. Było między nimi wąskie przejście na drugie podwórze. Tutaj skazańców ustawiono czwórkami, w grupach po 20 osób. Było bardzo dużo dzieci w wieku 10—12 lat, często bez rodziców. Jakiś mężczyzna niósł na rękach bezwładną staruszkę, obok szło dwoje dzieci, 4 i 7-letnie. Wokół leżały zwłoki zamordowanych. Czwórkę, w której znajdowała się Wanda Lurie skierowano do jakiegoś przejścia między budynkami. Stali tam Niemcy, którzy mordowali każdą podchodzącą czwórkę strzałami z pistoletu w tył głowy. Bezwładną staruszkę zabito na ramionach mężczyzny, a zaraz potem zamordowano jego i jego dzieci. Wanda Lurie zaczęła błagać żandarmów, aby jej darowali życie. Jeden z oprawców, członek obconarodowej formacji policyjnej zapytał się, czy może się wykupić. Kobieta dała mu trzy złote pierścionki. Żandarm chciał ją wyprowadzić w bok, ale kierujący egzekucją oficer — Niemiec nie pozwolił i skierował Wandę Lurie z dziećmi na rozstrzelanie.

Z tyłu wprowadzano już nową partię Polaków ustawionych czwórkami. Wanda Lurie podeszła do miejsca egzekucji, prawą ręką trzymając dwoje młodszych dzieci, a lewą starszego syna. Dzieci płakały i modliły się głośno, starszy chłopiec krzyczał, że zaraz ich zabiją. Wtedy żandarm podszedł i najpierw strzelił w tył głowy 11-letniemu chłopcu, a później zabił dwoje młodszych dzieci i ciężko ranił w głowę matkę, tak że padła bez śladu życia. Żyła, ale dostała krwotoku ciążowego. W krótkim czasie Wanda Lurie z bólu odzyskała przytomność i była niemym świadkiem dalszej egzekucji. Bez przerwy wprowadzano coraz to nowych skazańców, rozlegały się jęki umierających, krzyki kobiet, płacz dzieci. Kobietę przykrył zwał innych trupów. Wśród nich znajdowali się również i ranni. Jakiś mężczyzna konał i rzęził przez kilka godzin, nim wreszcie Niemcy dobili go.

Egzekucja trwała nieprzerwanie aż do zapadnięcia ciemności. Później wśród trupów kręcili się Niemcy, pili wódkę, śpiewali jakieś piosenki, śmieli się. Szukali kosztowności i zegarków u zamordowanych. Znajdując żyjących jeszcze rannych, dobijali ich. Późną nocą odeszli. Wanda Lurie została pod stosem trupów, a ponieważ brakowało jej powietrza, zepchnęła niektóre leżące na niej ciała.

Zofia Staworzyńska wypędzona została ze swego domu przy ul. Wawelberga później, bo dopiero ok. godz. 13.00. Tuż przed domem Niemcy wymordowali część wypędzonych osób, m.in. rodzinę Ulrichów z 3-miesięcznym dzieckiem; drugie dziecko — Zygmunt Ulrich na razie ocalał. Zaopiekowała się nim Zofia Staworzyńska, podobnie jak Zosią Karczmarek, los której rodziców był nieznany. Ponadto z kobietą była jej córka, 11-letnia Alina. W grupie ok. 150 osób Staworzyńska zapędzona została do fabryki Ursus. Trwały tutaj nadal egzekucje, przeprowadzane w taki sam sposób, jak opisała już Wanda Lurie. Gdy Staworzyńska podeszła z dziećmi do oprawców, jeden z żandarmów pogłaskał jej córkę, po włosach. Kobieta zaczęła go wówczas prosić, aby darował im życie. Żandarm nie zgodził się i popchnął je w kierunku ściany, pod którą rozstrzeliwano ludzi. 11-letnia Alina wzięła wtedy matkę za rękę i poprowadziła pod ścianę. Gdy doszły, żandarmi zaczęli do nich strzelać z tyłu. Staworzyńska była trzykrotnie ranna, ale żyła: jej córka znajdowała się zapewne w agonii, była nieprzytomna, leżała obok matki i jęczała. Po pewnym czasie usłyszał to Jeden z morderców i dobił dziewczynkę. Wprowadzano coraz to nowe grupy osób i rozstrzeliwano, tak że Staworzyńska ukryła się pod zwłokami.

Cudem przetrwał również egzekucję w fabryce Ursus Czesław Stróżek. Mieszkał on przy ul. Skierniewickiej 6. Niemcy wypędzili mieszkańców tego domu ok. godz. 17.00 i doszczętnie obrabowali, a następnie popędzili na miejsce egzekucji w fabryce. Na pierwszym dziedzińcu leżały stosy trupów wysokości półtora metra. Na oczach Stróżka Niemcy wymordowali wszystkie przybyłe w tej grupie co i on osoby, a wśród nich kilkuletnią Halinę Daab. 7-letniego Zbigniewa i malutkiego, bo niesionego na ręku, jego brata Surowińskiego, 10-letniego Jana Koziowskiego. dwie malutkie dziewczynki nazwiskiem Habros, a także matkę świadka, Krystynę Strożek i jego brata Tadeusza. Sam Stróżek został ranny i przywalony trupami. Egzekucja została zakończona Już po zmroku. Później Niemcy przerzucali leżące na wierzchu zwłoki, szukając pieniędzy i kosztowności. Gdy opuścili dziedziniec, Strożek ukrył się w piwnicy i dzięki temu przeżył.

Egzekucja w zakładach Ursus była zapewne największą spośród wszystkich, które Niemcy dokonali tego dnia. Na dziedzińcach fabryki wymordowali łącznie ok. 6000 osób.

W fabryce Franaszka znajdowały się solidne schrony przeciwlotnicze. Po wybuchu Powstania, wraz z grupą innych ludzi ukryła się w nich Janina Rozińska i jej dzieci — 13-letnia córka Danuta i 11-letni syn Janusz.

5 sierpnia teren fabryki stał się widownią zażartej walki między powstańcami z kompanii kpt. Wagi a nacierającymi żołnierzami Dirlewangera. Ukryci w schronach ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy, bowiem do tych żelazobetonowych pomieszczeń nie dochodziły żadne odgłosy tego, co dzieje się na powierzchni ziemi. Już po godz. 14.00 grupa żołnierzy niemieckich znalazła drogę do schronów i wrzuciła tutaj jakieś płonące materiały — nie wykluczone, że były to butelki z benzyną. Ratując się przed śmiercią, poukrywani w schronach ludzie zaczęli w panice wybiegać na podwórze. Znajdujący się tutaj Niemcy strzelali do uciekających. Część zginęła, inni wybiegli na ul. Wolską, w którym to kierunku Niemcy nie zagradzali drogi. W domąch po drugiej stronie Wolskiej trwał jeszcze bój. Znajdujący się na ulicy Niemcy zaczęli strzelać do ludzi i zagnali ich w kierunku ul. Młynarskiej. Tutaj inne grupy Niemców spędzały wszystkich na teren zajezdni tramwajowej, gdzie jeszcze niedawno toczony był bój. Janina Rozińska wraz z dziećmi znalazła się w jednym z pomieszczeń zajezdni, gdzie wspólnie Niemcy stłoczyli ok. 200 osób.

Początkowo Niemcy pilnowali tylko schwytanych, ale po chwili otwarli do nich ogień z karabinu maszynowego, zabijając większość. Gdy karabin maszynowy przestał strzelać, zaś ze stosów zabitych zaczęli podnosić się jacyś ranni, Niemcy obrzucili wszystkich granatami. Rozińska, ranna odłamkami granatu, leżała pod ścianą pomieszczenia. Tuż obok leżał jej syn ciężko ranny w tył głowy oraz ranna w czaszkę, piersi, brzuch i nogi córka.

Po zmierzchu Rozińska wraz z umierającym synem, ciężko ranną córką i równie ciężko ranną 16-letnią Jadwigą Perkowską wydostały się z miejsca kaźni i ukryły w jakiejś ubikacji, skąd przez malutkie okienko widać było odcinek ulicy Młynarskiej. Tutaj 11-letni Janusz zmarł, zaś Danuta i Jadwiga żyły nadal. Wyglądając przez okienko, Rozińska widziała jak na chodniku ul. Młynarskiej przy ogrodzie Hosera Niemcy gwałcili najpierw młode kobiety a potem grupę 12-letnich dziewcząt. Ofiary były następnie mordowane.

W bezpośredniej bliskości zajezdni tramwajowej przy ul. Młynarskiej, a mianowicie przy ul. Ka-rolkowej 49 znajdował się kościół i klasztor Ojców Redemptorystów. Niemcy wtargnęli tutaj 5 sierpnia po południu. Wypędzili z klasztoru wszystkich zakonników i obecne tam osoby cywilne, po czym do tej grupy dołączyli ludzi z okolicznych domów. Całą tę kolumnę przepędzili na teren składu narzędzi rolniczych Kirchmajera i Marczewskiego przy ul. Wolskiej 81 i tutaj rozstrzelali.

Tego dnia na opanowanym przez Niemców obszarze Woli wymordowanych zostało ok. 40 tysięcy osób.

L. M.


http://publikacje.koszykowa.pl/Stolica/1973_nr_01-52/Stolica_1973_nr_31_5.08_s_1-16/Publikacja.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Sro Sie 10, 2011 7:36 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
LESZEK MOCZULSKI

Zbrodnie na ludności Warszawy

W sierpniu i wrześniu 1944 r. Niemcy wymordowali w Warszawie 200 tysięcy ludności. Decyzja o zagładzie ludności miasta podjęta została na najwyższych szczeblach, przez Hitlera i Himmlera, jej wykonaniem kserowali ludzie w generalskich mundurach Wehrmachtu, SS a policji: dowódca grupy armii Reinhaird, dowódcy armii Vormann i v. Luttwitz, dowódcy szczebla taktycznego v. d. Bach, Stahel, Geibel, Kollner, Rode, Reimefarth, Rohr, Dirlewanger. Wykonawcami zbrodni, tymi, którzy za każdym razem, wielokroć w ciągu dnia, podejmowali decyzję mordu, tymi, którzy ją realizowali — były nie jednostki, lecz wiele tysięcy ludzi, Niemców: żołnierzy, żandarmów, policjantów, SS-manów, członków formacji pomocniczych i roboczych, a także cywilów. Były ich tysiące mordujących bezpośrednio, tysiące uczestniczących w tym pośrednio. Amunicji nieraz brakowało, aby. rozstrzelać wszystkich przeznaczonych na śmierć Polaków. Nie brakło nigdy tych, którzy naciskali spusty. Zbrodnię popełniono na zbiorowości i wykonawcy stanowili zbiorowość.
Ogrom zbrodni przeraża i do dziś nie znamy jej w pełna. Brakuje, niestety, nadal jeszcze pracy źródłowej, która pokusiłaby się o objęcie całości mordu na 200 tysiącach. Jest trochę przyczynków, cząstkowych opracowań, zbiorów, relacji i dokumentów, które rysują obraz nieco bardziej całościowy. Czas chyba najwyższy, aby zbrodnia na ludności Warszawy doczekała się pełnego opracowania. Aby została przypomniana wspołczes-nym Polakom, a ukazana także Poza granicami kraju.

Wdzierając się do miasta w toku walk powstańczych, ale już Po zakończeniu na danym odcinku boju, oddziały niemieckie rozpoczynały tzw. pacyfikację opanowanego terenu. Polegała ona ma dokonywaniu bestialskich mordów, gwałtów, wypędzaniu oraz rabowaniu mienia znajdującej się tam cywilnej ludności. Te zbrodnicze akty w niektórych wypadkach zaczęły się jeszcze przed wybuchem powstania.

Na Woli, przy ul. Wolskiej obok Redutowej, 1 sierpnia o godz. 15.15 grupa esesmanów Przejeżdżających samochodem, Pod pozorem, że do nich strzelano, wdarła się do przypadkowego domu, zamordowała 6 mężczyzn i podpaliła budynek. Począwszy od tego momentu podobne wydarzenia zaczęły się mnożyć. „Niemcy wyprowadzają ludność w kierunku fabryki przy ul. Dworskiej, mordując i grabiąc — przedstawiał tak pierwsze dni sierpnia świadek W. Piórkowski — a domy podpalają... Widziałem, iż domy Przy ul. Kazimierza płoną... Niemcy wymordowali mieszkańców z domu ul. Wolska 100, nr 112 z fabryki „Moc", ul. Wolska 121... wymordowali mieszkańców domów Kamińskiego (Wolska 151). Hankiewicza (Wolska 129) i z domów przy ul. Elekcyjnej... wysadzili w powietrze narożny dom przy rogu ulicy Wolskiej i ulicy Gizów, mieszczący szkołę, gdzie częściowo u-kryli się mieszkańcy..." Ta fala mordów, pożogi i zniszczenia, która początkowo sięgała tylko skrajów dzielnicy w dniach 5—7 sierpnia, wraz z uderzeniem Reinefartha ma Wolę, wlała się do jej środka. „Na teren naszej posesji — zeznał K. Szajewski, zamieszkały w 1944 r. przy ul. Zawiszy 43 — wtargnęli Niemcy... Ja stałem w tym momencie w grupie 18 mężczyzn i 10 kobiet na klatce schodowej. Niemcy kazali nam wyjść na podwórze Wszystkimi... Następnie na rozkaz Niemca jeden z Ukraińców rzucił na nas kolejno dwa granaty. Po pierwszym granacie padliśmy wszyscy na ziemię, usłyszałem rzężenie leżących obok mnie. Po drugim wszystko ucichło... Ja się wtedy podniosłem, zobaczyłem, że wszyscy moi towarzysze leżą zabici; przeważnie wszyscy mieli pozrywane czaszki i wypłynięty mózg..." Podobne sceny powtarzały się praktycznie w każdym domu. „Wpadł do naszego domu oddział... żołnierzy niemieckich rzucając granaty do mieszkań i wołając by mieszkańcy wychodzili (raus) — zeznała świadek J. J. Mamontowicz. — Wyszłam, prowadząc swoich dwóch syn-kóW, Zygmunta lat 9 d Tadeusza lat 6, razem z rodzicami... i siostrą... Na podwórzu znalazłam się w grupie mieszkańców naszego domu liczącej około 70 osób.-. Żołnierze wpędzili naszą grupę między mieszkanie dozorcy a trzepak otaczając ją dookoła, ograbili nas z kosztowności. Na środku podwórka ustawili karabin maszynowy, dali do nas salwę... Upadłam, nie będąc ranną. Gdy strzały seryjne umilkły, posłyszałam pojedyncze strzały z. pistoletu. Zobaczyłam, iż żołnierze chodzą pomiędzy zwłokami dobijając z pistoletu lub kolbą karabinu żyjących jeszcze... Mój syn Zygmunt... żołnierz niemiecki strzelił mu dwa razy w 6kroń, po czym .mój syn skonał. Żołnierze granatami podpalili nasz dom, a także mieszkanie dozorczyni i odeszli. Dom... palii się, a ogień przenosił się na zwłoki, których ubranie zaczęło się palić..." Sceny takie powtarzały się w bardzo licznych domach. Terror nie ominął nawet szpitali. W szpitalu św. Łazarza Niemcy dokonali masakry prawie wszystkich chorych, przy czym mordowano osoby leżące na łóżkach a nawet stołach operacyjnych... „Następnie udaliśmy się do szpitala św. Łazarza — zeznał świadek Fr. Zasada — i tam... z łóżek i nawet ze stołów operacyjnych, zebraliśmy około 5000 zwłok...".

Podobne sceny odbywały się w tym samym czasie na Ochocie. „Żołnierze z Wehrmachtu wpadli do domów, brutalnie wyrzucając ludność cywilną, grabiąc, wywalając drzwi kolbami — zeznała świadek I. Rzepecka. — W ten sposób wyrzucono mnie, ojca... Na skwerku przy ul. Filtrowej Niemcy z Filtrów strzelali w tłum, prawdopodobnie dla zabawy..." A oto fragment innego zeznania, relacjonuje świadek Weronika Rybczyk: „Żołnierze byli rozwścieczeni małą ilością zebranych kosztowności, poza tym prawie wszyscy byli pijani. Po wyprowadzeniu nas do klatki schodowej... oficer wydał rozkaz ponownej rewizji, która nie dała pożądanych rezultatów, tj. kosztowności. Wtedy oficer wydał rozkaz rozstrzelania mas. U-słyszałam odgłosy karabinu maszynowego, ustawionego przed nami na schodach. Upadłam, straciłam przytomność, po pewnym czasie, gdy oprzytomniałam... wszyscy leżeli pokotem na schodach, słychać było głosy rannych. Wreszcie powtórzyły się strzały, tym razem już pojedyncze, jeden z nich ugodził moją wychowanicę w głowę, zabijając na -miejscu, w czasie tego dobijania wybito przeważnie dzieci, gdyż pierwsza seria strzałów dzieci nie dosięgła. Straciłam przytomność..."

Po zajęciu Woli i Ochoty, przychodzi kolej na. Stare Miasto. Fala gwałtów i mordów jest tu równie potworna, jak w tamtych dzielnicach. Przy ul. Zakroczymskiej 1 mieścił się zakład dla starców, w którym z początkiem powstania przebywało ok. 250 staruszek. 31 sierpnia rejon ten został zajęty przez Niemców — a jak następnie wyglądał dom starców, zeznał zakonnik J. Murtinkiewicz: „Leżały (zwłoki staruszek) w różnych pozycjach na łóżkach, część z mich była na-wpół zwleczona z łóżek. Piwnice były spalone, a zwłoki znajdowały się w stanie rozkładu, częściowo były zwęglone. Nie mogłem stwierdzić, czy zwłoki posiadały ślady postrzałów..." Przy ul. Długiej 7 mieścił się improwizowany szpital. Po opuszczeniu Starego Miasta przez oddziały powstańcze w dniu 2 września, zajęli go Niemcy. Oto co o losach szpitala zeznała Halina Kłosowicz: „Na środku podwórza stało (wypędzonych e pomieszczeń) ok. 40 czy 50 osób spośród lżej rannych. Kilku rannych w bramie głównej od strony ul. Drugiej leżało na noszach. W bramie stała grupa SS-manów, którzy z karabinów i rewolwerów zaczęli strzelać do rannych stojących na środku podwórza... leżących na noszach. Jednocześnie było słychać strzały z I piętra d parteru... Widziałam, jak SS-onani z butelek oblewali benzyną łych rannych, co padli po strzale i podpalali. Widziałam także, jak do Bobika (ranny na noszach), który jeszcze nie był zastrzelony, zbliżył się SS-man, chlusnął na niego benzynę z butelki i żywcem podpalił... Na oślep wbiegłam na I piętro do sali nr 7 i krzyknęłam: „Kto może się ratować, niech ucieka...". Wszyscy ranni leżeli na podłodze na noszach. Za mną wpadła żona rannego, w białym fartuchu sanitariuszki, która nam także pomagała, nazwiskiem Różalska Janina, by ratować swego rannego męża... W tym momencie wpadł ma salę SS-man... Różalski, który nie mógł się podnieść, powiedział po niemiecku do niego: „proszę strzelać" — na co gestapowiec go zastrzelił. Różalska w tym momencie podbiegła do SS-mana i coś mu powiedziała, po czym on ją zastrzelił... Na schodach stali SS-mani i z góry strzelali do rannych, leżących na parterowej sali..." O masakrze w tym samym szpitalu zeznała Świadek Janina Gawrońska: „W momencie, gdy opuszczałam salę, rozstrzeliwanie chorych (leżących na noszach) trwało. Schodząc klatką schodową widziałam, jak żołnierze przy pomocy szmat podpaliła1 gmach. Przechodząc przez bramę, widziałam jak żołnierze niemieccy wrzucali granaty przez okna do piwnic, gdzie leżeli ranni..."
A oto fragmenty zeznań, dotyczących Śródmieścia. „Około godziny 6 rano wkroczyły (na ul. Focha) oddziały SS — zeznał Dominik Bamas. — Z domu przy ul. Koziej wyrzucali ludność na podwórze. Kobiety i dzieci przeprowadzono przed Operę na plac Teatralny, gdzie były ulżyte jako osłony czołgów. Widzieliśmy to naocznie... Mężczyzn Łaś ustawili W trójszereg pod murem oficyny domu przy ul. Koziej nr 5. Byli to mieszkańcy domów z ulicy Focha nr 1, 6, 8 i 10, a. ul. Koziej nr 5 i 3. w sumie ok. 1000 osób, w tylna około 300 mężczyzn. SS-mani kazali mężczyznom podmieść ręce do góry i dokonali rewizji, zabierając kosztowności... Komendant oddziału SS odliczył z grupy mężczyzn stojących pod murem 10 mężczyzn... Na trzecim i ostatnim piętrze rozstrzelali ich. Dalsze dziesiątki mężczyzn .rozstrzeliwano w dwóch sieniach, od ulicy Koziej i w sąsiednich mieszkaniach... Znalazłem się W ostatniej dziesiątce. Zaprowadzono nas do pierwszej sieni od strony ul. Koziej. Otrzymałem postrzał między 6 a 7 żebrem i upadłem. Na mnie upadł zabity aptekarz Munkiuk. Kiedy egzekucja została zakończona, żołnierze dobijali jeszcze żyjących... Następnie zwłoki po egzekucji zostały podpalone przez żołnierzy... Kiedy się uciszyło, wyczołgałem się z płonącego domu..." Podobne sceny rozgrywały się .w tej dzielnicy od początków sierpnia — jak na Koziej — aż po koniec września. Oto zeznanie świadka K. Belina-Brzozowskiego. Mieszkał on w domu przy ul. Brackiej 20. 10 września budynek ten zajęli Niemcy. „W piwnicy znajdowało się ok. 50 osób. Niemcy kazali opuścić piwnicę. Kazali zostawić wszystkie rzeczy... reszta ludności została przeprowadzona do winiarni „Bułgaria" przy pasażu łączącym Chmielną z Nowym Światem... Przez całą noc w „Bułgarii" Niemcy Wyciągali młode kobiety i gwałcili je. Przez całą noc jeden z nich szukał mojej siostry, która ukryła się pod pakunkami z moją matką. Nad ranem wyprowadzono całą grupę w kierunku Nowego Światu. Wówczas Niemiec spostrzegł moją siostrę i wciągnął ją do sąsiednich ruin. Na ratunek pospieszyła moja matka i stara wychowawczyni, Eleonora Szymańska... Z relacji mojej siostry ciotecznej... dowiedziałem się tych szczegółów, jak d tego, że odchodząc słyszała krzyk wychodzący z ruin, krzyk mojej matki... 3 listopada udało się mojemu ojcu odnaleźć miejsce zbrodni... na terenie ruin odnalazł on zwłoki mojej matki, siostry i wychowawczyni..."

Niemieccy zbrodniarze i mordercy szaleli w całym mieście. Oto Żoliborz. Oto fragment zeznania W. Gąsiorowicza, dotyczący zbrodni przy ul. Marii Kazimiery 21 w dniu 14 września. „Około godz. 14.00... znajdowałem isię w piwnicy domu razem ze 150 osbami, w tym kobiety, dzieci, lokatorzy domów sąsiednich zapalonych pociskami.. Do piwnicy tej' zostały najpierw wrzucone granaty, które poraniły wiele osób i spowodowały zawalenie się schodów. Następnie usłyszeliśmy rozkaz wychodzenia... Po wyjściu... zobaczyłem, iż od strony ul. Marii Kazimiery stoją żołnierze w mundurach niemieckich... Od strony ul. Dembińskiego stał karabin maszynowy... zobaczyłem leżące zwłoki1. Kiedy zrobiliśmy parę kroków, padła na nas salwa z karabinu maszynowego ustawionego za rogiem domu..."

Oto Mokotów: „2 sierpnia między godziną 10 a 11 rano wkroczyła na teren naszego domu przy ul. Rakowieckiej nr 61 grupa uzbrojonych żołnierzy niemieckich — zeznał ksiądz Aleksander Kisiel. — Dowódca grupy SS-manów1 dał rozkaz, aby wszyscy obecni zeszli do suteren... Po zejściu się wszystkich, około 50 'osób... SS-mani zamknęli drzwi i po kilku minutach otworzyli drzwi gwałtownie, wrzucając dwa granaty na środek pokoju... Utworzył się zwał z leżących łudzi kilkuwarstwowy, ponieważ pokój był nieduży; rozległy (się jęki. Stojący przy drzwiach SS-man otworzył ogień z broni automatycznej. Strzelał do leżących ludzi, celując specjalnie tam, gdzie się rozlegały jęki. Zrobiło się cicho... SS-man oddalił się od drzwi. Wtedy... Jan Gurba i Bronisław Dynak wyszli z pokoju celem ucieczki, wpadli do przeciwległego pokoju, gdzie ich zastrzelił stojący opodal SS-man... Otworzył on ponownie ogień z. rozpylacza, rozpoczynając od pierwszych szeregów, tj. od kobiet. Strzelał tak długo, aż znowu wszystko ucichło. Zginął wtedy leżący przede mną brat furtian Czesław Święcicki i leżący obok mnie 10-letni chłopiec Zbigniew Mikołajczyk... Egzekucja rozpoczęła się około 12, trwała chyba do godziny 16—17."

Z podobnych relacji i zeznań można by ułożyć niejeden gruby tom. Lecz to był dopiero początek, pierwsze kroki niemieckich zbrodniarzy. Tuż po improwizowanych niejako mordach w domach dopiero co zajętych, zaczynała się druga fala masakr, tym razem organizowanych już z niemieckim porządkiem i skrupulatnością.

Na opanowanych terenach, w zajętych już przez Niemców dzielnicach Warszawy, gdy opadła pierwsza fala gwałtów i morderstw, pozostali przy życiu mieszkańcy byli wypędzeni z domów. Początkowo prawie wszystkich, później tylko część selekcjonowano — albo nie — kierując na miejsca masowych egzekucji. Miały one miejsce w całej Warszawie, lecz szczególne ich skupienie nastąpiło na Woli w dniach 5 i 6 września. Inne masowe egzekucje prawie nieprzerwanie trwały przez cały czas powstania na terenie gmachów b. GISZ pomiędzy al. Ujazdowskimi a Bagatelą, jeszcze inne — na Starym Mieście po jego upadku, na Marymoncie, Mokotowie, Czerniakowie, Powiślu... Zespoły morderców w całym mieście masowo mordowały spędzonych ludzi.

Ks. Bernard Filipiuk, chory ze szpitala wolskiego, wraz z innymi grupami cywilów z różnych domów na terenie Woli został pod eskortą niemiecką zaprowadzony na posesję przy ul. Górczewiskiej, tuż obok toru kolejowego. „Cała ta trasa (do miejsca egzekucji) z jednej i drugiej strony obstawiona była żołnierzami, stojącymi w odstępach mniej więcej 10 metrów z karabinami skierowanymi w naszą stronę... Ponadto każda dwunastka ludzi była obstawiona gestapowcami z -rewolwerami w ręku... Gdy nas przyprowadzono na to podwórko, stało jeszcze przede mną kilka dwunastek ludzi... oczekujących na swoją śmierć... Po dwunastu ludzi bez przerwy podprowadzano i rozstrzeliwano. Rozkaz strzelania wydawał gestapowiec. Trzech żołnierzy stało na początku podwórza po lewej stronie z bronią maszynową (rozpylacze) i oni na rozkaz — salwą rozstrzeliwali... Stałem .na tym podwórku może 15—20 minut i widziałem dokładnie, jak każdą dwunastkę ludzi rozstrzeliwano, strzelając w plecy. Widziałem też, że po salwie gestapowiec dobijał jeszcze rannych z rewolweru, celując w głowę. Trupami było już założone jakieś 3/4 podwórka, niektóre z mich bliżej płonących domów paliły się... Jedna chwilka, a usłyszałem po niemiecku „ognia"! Padła salwa, a ja przewróciłem się razem z ks. Żychoniem, który mnie słabego po operacji trzymał cały czas pod rękę — on mnie też za sobą pociągnął... Potem stale rozstrzeliwali następne dwunastki. Z jednej dwunastki kobieta padła... na moje stopy. I po rozstrzelaniu jeszcze kilku dwunastek ona zaczęła wołać głośno, że żyje i nie Jest ranna. Wówczas podbiegł jeden z tych żołnierzy, którzy rozstrzeliwali i całą serią Strzelił do niej z rozpylacza... W
mojej dwunastce razem ze mną była kobieta. Na ręku trzymała dziecko małe, które mogło mieć rok... Prosiła gestapowca, aby najpierw zabił dziecko, a potem ją. Uśmiechnął się tylko i nic nie odrzekł. Dziecko to długi czas po rozstrzelaniu kwiliło i płakało, słyszałem to, a jego kwilenie krew mi w żyłach mroziło..."

A oto opis egzekucji w Parku Sowińskiego: „Odłączono mężczyzn od kobiet oraz oddzielono od matek chłopców w wieku o-koło lat 14, ustawiono nas przy siatce Parku Sowińskiego, zaczynając od bramy Parku w kierunku ul. Elekcyjnej... Przy bramie aż do siódmego słupa ogrodzenia... stanęły kobiety z małymi dziećmi Z karabinów maszynowych żołnierze niemieccy dali do nas salwę... Upadłam na ziemię... na moje nogi padały zwłoki. Żyła jeszcze leżąca przy mnie moja najmłodsza córka A-lina. Leżąc widziałam i słyszałam, jak żołnierze niemieccy chodzili pomiędzy leżącymi, kopali ich, sprawdzając, kto jeszcze żyje. Żyjących dobijali pojedynczymi strzałami z rewolweru... Widziałam... jak żołnierz niemiecki kopnął leżącą przy mnie kobietę, która jeszcze żyła, i następnie zastrzelił ją. Następnie widziałam, jak żołnierz podszedł do wózka, w którym leżały kilkumiesięczne bliźnięta mej sąsiadki Jakubczyk i zastrzelił je. Przez cały czas słyszałam jęki konających. Po obiedzie, godziny nie umiem określić, Niemiec dobił mą córkę Alinę..."

Egzekucja na podwórzu kuźni (przy ul. Wolskiej 124. .....Wszyscy zostali spędzeni na plac, obok kuźni — zeznał J. Grabowski — Ja wyszedłem razem z żoną... córką Ireną lat 4 i synem Zdzisławem Jerzym, 5 miesięcy. Na placu przed kuźnią padł rozkaz, aby wszyscy położyli się na ziemi. Z naszego domu grupa zawierała około 500 ludzi. W chwili, gdy ja z rodziną dobiegałem przed (kuźnię, na placu już leżeli ludzie... W pewnej chwili Niemcy zaczęli strzelać z karabinu maszynowego i z karabinów ręcznych, a także rzucać granaty w tłum leżących ludzi. Po jakimś niedługim czasie strzelanina ustała, Niemcy przypędzili nową grupę ludzi... Ludzie ci położyli się na placu i na nowo rozpoczęła się strzelanina, która trwała z przerwami na dobijanie poruszających się, co najmniej 6 godzin. Po mnie żandarm trzy razy przeszedł butami, sam ranny nie byłem, ale żona i dzieci zostały zamordowane. Słyszałem, jak żandarm mówił, by zabić mego 5-miesięcznego synka, który płakał, po czym posłyszałem strzał, i dziecko ucichło..."

Egzekucja w fabryce „Ursus" przy ul. Wolskiej 55. „Przed bramą fabryki czekaliśmy około godziny — zeznała świadek Wanda Lurie. — Z podwórza fabryki słychać było strzały, błagania i jęki. Do wnętrza fabryki Niemcy... wpychali przez bramę od ul. Wolskiej po sto osób. Chłopiec około lat 12, zobaczywszy przez uchyloną bramę fabryki zabitych swych rodziców i brata dostał wprost szału, zaczął krzyczeć, wzywając matkę i ojca... Ja trzymałam się z tyłu, stale się wycofując, w nadziei, że kobiety w ciąży przecież nie zabiją. Zostałam wprowadzona w ostatniej grupie. Na podwórzu fabryki zobaczyłam zwały trupów do wysokości jednego metra... Ustawili nas czwórkami...

W grupie prowadzonej było około 20 osób, w tym dużo dzieci lat 10—12, często bez rodziców. Jedną bezwładną staruszkę przez całą drogę .niósł na plecach zięć, obok szła jej córka z dwojgiem dzieci 4-7 lat. Trupy leżały na prawo i na lewo, w różnych pozycjach... Zaczęłam go błagać (oficera niemieckiego) o życie dzieci i moje, mówiłam coś o honorze oficera. Odepchnął mnie jednak, tak że się przewróciłam. Uderzył też i pchnął mojego starszego synka wołając „prędzej, prędzej, ty polski bandyto". W międzyczasie wprowadzono nową partię Polaków. Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą — rączkę starszego synka. Dzieci szły płacząc i modląc się. Starszy widząc zabitych wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec, stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się... strzał oddany do mnie nie był śmiertelny... Dostałam krwotok ciążowy... Byłam jednak przytomna... obserwowałam dalsze egzekucje. Wprowadzono nową partię mężczyzn, których trupy padały i na mnie. Przywaliły mnie około 4 trupy. Wprowadzono dalszą Partię kobiet i dzieci — i tak grupa za grupą rozstrzeliwano aż db późnego wieczoru..."

Egzekucja w zajezdni tramwajowej przy ul. Młynarskiej: „Razem z dziećmi znalazłam się w zajezdni w tłumie około 200 osób, przeważnie kobiet i dzieci °raz kobiet ciężarnych... W jakimś miejscu stał karabin maszynowy, miejsca jednak nie umiem określić z powodu zbyt silnych wrażeń, jakie wtedy przeżywałam. Z karabinu maszynowego Niemcy otworzyli ogień do naszej stłoczonej grupy.

O pierwszej salwie ze stłoczonego tłumu zaczęli podnosić sie ranni, a wówczas Niemcy rzucili w tłum granaty ręczne. Widziałam, jak z kobiety ciężarnej. rannej w brzuch, wypłynęło dziecko i jak Niemiec podszedł, wziął żyjące dziecko, położył na jakimś żelazie i kłuł drutami. —Synek mój został ciężko raniony po pierwszej salwie W tył Słowy. Ja zostałam raniona granatem w obie nogi i brzuch. Od granatu została raniona w nogi, czaszkę, brzuch i piersi moja córka. Gdy wszyscy z grupy padli, Niemcy stojąc poza naszą grupą Przelali db rannych, którzy się Podnosili lub poruszali. Aż do zmroku podchodzili do leżących Niemcy, celując do poruszają-pych się równocześnie z żartami 1 śmiechami, zwłaszcza gdy ranny został trafiony...".

Wszystkie powyższe egzekucje odbyły się na Woli; stanowią one tylko cząstkę ogółu egzekucji przeprowadzonych na terenie tej dzielnicy. Choć z nieco niniejszym nasileniem, masowe egzekucje spędzanych warszawiaków odbywały się we wszystkich dzielnicach. Jednym z miejsc, gdzie zamordowano największą może liczbę ofiar — były tereny na tyłach gmachów b. GISZ w alejach Ujazdowskich. Tutaj egzekucje były przeprowadzane w sposób szczególnie metodyczny. Oto jedne z pierwszych egzekucji na tym terenie, Widziane przez świadka Józefę Marian 2 i 3 sierpnia z domu przy ul. Bagatela 10, gdzie się ukrywała. Widziała ona egzekucję w ogródku jordanowskim, stanowiącym część kompleksu GISZ. „Widziałam, jak na terenie ogródka jacyś żołnierze... zabijali kobiety. Kobiety te leżały nago na trawie ogródka... Między rzędami chodzili 2 żołnierze z rewolwerami i strzelali do tych kobiet w tył głowy... Widziałam, że ubrania, prawdopodobnie tych kobiet, leżały zgromadzone na jednym miejscu. Naliczyłam wówczas w trzech rzędach około 100 kobiet. Byłam w odległości od nich prawie 200 metrów... Widziałam jeszcze raz moment, kiedy tłum kobiet rozbierał się na tym placu. Musiało tam być paręset kobiet. Tym razem widziałam także, że kobiety te ułożyły się w rzędach. Widziałam znowu, jak pomiędzy rzędami chodziło dwu żołnierzy i zabijali strzałami z rewolweru. Widziałam także wielokrotnie w ciągu tych dni w tymże ogródku momenty układania ciał na stos względnie palenie zwłok na tymże placu... Widziałam także pod ścianą... stos nagich ciał, sięgających do pół piętra; byli to sami mężczyźni... Swąd palonych ciał stale... dochodził do naszych mieszkań...".

Egzekucja w gmachu Teatru Wielkiego. „Naszą grupę przeprowadzono do piwnic przy ul. Focha 2. W piwnicy pomieszczono tylko mężczyzn; grupa kobiet i dzieci pozostała na podwórzu. Słyszałem krzyki kobiet i dzieci, a następnie kazano nam opuścić piwnice. Po krótkim postoju przeprowadzono nas... na teren Opery, a tu piwnicami, korytarzem i schodami na prawą stronę widowni. Po drodze w piwnicach Opery widziałem kilka zwłok mężczyzn, ze śladami postrzałów... Nam kazano iść jeden za drugim schodami na korytarz, po prawej stronie widowni na I piętro, skąd prowadziły drzwi na balkony. Od razu po trzech zaczęto wpuszczać na balkon. Słyszałem strzały — zorientowałem się, że odbywa się egzekucja... Przede mną weszło ok. 60 mężczyzn, m. in. mój ojciec. Sala widowni jest spalona, balkony zerwane, a korytarzyk przy wejściu na balkon stanowi linię pochyłą. Ze wszystkich otworów wiodących na widownię wyglądali SS-mani. Zobaczyłem, że na korytarzu stoi 3 SS-manów... Zaraz po wejściu widziałem spadających z pochyłości balkonu mego ojca i 2 innych mężczyzn po otrzymaniu postrzału w tył głowy. Stanąłem na równi — SS-man kazał mi przejść na pochyłość, chcąc mieć wygodniejszą pozycję do strzału. Kiedy znalazłem się na pochyłości, odruchowo skoczyłem w dół — kula przeszła nad moją głową. Skoczyłem na zwłoki zastrzelonych przede mną, zerwałem się mając ręce we krwi i zacząłem uciekać w kierunku estrady...".

Rozstrzeliwani byli nie tylko cywile. Jako zasadę aż do drugiej połowy września Niemcy przyjęli mordowanie wszystkich wziętych do niewoli powstańców. Oto co na temat jednej z takich egzekucji zeznał świadek St. R. Czugajewski: „...przez okienko zobaczyłem wychodzącą z ul. Zagórnej grupkę około 100 mężczyzn konwojowanych przez SS-manów pod bronią... Zobaczyłem w grupie 10 czy 12 żołnierzy z armii Berlinga, kilkunastu żołnierzy z odznaką AL i nieco mniejszą grupę z odznakami AK, resztę stanowili mężczyźni ubrani po cywilnemu... Przy placu położonym po stronie numerów parzystych, naprzeciwko numeru 185... grupę zatrzymano, po czym usłyszałem salwy i zobaczyłem, iż mężczyźni padają. Strzały padały od strony placu... strzelających sam nie widziałem. Słuchając odniosłem wrażenie iż strzały pochodziły z karabinów ręcznych. Rozstrzeliwano małymi grupkami doprowadzonych bliżej placu. Obserwowałem egzekucję ok. pół godziny, potem odszedłem od okienka, strzały słyszałem w ciągu godziny...".

Jako zasadę, zresztą tylko do pewnego stopnia stosowaną, Niemcy uznali palenie zwłok zamordowanych. W tym celu z niektórych schwytanych cywilnych Polaków utworzone zostały tzw. Verbrennungskommanda; które pod eskortą niemiecką paliły pomordowanych. Świadek Zasada, pracując w jednej z Verbrennungskommando, zeznał, iż uczestniczył przy paleniu następujących ilości zwłok: Wolska 91, podwórze — 100 mężczyzn rozstrzelanych; Wolska 85, skład narzędzi — 300 zwłok w sutannach, ok. 80 cywilów; Wolska 83 — 50 zwłok mężczyzn; Wolska 60, fabryka makaronu — stos zwłok długości 20 m, szerokości 15 m, wysokości ok. 2 m, naliczono w nim ponad 2 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci; fabryka Ursus przy ul. Wolskiej — ok 5000 zwłok mężczyzn, kobiet i dzieci; Wolska 47 — 100 zwłok, Wolska 49 i 54 — mniejsze ilości zwłok; fabryka Franaszka — 6 tysięcy zwłok; warsztaty MZK — 300 zwłok; Wolska 29 — 600 zwłok, kobiet, dzieci, starców i księży; Wolska 24 — 1000 zwłok mężczyzn, kobiet, dzieci; szpital św. Łazarza, podwórko, sale szpitalne i operacyjne — 5 tys. zwłok; Karolkowa róg Leszna, fabryka — ponad 40 zwłok; cmentarz ewangelicki — bardzo wiele zwłok; Wolska 6, fabryka pasów — 500 zwłok; Wolska za wiaduktem, strona parzysta — na każdym podwórzu wiele zwłok, park Sowińskiego — 6 tys. zwłok; w stosie długim na 25 m, szerokim na 25 m, wysokim na 1,4 m; Ogrodowa, Leszno, Solna — na każdym podwórku po 20—30 do 50 zwłok; Elektoralna 18 — 18 zwłok; O-grodowa 58 — 40 zwłok; Leszno 20 — 100 zwłok; Ogrodowa 5 lub 7 — 30 zwłok kobiet i dzieci; Górczewska 25 — 200 zwłok; Szpital Wolski — 200 zwłok; piwnice Hali Mirowskiej — 150 zwłok; ul. Wolska od nr 102 do Elekcyjnej — z każdego domu po kilkanaście zwłok. Wykaz ten "nie jest kompletny.

Świadek M. Miniewski, pracujący w innym Verbrennungskommando, odrębnym od poprzedniego, w swoim zeznaniu wylicza 26 rejonów, z których każdy obejmuje nieraz wiele domów, w których uczestniczył w paleniu zwłok. Według ostrożnych obliczeń, grupa w której pracował spaliła łącznie nie mniej niż 10.000 zamordowanych. Włączony do jeszcze innego zespołu spalania zwłok świadek St. Kubiak brał udział w tym w co najmniej (kilkudziesięciu miejscach; ilość zwłok, przy paleniu których uczestniczył, jest trudna do obliczenia, w każdym razie idzie, w tysiące. W podobnym zakresie uczestniczył w Verbrennungskommando świadek W. Dziewulski. Wszyscy oni mieli do czynienia jedynie z częścią palonych zwłok.

Pewne dane dotyczące masowości ofiar wynikają z wyników ekshumacji prochów w niektórych miejscach masowych egzekucji. Ekshumację tę przeprowadził po wojnie Miejski Zakład Pogrzebowy. Z terenu fabryki Franaszka, gdzie Niemcy wymordowali około 6000 osób, zebrano 600 kg prochów ludzkich, z parku Sowińskiego — 1120 kg, z ul. Wolskiej 60 — 1029 kg, z terenów b. GISZ — aż 5578 kg.

Ci; którzy nie zostali zamordowani przez hitlerowców we własnych mieszkaniach czy domach natychmiast po wkroczeniu wroga, którzy uniknęli śmierci w masowych egzekucjach — bez wyjątku zostali wypędzeni z miasta. 250 tys. spośród wypędzonych rozwieziono do różnych miejscowości na terenie Generalnej Guberni, pozostawiając ich tam bez środków do życia, na opiece miejscowego społeczeństwa, zaś 150 tys. skierowano do pracy niewolniczej w Rzeszy lub osadzono w obozach koncentracyjnych i zagłady.

O tym, jak odbywało się wypędzanie mieszkańców Warszawy — zeznają świadkowie: „...zabroniono wynosić rannych oraz chorą staruszkę... Zepchnął z deski w płomienie (inną) staruszkę, mającą sparaliżowane nogi — zeznaje świadek M. Lachertowa. — W ten sam sposób zginął staruszek Niewiadomski. Żołdacy utworzyli kordon dookoła wyprowadzanych, grabili ich rzeczy oraz bili po wyjściu z bloku przy ul. Pługa... Pewne osoby wydające się im podejrzane, czy to z powodu wyglądu, czy z po-wodlu posiadanej rany obalali na ziemię i rozstrzeliwali... Około 50—60 osób odniosło od razu kolbami ciężkie i lekkie obrażenia ciała... W czasie gdy w bloku mordowano chorych, mnie w grupie ok. 200 mieszkańców domu... wypędzili na róg Uniwersyteckiej i Raszyńskiej. Tu ustawiono koło nas karabin maszynowy, przy czy oficer SS badał, czy grupa znajduje się w zasięgu strzału... Rozkazał odłączyć grupę, mężczyzn i patrzył, jak bezkarnie grabili wyprowadzoną ludność, zabierając wszystkie lepsze rzeczy, płaszcze, biżuterię. Grabili nas również SS-mani. Mnie rewidował dokładnie właśnie SS-man, szukając kosztowności w moim ubraniu. Oficer wydał rozkaz odprowadzenia grupy na Zieleniak, dokąd szliśmy mając około 20 minut podniesione w górę ręce. W ten sposób nikt nie mógł prześliznąć się z walizką lub tłumoczkiem... Na Zieleniaku prócz naszej grupy znajdowało się już kilka tysięcy osób przeważnie z Kolonii Lubeckiego, Staszica oraz trochę z Mokotowa. Niektórzy przebywali tu już od kilku dni. Starsza kobieta... wołała rozpaczliwie, by oddano jej dwie córki, uprowadzone przed trzema dniami...".

Gdy wypędzenie części ludności Warszawy, głównie z Ochoty, wiodło przez Zieleniak, z północnej części Śródmieścia i Starego Miasta droga prowadziła przez Kościół św. Wojciecha. Zeznała świadek Helena Biske: „Niemcy kazali opuścić nam dom. Wyszliśmy na ulicę. Niemcy — Wehrmacht — poprowadzili nas przez Nowy Świat do Ordynackiej. Na rogu ulicy Kopernika Niemcy wyłączyli z grup młode kobiety i mężczyzn... Co się stało z młodymi., nie wiadomo. Z mojej rodziny zabrany był wówczas brat mój, Władysław... i siostra Zofia... Dowiedzieliśmy się, że brat został rozstrzelany... Z uniwersytetu Niemcy wieczorem wyciągali młode kobiety, które gwałcili. Te wracały rano do nas. Następnie poprowadzono nas przez plac Teatralny ulicami... do kościoła na Woli (kościół św. Stanisława)... W drodze do kościoła na Woli... wyciągali młode kobiety, które gwałcili...".

Dalsza droga, tak z Zieleniaka, jak z kościoła św. Wojciecha (o którym piszemy w tym numerze oddzielnie), czy z innych miejsc zbornych wypędzanych — prowadziła do obozu przejściowego w Warsztatach Kolejowych w Pruszkowie. „Pierwszy transport wysiedlonych przybył do Pruszkowa w dniu 7 sierpnia — zeznał świadek W. Mazurek — pędzony pieszo około 15 km. Liczył on kilka tysięcy mieszkańców Woli, którzy po przybyciu do Pruszkowa byli w stanie kompletnego wyczerpania zarówno fizycznego, jak i nerwowego. Transport składał się z kobiet i dzieci, mężczyzn w sile wieku nie było w nim prawie wcale. Ludzie byli strasznie wygłodzeni, wielu z nich od kilku dni nie miało nic w ustach... Wiele kobiet i dziewcząt zgwałconych w Warszawie zgłaszało się o pomoc lekarską... Kiedy za pierwszym transportem zaczęły napływać następne i zrozpaczony tłum rannych, poparzonych i chorych wysiedleńców rósł coraz potężniej, stało się jasne, że... (Niemcy) nie byli przygotowani do prowadzenia takiego obozu... Niemcy mieli bowiem tylko jeden argument w stosunku do Polaków — strzał — i jedną tylko nazwę — „bandyci". Toteż strzały padały co chwila i co chwila przynoszono rannych do opatrunku... Gdy nadeszły pierwsze pociągi towarowe, wywożące wysiedlaną ludność na dalszą tułaczkę, ładowano ją bez żadnej segregacji, zarówno chorych, rannych jak i konających, wypychając jeden transport za drugim w nieznane. Czasem zanim taki transport odszedł, trzeba było u-suwać zwłoki zmarłych już w wagonach. Po odejściu pierwszych transportów zaczęły się najstraszliwsze przeżycia wysiedlonych — segregacja i rozrywanie rodzin. Czynności tej dokonywali żandarmi wraz z funkcjonariuszami Arbeitsamtu wśród ryków, bicia i kopania... Śmiertelność w obozie wzrastała w miarę przybywania transportów ludności, która im dłużej przebywała wśród walk i pożarów... bez żywności i wody — tym słabsza fizycznie napływała do obozu... a tymczasem trafiali oni do pruszkowskiego obozu, w którym warunki sanitarne i higieniczne mogły dobić nie tylko chorego, ale i zdrowego człowieka. Stąd też był duży procent zgonów..."

Pruszków był przedostatnim etapem. Po nim — już wagony bydlęce, wypełnione do ostatecznych granic, wywożące w nieznane...

***

Tak oto dokonywała się zbrodnia na mieszkańcach Warszawy, rozłożona na etapy, z których każdy był bardziej morderczy od poprzedniego. Przez dwa miesiące nieprzerwanie i równolegle obracało się straszliwe koło zbrodni: morderstwa i gwałty w chwili obsadzania poszczególnych rejonów, ulic czy domów; masowe egzekucje o niespotykanym ogromie ofiar; gwałty i mordy podczas wypędzania pozostałych jeszcze przy życiu mieszkańców. Przed Powstaniem Warszawa lewobrzeżna, nie licząc kilku peryferyjnych rejonów, liczyła około 650 tys. mieszkańców; około 50 tys. z nich zginęło w trakcie walk. tak w boju, jak głównie wskutek bestialskiego bombardowania i ognia artylerii; z pozostałych 600 tysięcy jedna trzecia została bestialsko zamordowana, reszta wypędzona z miasta i w znacznej mierze skierowana do pracy niewolniczej. Taki był bilans zbrodni .niemieckiej. „Czy to żołnierz, czy SS-man, czy policjant, czy członek służby bezpieczeństwa, czy członek pogotowia technicznego, czy członek NSKK — wszyscy oni starali się o to, aby metropolia Polski... została ostatecznie usunięta — napisał w miesiąc po upadku Powstania jeden z jego katów, Reinefarth, na łaniach „Ostdeutscher Beobachter". — Polacy ściągnęli do Warszawy swój najmłodszy i najlepszy materiał ludzki... myśmy i tego wroga pokonali i zadali mu straty w ludziach wynoszące około l/4 miliona".

Każdy skrawek warszawskiej ziemi przesiąknięty jest krwią. Nie zapomnimy nigdy ofiar; nie zapomnimy morderców.

LESZEK MOCZULSKI


"Stolica" nr 31 z 1968 - http://publikacje.koszykowa.pl/Stolica/1968_nr_01-52/Stolica_1968_nr_31_4.08_s_1-16/Publikacja.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Wto Sie 20, 2013 9:48 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Zdaniem Leszka Żebrowskiego poniższy artykuł jest przykładem udziału Leszka Moczulskiego w kampanii zniesławiającej Powstańców Warszawskich.
http://www.naszdziennik.pl/mysl/49683,niszczenie-pamieci.html

========================================

Cytat:
PPR I ARMIA LUDOWA W POWSTANIU WARSZAWSKIM

Gdy 1 sierpnia 1944 r. o godz. 17.00 rozległy się na ulicach Warszawy strzały, przy ul. Hożej w mieszkaniu Lecha Kobylińskiego - „Konrada" - dowódcy batalionu AL „Czwartaków" znajdowali się poza nim trzej inni oficerowie Armii Ludowej: Edwin Rozłubirski - "Gustaw", Lech Matawowski - „Mirek" i Jan Szaniawski - „Szwed". Wszyscy czterej, błyskawicznie oceniając sytuację, postanowili przedostać się na Stare Miasto, do Sztabu Okręgu AL, aby jak najszybciej poprowadzić swe oddziały w bój. Okazało się jednak, że realizacja tego zamiaru - w każdym razie w tym momencie była niemożliwa. Czterej dowódcy AL uczynili wówczas to, co każdy dobry żołnierz i patriota uczyniłby na ich miejscu. W charakterze prostych żołnierzy zgłosili się do najbliżej walczącego oddziału AK por. Sylwestra.

W tym samym czasie, gdy Kobyliński z towarzyszami w pierwszych kwadransach Powstania włączyli się do walki z najeźdźcą - na zachodnim skraju Warszawy, na Kole, już o godz. 18.00 przystąpił do akcji pierwszy oddział AL. Wycofał się on następnie na Wolę, gdzie pierwszej powstańczej nocy wykonał uderzenie na zajętą przez Niemców zajezdnię tramwajową przy Młynarskiej. Wróg został przepędzony.

W lipcu 1944 roku wobec spodziewanego szybkiego wyzwolenia wschodniej części Polski przez armię radziecką oraz 1 armię polską - kierownictwo PPR oraz KRN przeniosły się na Lubelszczyznę. Dla prowadzenia ruchu podziemnego w okupowanej części kraju wyznaczone zostało kierownictwo zastępcze: tzw. Centralna Trójka, następnie rozszerzona do siedmiu osób. W skład tego kierownictwa partii dla terenów na lewym brzegu Wisły wchodzili Zenon Kliszko, Aleksander Kowalski (dokooptowany już po wybuchu Powstania), Ryszard Strzelecki, Marian Baryła, Helena Kozłowska, Jerzy Morawski i Izolda Kowalska.

Podobnie podzielony został Sztab Główny AL. Kierownictwo jego części pozostałej na terenach okupowanych objął mjr Józef Malec - „Sęk". Obok niego znajdowali się dwaj inni członkowie Sztabu Głównego - mjr Stanisław Nowicki - „Maciej", szef oddziału propagandy oraz kpt. Stanisław Kurland - „Korab", szef oddziału bezpieczeństwa. Całością dl bojowych w Warszawie dowodził mjr Bolesław Kowalski - "Piasecki", „Ryszard".

Skomplikowana sytuacja taktyczna po wybuchu Powstania, podział Warszawy na odrębne skupiska oporu utrudniał w znacznym stopniu prace kierownictwa PPR. Szczególne znaczenie miało odcięcie Żoliborza, będącego jednym z najsilniejszych ośrodków partii. Na Żoliborzu znajdował się też Zenon Kliszko, co uniemożliwiło mu bezpośrednią współpracę z pozostałymi w centralnych dzielnicach miasta członkami kierownictwa PPR.

W pierwszym okresie Powstania gros działaczy partyjnych oraz dowódców AL skupiło się na Starym Mieście. Tutaj też - po przybyciu na Starówkę poważnej części aktywu, co nie było zgoła rzeczą łatwą - w nocy z 4 na 5 sierpnia odbyła się narada działaczy PPR i RPPS oraz dowódców AL. Uczestniczyło w niej ok. 30 osób. Zebrani w czasie długiej, gorącej dyskusji przeprowadzili ocenę sytuacji politycznej i wojskowej oraz wytyczyli zadania bieżące. Większość zebranego aktywu uznała za słuszne stanowisko kierownictwa partii i sztabu AL, aby włączyć się z całych sil w walkę społeczeństwa stolicy przeciwko znienawidzonemu wrogowi. Podjęto też decyzję, aby oddziały AL, zachowując swą odrębność organizacyjną podporządkować taktycznie miejscowym dowódcom AK. W ten sposób większość aktywu poparła w pełni decyzję kierownictwa partii Sztabu Głównego, które już pierwszego dnia Powstania uznały za konieczne wesprzeć go z całych sił.

W wyniku narady 6 sierpnia mjr Kowalski - "Ryszard" nawiązał kontakt z Komendą Główną AK. Zapoczątkowane w ten sposób rozmowy w sprawie współpracy toczyły się jednak dość opornie.

Niezależnie od tego przystąpiono do grupowania rozrzuconych oddziałów AL i formowania nowych związków. Jeszcze 3 sierpnia mjr Kowalski udał się na Wolę, gdzie sformował zgrupowanie dwu kompanii. Na Starówce zorganizowano trzy bataliony: Lecha Kobylińskiego - „Konrada", Henryka Woźniaka - „Hiszpana" i Niemira Bielińskiego - „Skóry". Na Żoliborzu powstało zgrupowanie AL, dowodzone początkowo przez Karola Grabskiego - „Karola". Inne grupy działały w Śródmieściu.

Rozwój sytuacji ogólnej doprowadził w połowie sierpnia do ostatecznego odcięcia Starego Miasta od reszty Warszawy. Aby sprawnie kierować oddziałami AL, należało chociażby część zgrupowanego na Starówce kierowniczego aktywu partii przenieść do śródmieścia. Możliwe to było tylko drogą przez kanały. Ruch w nich był jednak ściśle kontrolowany. Gen. Komorowski - „Bór" nie zgodził się, aby nimi przeszli działacze AL i PPR. Jednak płk. Karol Ziemski - Wachnowski, dca Warszawy-Północ, na własną odpowiedzialność umożliwił przejście do Śródmieścia grupie AL.

W rezultacie w drugiej połowie sierpnia w Śródmieściu zorganizowane zostało dowództwo AL tej dzielnicy i tutaj też pracowali przybyli kanałami ze Starówki członkowie kierownictwa partii - Ryszard Strzelecki i Aleksander Kowalski. Dowódcą wojskowym został mjr Malecki - "Sęk", zaś funkcji szefa sztabu podjął się - mimo pełnienia innych ważnych obowiązków politycznych - Ryszard Strzelecki.

Sytuacja w Śródmieściu była dość skomplikowana. Istniało tutaj sporo grup i grupek AL, a ponadto wielu alowców walczyło w szeregach AK. Sytuację tę trzeba było unormować. W tym celu a także dla omówienia problemów politycznych Ryszard Strzelecki i mjr Malecki nawiązali bezpośrednie kontakty z dowódcą okręgu warszawskiego AK - wówczas pułkownikiem, a później generałem - Antonim Chruścielem - „Monterem". Do rozmowy doszło z początkiem trzeciej dekady sierpnia. Po dość opornym początku potoczyła się ona rzeczowo i rozsądnie. Strzelecki i Malocki uzgodnili przede wszystkim zasadę współpracy taktycznej oddziałów AL z AK - przy zachowaniu odrębności organizacyjnej. Ustalono, że pojedynczy żołnierze AL, walczący dotychczas w szeregach AK, zasiana przeniesieni do macierzystych jednostek. Nosić oni będą biało-czerwone opaski z napisem AL. Natomiast o ile idzie o realizacje działań bzowych, to grupy AL podporządkowane zostaną miejscowym dowódcom AK. Nie udało się natomiast uzgodnić z ..Monterem" sprawy aby AL i AK nawiązały wspólnie kontakt z Armią Radziecką. Dowódca Okręgu Warszawskiego AK wyjaśnił, iż nie leży to w jego kompetencjach. Decyzję w tej mierze mógłby podjąć tylko gen. Bór.

Kilka dni później, 29 sierpnia, doszło do kolejnej rozmowy z „Monterem". Udział w niej brali obaj członkowie kierownictwa partii, Ryszard Strzelecki i Aleksander Kowalski oraz mjr Malecki. Wśród zagadnień, które wysunęła delegacja AL, szczególnie ważny był postulat możliwie szybkiego wzmocnienia wojskowego Powiśla i Czerniakowa. Utrzymanie tych dzielnic zapewniało dostęp do Wisły, co miało ogromne znaczenie, gdyż po opanowaniu Pragi przez armię radziecką i Wojsko Polskie uzyskało z nimi bezpośredni kontakt. Płk „Monter" uznał słuszność tego poglądu i z zadowoleniem przyjął do wiadomości, że AL zarządziło już pewne kroki celem wzmocnienia dzielnic nadwiślańskich. W dalszym jednak ciągu nie chciał dyskutować wspólnej akcji nawiązania łączności z armią radziecką. Wyjaśnił, że nie leży to w jego kompetencjach, a parokrotne zwracania się w tej sprawie do Londynu nie dały rezultatu.

W wyniku tych rozmów udało się jednak w pełni uzgodnić odrębny status organizacyjny AL i ustalić zasady jej współpracy bojowej ze zgrupowaniami Armii Krajowej. Miało to bardzo doniosłe znaczenie; dodać należy, że w wyniku tych rozmów stosunki pomiędzy AK i AL ułożyły się na zasadzie pełnego braterstwa broni we wspólnej walce. I to chyba było najważniejsze.

Żołnierzy AL nie zabrakło w najtrudniejszych odcinkach walki. Uczestniczyli w obronie Woli, a później w bohaterskim boju na Starówce. To tutaj właśnie, przy ul. Freta 16 polegli pod gruzami członkowie sztabu AL: mjr Kowalski - „Ryszard", mjr Nowicki - „Maciej", kpt. Lanota - „Edward", kpt Kurland - „Korab" i por. Matywiecki - „Nastek". W walce wyróżniał się batalion Lecha Kobylińskiego, toczący krwawe boje w rejonie Wisłostrady, Rybaków i Mostowej. Na ulicy Długiej walczył batalion Woźniaka - „Hiszpana". Wreszcie w rejonie pl. Zamkowego zażarcie bronił powstańczych pozycji batalion Bielińskiego - „Skóry". Jednym z ostatnich oddziałów, który opuścił Starówkę - bo dopiero 2 września rano - był oddział Rozłubirskiego „Gustawa".

Po upadku Starego Miasta wszystkie trzy bataliony zostały odtworzone na Żoliborzu. Ogólne dowództwo nad tym zgrupowaniem AL objął kpt. Szaniawski „Szwed". Jego zastępcą został członek kierownictwa partii - por. Zenon Kliszko.

W Śródmieściu natomiast walczyło zgrupowanie kierowane przez mjr Małeckiego - „Sęka" i por. Ryszarda Strzeleckiego „Romana". Szczególnie dobrze zapisała się kompania Rozłubirskiego „Gustawa", walcząca w rejonie skrzyżowania Alei i Marszałkowskiej, a następnie Książęcej oraz toczący zażarte boje na Czerniakowie oddział por. Paszkowskiego - „Stacha".

W ostatnich dniach września sytuacja powstańczej Warszawy stała się beznadziejna. Główne uderzenie" wroga kierowało się na Żoliborz, ostatnią - poza Śródmieściem - wolną dzielnicę Warszawy. 29 września, dowództwo AL zaproponowało dcy Żoliborza płk. Niedzielskieniu - „Żywicielowi", przebicie się na prawy brzeg Wisły.

Plan ten został przyjęty.

Niestety, następnego dnia nadszedł rozkaz kapitulacji, któremu „Żywiciel" podporządkował się. Tylko dowództwo AL nie uznało umowy kapitulacyjnej. Z trudem i za cenę poważnych strat grupie AL, AK i ludności cywilnej udało się przedostać na Pragę. W grupie tej byli m,in. Zenon Kliszko, kpt. Szaniawski, por. Kobyliński.

O fakcie kapitulacji ogólnej Warszawy dowództwo AL zostało nieformalnie uprzedzone przez gen. „Montera". Pozwoliło to śródmiejskiemu zgrupowaniu AL na przygotowanie się do opuszczenia miasta - bez poddawania się do niewoli. Oddziały AL, porozbijane na drobne grupki, wydostały się wraz z ludnością cywilną. Wśród niej wyszli też członkowie kierownictwa partii i AL, m.in. Aleksander Kowalski, Ryszard Strzelecki i Józef Małecki, którzy rozpoczęli pracę w rejonie Pruszków-Grójec-Skierniewice. Na nowo montowano kontakty zarówno z terenowymi podziemnymi radami narodowymi, miejscowymi grupami PPR i oddziałami AL, jak także z pobliskim i niezwykle aktywnie walczącym Obwodem III AL - radomsko-kieleckim kierowanym przez Mieczysława Moczara. Powstanie padło - lecz walka partyzancka rozpalała się coraz mocniej.

LESZEK MOCZULSKI


"Stolica" z 1963 r. nr 31, s. 3.

http://publikacje.koszykowa.pl/Stolica/1963_nr_01-52/Stolica_1963_nr_31_4.08_s_1-16/Publikacja.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Site Admin


Dołączył: 04 Maj 2008
Posty: 9123

PostWysłany: Czw Sie 22, 2013 7:53 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Zapis dyskusji z Leszkiem Żebrowskim na FB:

Mirek Lewandowski:
Cytat:
Napisał Pan, że w kampanii dyfamacyjnej wobec Powstania Warszawskiego po wojnie brał udział Leszek Moczulski. Znam dobrze "oficjalną" publicystykę Leszka Moczulskiego, ale nie spotkałem ani jednego jego tekstu, w którym obrażałby on Powstańców. Czytałem natomiast wiele jego tekstów publikowanych w "Stolicy", w których pisał on prawdę o Powstaniu, o Armii Krajowej i o bohaterskiej postawie Polaków w czasie II wojny światowej. Czy zechciałby Pan, w związku z tym, przywołać jakiś konkretny przykład, który stanowiłby podstawę do oskarżenia Leszka Moczulskiego o udział w kampanii dyfamacyjnej, o której Pan napisał?
http://www.naszdziennik.pl/mysl/49683,niszczenie-pamieci.html


Leszek Żebrowski
Cytat:
Witam: gloryfikacja AL - zob.: L. Moczulski, PPR i Armia Ludowa w powstaniu warszawskim, w: „Stolica” 1963 r., nr 31, s. 3 (czy taki faktyczny był udział AL w Powstaniu? - dokumenty mówią zupełnie coś innego...); gloryfikacja GL - (L.M.) [Leszek Moczulski], Z dziejów warszawskiej GL. Krwawy rok 1943., w: „Stolica” 1970 r. nr 39, s. 14 (GL w tym czasie w raportach do Moskwy "obdzierała" AK z dokonań, przypisując je sobie... Moczulski mógł wcale nie pisać o komunistach, dziś tłumaczenie, że nie wolno było pisać prawdy, itp... - to nie jest sensowne tłumaczenie, to był współudział w fałszywej propagandzie. Pozdrawiam LŻ


Mirek Lewandowski
Cytat:
Dziękuję za konkretną odpowiedź. Ponieważ teksty "Stolicy" są dostępne w Sieci, więc stosunkowo łatwo można odnaleźć i przeczytać powołane przez Pana teksty (z tym, że ten drugi, opublikowany jest na s. 13 a nie 14).
http://publikacje.koszykowa.pl/index.html
Dla ułatwienia przepisałem oba teksty i wkleiłem do Internetu:
http://polonus.forumoteka.pl/viewtopic.php?p=12872#12872
http://polonus.forumoteka.pl/viewtopic.php?p=12873#12873 .
Czy zechciałby Pan wskazać konkretne fragmenty w każdym z tych tekstów, które potwierdzają to, co Pan napisał w "Naszym Dzienniku", tzn. potwierdzają udział Leszka Moczulskiego w "kampanii dyfamacyjnej" Powstańców Warszawskich?


Leszek Żebrowski
Cytat:
Czytałem to 20 lat temu, mogłem pomylić stronę. Ale tekstu o Powstaniu Pan nie dał na swym blogu Pozdrawiam LŻ


Mirek Lewandowski
Cytat:
Dałem obydwa teksty. Jeden w wątku poświęcony II wojnie światowej a drugi - w wątku poświęconym wyłącznie Powstaniu Warszawskiemu. Tu jest link do tego drugiego -
http://polonus.forumoteka.pl/viewtopic.php?p=12872#12872

Przy okazji jest tam parę innych tekstów Moczulskiego i o Powstaniu, i o II wojnie światowej (gdyż pisał on głownie o AK, teksty o GL/AL, na które Pan się powołał, stanowiły zdecydowaną mniejszość jego publikacji w "Stolicy").

Nawiasem mówić tekst opublikowany w roku 1970 r. dotyczy wydarzeń z roku 1943, więc trudno znaleźć w nim fragmenty, które zniesławiałyby Powstańców Warszawskich.

Sprawa jest poważna, tak jak poważny jest zarzut, który Pan postawił jednemu z Ojców Naszej Niepodległości. Dlatego uporczywie proszę o konkretny cytat potwierdzający Pańską tezę, że Leszek Moczulski uczestniczył w kampanii zniesławiającej Powstańców Warszawskich. Zasłanianie się zaburzeniami pamięci jest mało poważne.


Leszek Żebrowski
Cytat:
Nie mam zaburzeń pamięci.... Napisałem Panu wyraźnie - że mogłem pomylić STRONĘ. Gloryfikowanie GL i AL w Polsce Ludowej było bardzo konkretnym wyborem. Proszę sięgnąć do dokumentów tej formacji - jeśli LM pisał o nich hagiograficznie, to niszczył etos Polski Podziemnej. "Czwartacy AL", którzy tak mu się podobali, to była kryminalna banda (wg ocen własnych przełożonych z kompartii!). Nazywanie Rozłubirskiego "oficerem" to jakieś kpiny - on miał wtedy 17 lat! Przywołany przez Moczulskiego jakiś "mjr Józef Malec - „Sęk" " - to w rzeczywistości tow. Józef Małecki, oficer sowieckich służb, nominalnie był w AL. "Mjr Bolesław Kowalski" był kapralem WP... Proszę przeczytać np. raport gen. Montera" sporządzony w chwili kapitulacji o udziale AL w Powstaniu - napisał wyraźnie, że nie było żadnych TRZECH! batalionów na Starówce. Było ich ok. 40, a do walki wysyłali grupę zaledwie kilkuosobową i to krótko... Czy to nie jest gloryfikacja tych, którzy mieli w swym planie operacyjnym zadane: "mamy dwóch wrogów - siły faszysty niemieckiego i faszysty polskiego". I mieli nakaz partii - strzelać do Powstańców. Rozumiem, że była cenzura i pisać tego nie było wolno. Ale pisanie takich kłamstw to było uwłaczanie pamięci Powstańców. To było ich zniesławianie, przez zatajanie prawdy. Nie musiał o tym pisać w ogóle, jeśli nie chciał kłamać. Chciał, więc kłamał.
Co do "Ojca Naszej Niepodległości" nie wypowiadam się, mam inne zdanie. Zbyt blisko byłem tych spraw, żeby się na to nabrać. I ZBYT WIELU LUDZI ZNAŁEM Z JEGO OTOCZENIA, ŻEBY SIĘ NABRAĆ NA CIENKĄ PROPAGANDĘ... A późniejsze WSPÓLNE występy z tow. Kwaśniewskim Aleksandrem wyjaśniły sprawę ostatecznie.


Mirek Lewandowski
Cytat:
Jest Pan historykiem i dobrze Pan wie, że w 1963, ani w 1970 r. nie można było pisać otwartym tekstem. Dziś, gdy odwaga staniała a rozum zdrożał, łatwo popisywać się pryncypializmem, bo to nic nie kosztuje a opluwanie ludzi takich jak Leszek Moczulski na pewno podoba się tym, którzy dzielą konfitury na prawicy.

Nazywanie tekstów Moczulskiego w "Stolicy" "gloryfikowaniem" PPR oraz GL/AL jest nieuczciwe, zwłaszcza jeżeli pisze to historyk, który powinien dobrze znać okoliczności powstania tych tekstów i wiedzieć, na czym polegała gra z cenzurą w realiach państwa totalitarnego.

Oczywiście mógł Moczulski nie pisywać tekstów historycznych w "Stolicy". Nie byłoby wtedy jego tekstów o PPR i GL, ale nie byłoby także jego tekstów o AK, o Powstaniu Warszawskim i o Wrześniu. Nie byłoby zapewne także "Wojny Polskiej". Nie byłoby też zapewne kontaktów i autorytetu, które umożliwiły mu współtworzenie w 1977 r. ROPCiO a w 1979 - utworzenie KPN. Kombatanci Armii Krajowej, z którymi Moczulski miał świetne kontakty, najwyraźniej mieli odmienne zdanie niż Pan na temat jego historycznej publicystyki zaś ludzie, którzy w tym czasie ściskali kota na kanapie nie posuwali sprawy odzyskania niepodległości do przodu.

Pan uprawia propagandę a nie pisarstwo historyczne. Pańskie twierdzenie, że Moczulski "gloryfikował" jest w ustach historyka absurdalne zaś stwierdzenie, że "pisanie takich kłamstw to było uwłaczanie pamięci Powstańców" to dowód braku argumentów na potwierdzenie sformułowanego publicznie zarzutu.

Pisząc, że Leszek Moczulski brał udział w kampanii zniesławiającej Powstańców Warszawskich napisał Pan oszczerstwo. Oszczerstwo to uwłacza pamięci Powstańców o wiele bardziej, niż gra z cenzurą, którą prowadził Moczulski w "Stolicy".


Leszek Żebrowski
Cytat:
OK, zatem to ja jestem oszczercą, a LM bohaterem, który odkrył przed nami wspaniałe, prawdziwe oblicze i piękno Polskiej Partii Robotniczej (której był przecież członkiem) oraz już wtedy zwalczał przyszłe kłamstwa (w tym i moje) na temat (jego) bohaterów z Gwardii i Armii Ludowej... Może Pan tkwić zaślepiony w uwielbieniu dla niego. Ja zaś mogę zostać "uprawiaczem reakcyjnej propagandy", LM zaś niezwykle obiektywnym odkrywcą wspaniałych zasług towarzyszy z GL i AL. Tym bardziej, że było mu do nich bardzo blisko. Bywałem wśród kadry oficerskiej AK (w tym oficerów KG) w Warszawie w latach 70-tych i 80-tych. I dobrze pamiętam, co tam mówiono o LM. A jak chce się Pan nieco pogłowić nad zawiłością naszych losów, radzę zajrzeć do akt sprawy sądowej (z lat 90-tych) Wincentego Romanowskiego, pułkownika Informacji Wojskowej (w czasie Powstania: oficera AL) i poczytać jego zeznania, co robił w czasie Powstania i za co dostał (po wojnie) VM... Proszę wybaczyć, ale pozostanę przy swoim zdaniu, a Pan niech się skupi nad krystaliczną hagiografią swego "WODZA". Żegnam.


Mirek Lewandowski
Cytat:
"Bywałem wśród kadry oficerskiej AK (w tym oficerów KG) w Warszawie w latach 70-tych i 80-tych. I dobrze pamiętam, co tam mówiono o LM".
Zapytam w ten sam, insynuacyjno-oszczerczy sposób - pamięta Pan, co tam o Panu mówili?

Co ma Romanowski do Moczulskiego? To tak, jakbym Panu zalecał lekturę wspomnień Maleszki...

Pan miał przed Sierpniem już 25 lat. Przy takich radykalnych poglądach powinien Pan już wtedy walczyć z bronią w ręku z czerwonymi, a przynajmniej założyć partię niepodległościową, która "rzuciłaby Moskwie wyzwanie" (jak mówił o KPN śp. prof. Kurtyka - http://polonus.forumoteka.pl/viewtopic.php?t=2234 ). Bo z tą swoją dzisiejszą groteskową pryncypialnością trochę się Pan spóźnił. Jakieś 30 lat...


Leszek Żebrowski
Cytat:
Nie zrozumiał Pan? Już napisałem: "Żegnam". Proszę pozostać w swym groteskowym uwielbieniu dla "wodza" na zawsze. I może go Pan namówić do uczestnictwa w Ruchu Społecznym Europa Plus. Pod skrzydełkami Aleksandra. Prawie magistra, więc go trochę podciągnie, może nawet WYpromuje.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum polonus.forumoteka.pl Strona Główna -> TEKSTY HISTORYCZNE LESZKA MOCZULSKIEGO Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum